W sobotę wyjechałam dosyć późno, bo dopiero o 7:00. Miałam
ambitne plany, aby w piątek pójść wcześnie spać, ale nie udało się ich
zrealizować. Ważne było jednak, abym się w miarę dobrze wyspała, gdyż czekała
mnie następnego dnia bardzo długa podróż – dokładnie 1150 km. Punktualnie o 7:00
wyruszyłam z domu i po 11 godzinach dojechałam do Mojego Wymarzonego
Domku (godz. 19:00 czasu lokalnego). Andy'ego nie było w domu, ale wiedziałam,
że mój Domek będzie otwarty i że mogę się rozgościć. Wspaniale było się znów w nim
znaleźć! Od razu zaczęłam urządzać sypialnię :). Po długiej podróży przydało mi
się trochę ruchu. W pół godziny sypialnia przeistoczyła się w bardzo ciepły i
przytulny pokoik. Jedynie pozostało powieszenie zdjęć na ścianie. Andy wrócił o
22-giej i od razu zaakceptował wszystkie zmiany. Mnie nie pozostało nic innego,
jak wziąć prysznic i wypróbować nową pościel. Spało się znakomicie! Mam
nadzieję, że wszystkim odwiedzającym Mój Wymarzony Domek będzie się wspaniale
tutaj spało.
Obudził mnie piękny wschód słońca... Wstałam na kilka
minut, żeby móc się nim pozachwycać. Niedziela zapowiadała się
znakomicie...
Po śniadaniu wyszłam na spacer po naszej dzikiej plaży.
Znalazłam na niej łubin! Pomyślałam, że to chyba prezent dla mnie i sobie go
zerwałam. Ozdobił on od razu moją sypialnię :).
Następnie pojechałam
odwiedzić moje ulubione miejsca na Wyspie. Na pierwszy rzut poszły dwie latarnie
– New London i Cape Tryon. Co prawda nie miałam okazji pożegnać latarni Kapitana
Jima podczas ostatniej wizyty, ale dziś należycie się z nią przywitałam :). We
wrześniu trzeba było do niej iść pieszo, gdyż ze względu na ilość odwiedzających
zamykana jest polna droga prowadząca do latarni. Dziś mogłam do niej dojechać
samochodem, ale cały czas modliłam się, żeby nie spotkać innego entuzjasty, gdyż
z całą pewnością nie było na tej drodze możliwości wyminięcia innego pojazdu.
Udało się, choć przeżyłam trochę stresu...
Latarnia Cape Tryon - latarnia Kapitana Jima |
Następnie odwiedziłam Pam
Campbell w Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza :) :). Pam nie mogła uwierzyć własnym
oczom! Bardzo się ucieszyła z mojej wizyty, wyściskała mnie i pobiegła po
swojego brata George'a. Kiedy mnie przedstawiała, stało się jasne, że rozmawiała
z nim o mnie już wcześniej :). Jestem Bernadetą od bloga! Ja tam wolę być
Bernadką ze Springbrook, więc delikatnie naprowadziłam Pam na odpowiednie tory i
zgodziła się, że ”Bernadeta of Springbrook“ nieźle brzmi :). George prowadzi
całą stronę biznesową i mieliśmy bardzo interesującą rozmowę. Jej efekty już
niedługo zamieszczę na blogu. Dziś w Srebrnym Gaju strasznie dużo się działo, bo
przyjechały 3 wycieczki japońskie. George musiał się pożegnać, bo zazwyczaj wita
wycieczki jako Mateusz :). Przypomniało mi się, że mama Pam i George'a nie
sądziła, że kiedyś będą przyjeżdżały autobusy do Srebrnego Gaju. Dziś były tam
aż 3 autokary! Musiałam uwiecznić to na zdjęciu. :)
Okazało się, że
Japończycy zjawiają się na Wyspie z pewnego rodzaju „paszportami”, które
następnie są opieczętowywane w różnych muzeach. Poprosiłam o możliwość
sfotografowania takiego „paszportu” i zanim się zorientowałam zostałam nim
obdarowana :). Powiedziałam ładnie „Arigato” i mam kolejną pamiątkę :).
W
Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza doszło jeszcze do pewnego ważnego wydarzenia. Na
ręce Pam przekazałam prezent od jednej z Czytelniczek bloga – „Anię z Zielonego
Wzgórza” z 1947r. Pam była pod wielkim wrażeniem i prosiła, aby przekazać
podziękowania.
Kolejnym punktem harmonogramu była moja ulubiona plaża. Spędziłam na
niej godzinę, choć mogłabym na niej być cały dzień. Nie byłam tym razem sama na
plaży. Mewy dzielnie mi towarzyszyły...
Wieczór spędziłam na Zielonym
Wzgórzu. To był wyjątkowo piękny dzień. Wiele razy czułam dziś wdzięczność za
to, że mogę przeżywać tak piękne chwile... Dziękuję, że wiernie mi towarzyszycie
w podróżach i że wysyłacie mi tak wiele ciepła i dobrych myśli, że wszystko
układa się piękniej niż w marzeniach... To dla mnie wielki zaszczyt
reprezentować Was — Wielbicielki i Wielbicieli Ani z kraju nad Wisłą.
Jak
dobrze wracać do Mojego Wymarzonego Domku...
Wyję! Wyję z rozpaczy!!!
OdpowiedzUsuńA moglas tu byc!!
UsuńFantastic my dear!!!
OdpowiedzUsuńThank you Stacey with an "E" :)
UsuńWirtualne bo wirtualne, ale i tak się cieszę na te jesienne wakacje!!! M.
OdpowiedzUsuńWirtualne lepsze niz zadne, prawda? :) Pozdrawiam!
UsuńKolejna odsłona Wyspy. Tym razem w szacie jesiennej. Wschód słońca uchwycony przez Ciebie Bernadko to prawdziwe dzieło sztuki. Do tej pory chłonę barwy i ciepło wysyłane ze zdjęcia. Inne widoki niby już nam znane, ale na nowo odkrywane. I do tego Twoje uczucia, którymi się tak hojnie z nami dzielisz.
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze podobaja Ci sie zdjecia droga Elu! Bardzo sie staram na nowo fotografowac znane Wam juz miejsca. Calusy!
UsuńOglądam zdjęcia, czytam i uśmiech zachwytu nie schodzi mi z twarzy!
OdpowiedzUsuńWierze, ze kiedys i Ty tutaj bedziesz Agnieszko! Nalezy Ci sie ta podroz! Pozdrawiam Cie goraco! Bernadka ze Springbrook :)
UsuńBardzo się cieszę, że tak szybko mogłaś wrócić na Wyspę i znów nam ją pokazywać! Widoki jak zwykle przepiękne! Niezwykle się cieszę, że mogę ponownie, i jeszcze dokładniej przyjrzeć się cudownej latarni. To faktycznie takie dodatkowe wirtualne, jesienne wakacje, tym milsze, że z Tobą i Wyspą :-) Masz rację Elu, zachód słońca piękny!
OdpowiedzUsuńZdjecia latarni Kapitana Jima sa specjalnie dla Ciebie Kochana Inez! Moc pozdrowien z Przystani Czterech Wiatrow!
UsuńCieszę się, że tam jesteś. Dzięki temu i ja mogę tam być :)
OdpowiedzUsuńJa tez sie ciesze, ze sie udalo tu przyjechac! Towarzystwo wirtualne zawsze mile widziane :)
UsuńTakiej dawki cudownego nastroju potrzebowałam przed jutrzejszym rozpoczęciem roku akademickiego! Och, człowiek czyta i ogląda zdjęcia... a świat robi się nagle piękniejszy i piękniejszy! Magia Wyspy!
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na kolejne posty! :)
Pozdrawiam,
Magda
Sorry I had both links open. I love the old Polish Anne book! So cool!
OdpowiedzUsuń