środa, 31 grudnia 2014

Wywiad – niespodzianka

Grudzień miał być na blogu wyjątkowy, więc wypada mi go zakończyć niespodzianką :). Zapraszam na wywiad z Kim Ji-Hyukiem, ilustratorem koreańskiego wydania „Ani z Zielonego Wzgórza” i „Ani z Avonlea”.


B.M.: Na początku pozwolę sobie podziękować za to, iż zgodził się Pan odpowiedzieć na kilka moich pytań. Od chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Pana ilustracje, stałam się wielbicielką Pana prac i kreatywności, stąd też rozmowa z Panem jest dla mnie wielkim zaszczytem.

Czy „Ania z Zielonego Wzgórza” cieszy się dużą popularnością w Korei Południowej? Kiedy Pan przeczytał słynną powieść L.M. Montgomery? Czy było to ilustrowane wydanie?

Kim Ji-Hyuk: „Ania z Zielonego Wzgórza” należy do klasyki, w związku z czym jest ona bardzo popularna w Korei Południowej. Pierwszy raz spotkałem się z „Ania z Zielonego Wzgórza” jakieś 20 lat temu za sprawą animowanego serialu produkcji japońskiej. Byłem zafascynowany wysoką jakością ilustracji postaci, ścieżką dźwiękową i znakomitą reżyserią. Po zobaczeniu serialu przeczytałem koreańskie tłumaczenie powieści z ilustracjami Jody Lee. Spodobała mi się ta opowieść i z chęcią sięgnąłem po książkę.

B.M.: Kiedy rozpoczął Pan pracę nad „Anią z Zielonego Wzgórza”? Jak długo trwała praca nad pierwszym tomem? Kiedy został on wydany w Korei Południowej? Czy równocześnie pracował Pan nad „Anią z Zielonego Wzgórza” i „Anią z Avonlea”? Jakiej używa Pan techniki?

K.J.H: Nad „Anią z Zielonego Wzgórza” pracowałem w 2008 roku, zaś nad ilustracjami do „Ani z Avonlea” w 2014r. W obydwu przypadkach praca trwała około 3 miesiące. Co do techniki, to w przypadku pierwszego tomu stosowałem więcej grafiki komputerowej niż akwareli, zaś w „Ani z Avonlea” częściej używałem akwareli. Zazwyczaj używam akwareli, które następnie obrabiam na komputerze.

„Ania z Zielonego Wzgórza”






„Ania z Avonlea”












B.M.: Przyznam, że zaskoczyło mnie, jak bardzo autentyczne są Pana ilustracje Zielonego Wzgórza i Avonlea. W korespondencji ze mną wspomniał Pan, że nigdy nie był Pan na Wyspie Księcia Edwarda. Jak przygotowywał się Pan w związku z tym do pracy nad książkami? 

K.J.H: Dziękuję za komplement! Rozpocząłem od zaznajomienia się z książkami związanymi w jakiś sposób z powieścią, szukałem różnych źródeł w Internecie, a także odwiedziłem blogi osób, które opisywały swoje wizyty na Wyspie Księcia Edwarda. W mojej karierze częściej zdarzało się, że nie miałem okazji odwiedzić miejsc, które rysowałem, uważam jednak, że odwiedzenie miejsca, które się rysuje może pomóc w lepszym jego zrozumieniu. 

B.M.: Bardzo podoba mi się w Pana ilustracjach to, że przemawiają one do osób z różnych krajów. Czy nie kusiło Pana, aby zrobić Anię bardziej „koreańską” lub „azjatycką”? Jak Pana ilustracje zostały przyjęte przez koreańskich czytelników?

K.J.H.: Ania nie jest Koreanką ani Azjatką, więc nie chciałem robić z niej Azjatki. Seria o Ani jest wybitnym dziełem klasyki literatury i ma określoną charakterystykę, czego nie chciałem stracić interpretując ją po swojemu. Na szczęście koreańscy czytelnicy bardzo przychylnie przyjęli moją interpretację.  

B.M.: Czy ma Pan swoje ulubione ilustracje z „Ani z Zielonego Wzgórza” i „Ani z Avonlea”?

K.J.H.: W mojej pamięci najbardziej utkwiły ilustracje, które znalazły się na okładkach. Okładka jest tym, z czym czytelnik styka się od samego początku, więc zarówno wydawca, jak i ilustrator długo się nad nią zastanawiają.

B.M.: Pomimo tego, że nie znam koreańskiego, posiadam obydwie książki z Pana ilustracjami. Zauważyłam, że niektóre ryciny odpowiadają narracji, podczas gdy inne, pojawiające się w różnych rozdziałach, wydają się nie ilustrować tego, co dzieje się w danym rozdziale. Czy jest to umyślny zabieg? Również zauważyłam, że lubi Pan rysować psy i gęsi. Pojawiają się one w miejscach, w których się ich zupełnie nie spodziewałam (np. zimowa scena). Dlaczego znalazły się one w książkach? I dlaczego Ania rysowana przez Pana lubi często przebywać na dachu? :)

K.J.H.: Jestem wdzięczny za to, że kupiła Pani moje książki. I trafne jest to, co Pani spostrzegła w książkach. Sposób, w jaki ilustrowałem te dwie książki odbiega trochę od tego, jak zazwyczaj ilustruje się powieści. W przypadku powieści zazwyczaj ilustracje dokładnie odpowiadają narracji. W moim przypadku chciałem, aby wyglądało to inaczej, gdyż ponownie ilustrowałem książkę dobrze znaną dużemu gronu czytelników. Zmniejszyłem więc ilość rycin odpowiadających narracji, a narysowałem więcej takich, w których mogłem ożywić nastrój i atmosferę postaci oraz powieści. Wierzę, że psy, gęsi i Ania na dachu również w tym pomogły.









B.M.: Jedna z moich ulubionych rycin znajduje się w 26 rozdziale „Ani z Avonlea”. Pokazuje ona Anię leżącą wśród czerwonych róż, jej włosy wtopione w róże. Co zainspirowało tę przepiękną ilustrację?



K.J.H.: W porównaniu z „Anią z Zielonego Wzgórza”, Ania z drugiego tomu jest prawie dorosłą kobietą. Chciałem zobrazować Anię bardziej jako kobietę i stąd wzięła się ta ilustracja. Czytelnicy bardzo dobrze przyjęli okładkę „Ani z Zielonego Wzgórza”, dlatego postanowiłem znów użyć czerwonego koloru tła w „Ani z Avonlea”. To również jedna z moich ulubionych ilustracji.

B.M.: Z wielkim zainteresowaniem oglądałam zilustrowaną przez Pana przyrodę, szczególnie drzewa i kwiaty, które L.M. Montgomery tak bardzo kochała. Czy dodanie tak wielu akcentów przyrodniczych było zamierzone?

K.J.H.: Chciałem pokazać Wyspę Księcia Edwarda taką, jaka ona faktycznie jest, ponieważ tam dzieje się akcja powieści. Pragnąłem narysować rzeczywistą scenerię najpiękniej jak potrafiłem. Cieszę się, że spodobały się Pani ilustracje przyrody.

B.M.: W Korei Południowej dostępna jest cała linia produktów z Pana ilustracjami. Dzięki eBay i sklepom internetowym również i mnie udało się zakupić niektóre z nich. Czy wydaje się Panu, że te przedmioty codziennego użytku zwiększyły popularność „Ani z Zielonego Wzgórza” w Korei?

K.J.H.: Sądzę, że te produkty sprzedają się, gdyż „Ania z Zielonego Wzgórza” jest popularna w Korei Południowej od wielu lat. Mam wielką nadzieję, że moje ilustracje na tych produktach przyczyniają się również do zwiększania jej popularności.

B.M.: Wiem, że ma Pan w swoim dorobku ilustracje do kilku książek. Jak się Panu pracowało nad ilustracjami do Ani? Czy jest w planach „Ania na uniwersytecie”? Z wielkim zainteresowaniem zobaczyłabym, jak wyobraża Pan sobie Anię w Redmondzie. Czy w 2015 roku możemy spodziewać się nowych ilustracji Ani Pana autorstwa?

K.J.H.: Z początku planowałem zilustrowanie tylko pierwszego tomu, ale z czasem rozpoczęły się dyskusje nad opublikowaniem całej serii i zdecydowałem się zilustrować również „Anię z Avonlea”. Będzie mi co prawda dosyć trudno znaleźć czas w przyszlym roku, ale wkrótce planuję rozpocząć prace nad „Anią na uniwersytecie”.  

Wspaniała wiadomość! Będę z niecierpliwością na nią czekała. Dziękuję Panu za rozmowę, a przede wszystkim za to, że zaprosił nas Pan do świata swoich ilustracji. Życzę Panu owocnego Nowego Roku, a Czytelnikom bloga i samej sobie życzę tego, abym mogła w przyszłości prezentować kolejne tomy Ani z Pana rycinami.


Serdecznie zapraszam do polubienia strony Kim Ji-Hyuka na FB:
https://www.facebook.com/illustratorkimjihyuk


poniedziałek, 29 grudnia 2014

Kącik Ani

Sama nie wiem, kiedy dokładnie postanowiłam stworzyć w moim domu „Kącik Ani”. Miałam kilka rzeczy, których nie wypadało przechowywać w szafie, więc zaczęłam szukać dla nich jakiegoś przytulnego miejsca... Najmniej używany w naszym domu jest pokój gościnny i właśnie tutaj zaczęła królować Ania. Początkowo zadomowiła się na skromnym stoliku, jednak z czasem zaczęło brakować jej tam miejsca. Kilka tygodni temu przeniosłam jej królestwo w bardziej wygodne miejsce i mam ogromną nadzieję, że następna przeprowadzka nie będzie konieczna. 

Moja kolekcja powiększyła się o kapelusz z warkoczami (w kolorze, który nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, kto jest jego właścicielką), figurkę „Przybycie na Zielone Wzgórze” (ręcznie robioną w Cavendish Figurines, którą udało mi się okazyjnie dostać na eBay) i kolejną Anielicę Anię z Filipowego Aniołowa. Angielskie wydanie Ani zastąpiłam naszym polskim wydaniem ze Skrzata, które bardzo lubię. Tak się to wszystko razem prezentuje...


Jak powszechnie wiadomo, jabłko nie pada daleko od jabłoni :). Moja córka nie tylko zachwyca się kolekcją mamy, ale i zaczęła swoją własną. W pokoju Nadii na specjalnym stoliku wystawione są jej skarby...


Chciałam zamieścić ten wpis przed Świętami, ale nie zdążyłam. Dobrze się jednak złożyło, bo mogę zaprezentować przy okazji kilka cudownych prezentów, które znalazłam pod choinką.  Kolekcja znów się powiększyła :). Moim największymi skarbami są: limitowana edycja ”Anne of Green Gables” z Easton Press (nakład 1908 egzemplarzy) i  wydziergana przez moją Przyjaciółkę z Polski lalka Ania :).








Przyznam, że bardzo lubię kolekcjonować przedmioty, które są wyjątkowe. W moim „Kąciku Ani” króluje limitowana lalka firmy Xenis (jedna ze 125 na świecie, a tak naprawdę jedyna w swoim rodzaju, gdyż każda lalka robiona jest ręcznie i w rzeczywistości dosyć znacznie różnią się one od siebie). Poza lalką unikatowe są również obydwie Anielice Anie z Filipowego Aniołowa. Od czasów, kiedy powstała pierwsza Anielska Ania, z Aniołowa wyfrunęło sporo innych rudowłosych Anielic.

Zdj. Filipowe Aniołowo

Wiem, że niektórzy Czytelnicy bloga mają własne półeczki i kąciki z Anią. Kilka z nich miałam okazję zobaczyć na zdjęciach, a o niektórych dowiedziałam się z korespondencji. Niesamowite, że ponad 100 lat od wydania Ani, wzbudza ona tyle emocji.

piątek, 19 grudnia 2014

Ciekawostki

W dzisiejszym wpisie znajdziecie kilka ciekawostek. Mam nadzieję, że przynajmniej niektóre z poniższych faktów są Wam do tej pory nieznane. Dla mnie L.M. Montgomery jest niezwykle fascynującą postacią. Poznawanie jej jest podobne do obierania cebuli – każda obrana warstwa odkrywa kolejną, po której z pewnością będzie następna. 

L.M. Montgomery, znana wśród znajomych, rodziny i przyjaciół jako Maud, nigdy nie używała swojego pierwszego imienia „Lucy”. Nieprzypadkowo na okładce książki, która przyniosła jej światową sławę, nie pojawia się imię Lucy. Maud stanowczo nalegała na to, by świat poznał ją jako L.M. Montgomery. Na Wyspie Księcia Edwarda i w biografiach pisarki przyjęło się imię, którego używała autorka, czyli Maud. Można poza tym spotkać się z L.M. Montgomery lub Lucy Maud. Koniecznie jednak trzeba pamiętać, że imię Maud z pisownią bez „e” (istnieje również imię „Maude”). Jak zapewne pamiętacie, w oryginale Ania chce, aby jej imię zawsze pisano przez „e” na końcu – Anne. W imieniu Ani jest więc „e”, jednak w imieniu pisarki z całą pewnością nie. Nie przeszkodziło to jednak jednej z firm na Wyspie wydrukować całej masy pocztówek z Zielonego Wzgórza, którego sława rozpoczęła się od książki niejakiej Lucy MaudE Montgomery... 

Maud była niezwykle lojalną przyjaciółką. Przyjaźnie między Anią i Dianą czy też między Anią i Ewą (Leslie) Moore były odzwierciedleniem jej własnych przyjaźni, których miała kilka w swoim życiu. Jej najbliższą przyjaciółką w dzieciństwie była Amanda Macneill, którą nazywano Mollie.  Mollie siedziała w ławce z Maud w szkole w Cavendish. W swoim dzienniku pisarka opisze tę przyjaźń jako kupioną" za 4 jabłka z sadu (4 jabłka dostaly 2 inne koleżanki, z którymi przez 2 pierwsze dni po przybyciu do szkoły siedziała Amanda. W zamian za jabłka zgodziły się, aby Amanda usiadła w ławce z LMM. Od tej chwili dziewczynki stały się przyjaciółkami i były nazywane: Mollie i Pollie).


Amanda Macneill

Diana Barry, wierna przyjaciółka Ani, nie od początku była Dianą. Maud rozważała i inne imiona. Jej pierwszym pomysłem było imię Laura. W rękopisie imię to zostało skreślone i zastąpione Gertrudą. Jednak i to imię z jakiegoś względu nie pasowało Maud. W końcu czarnowłosa towarzyszka Ani zyskała imię Diana i tak już pozostało.



 Po domu dziadków Macneill pozostały jedynie fundamenty, które do dziś można zobaczyć tuż za pocztą w Cavendish. Dom popadł w ruinę po śmierci babci, a tak naprawdę popadał w nią przez kilka lat poprzedzających jej śmierć, kiedy w domu zostały 2 kobiety – babka Lucy i wnuczka Maud. Kuchnia tego domu jednakże przetrwała i znajduje się gdzieś w okolicy New London. Być może kiedyś będzie można ją zwiedzać. W Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza można zobaczyć biblioteczkę z domu dziadków i lustro, w którym przeglądała się Maud. W księgarni przy fundamentach znajduje się waga pocztowa i biurko używane w kuchennej poczcie dziadków. Pewnie ta sama waga posłużyła Maud przed wysłaniem manuskryptu „Ani z Zielonego Wzgórza” aż pięć razy. Do 2013r. można było tam również zobaczyć stempel pocztowy z tego okresu, ale niestety skradziono go w maju 2013r.

Kuchnia
Zdj. Mary Beth Cavert
http://lmmontgomeryliterarysociety.weebly.com/the-birthplace-of-anne-of-green-gables-the-macneill-homestead.html



Maud pisała pamiętniki od 9 roku życia, które jednak spaliła w 1889r. Wtedy zaczęła pisać swoje „dorosłe" pamiętniki, w których nie „zamierzała umieszczać wzmianek o pogodzie”. Pamiętniki te następnie przepisała, więc wersja, którą poznali czytelnicy, nie jest dokładnie tym, co zostało oryginalnie napisane.

Pierwsze wzmianki o uczuciach pojawiają się w „dorosłych” pamiętnikach Maud od samego początku. Jej szkolnym adoratorem był Nathan Lockhart, w którym jednak późniejsza pisarka wolała widzieć przyjaciela niż kogoś więcej. Nate (choć nie tylko Nate) był inspiracją dla postaci Gilberta Blythe’a.

Nate Lockhart
http://www.lmmontgomery.ca/fedora/repository/lmmi:4151/OBJ/PDF

Pod koniec XIX wieku na farmie Macneillów produkowano 360 funtów sera i 260 funtów masła. Nadwyżki można było wymieniać z sąsiadami. Poza tym dziadkowie Maud mieli wspaniały sad, którego posiadanie było wówczas rzadkością. Sad ten był inspiracją dla sadu Kingów z „Historynki”, choć sama akcja powieści toczy się w Park Corner.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Upiększanie domku z miseczkami w tle



No i mamy połowę grudnia, a ja zupełnie zaniedbałam blog! W grudniu chyba każdy ma dużo na głowie — i u mnie sporo się dzieje. Pomyślałam jednak, że warto właśnie teraz wprowadzić trochę magii... Święta każdemu z nas kojarzą się z niespodziankami, prezentami i spełnionymi marzeniami, więc postanowiłam, że grudzień na blogu będzie utrzymany w podobnym klimacie.

Dosyć dawno obiecałam, że opowiem, jak wyglądało upiększanie Mojego Wymarzonego Domku. W końcu nadeszła na to pora :).

Kiedy w sierpniu wyjeżdżaliśmy z Wyspy, Andy zapytał, czego nam brakowało w domku i poprosił, abyśmy podzielili się z nim swoimi uwagami dotyczącymi naszego pobytu. Okazało się, że Andy rozważa możliwość wynajmowania domku na kilka tygodni w roku. Chciał więc wiedzieć, jak można sprawić, aby domek był bardziej przytulny. Dla mnie on oczywiście w każdej wersji jest idealny, ale chciałam jakoś pomóc Andy’emu i po powrocie do domu stworzyłam listę różnych sugestii, aby Andy mógł zacząć działać. Kiedy okazało się, że będę ponownie na Wyspie, zaproponowałam mu swoją pomoc, szczególnie w kwestii zakupów. Uzgodniliśmy, że zajmiemy się przede wszystkim główną sypialnią, która będzie najczęściej używana. Ważne przy tym było, aby przeprowadzane zmiany nie były zbyt drastyczne.

Do sypialni zakupiona została nowa ciepła kołdra, która zastąpiła koce. Przekonaliśmy się, że nawet w sierpniu noce bywają chłodne, więc zakup ten był jednym z największych priorytetów. Dodatkowo sypialnia wzbogaciła się o ciepłą jedwabną narzutę na łóżko i komplet nowej pościeli. Obszerna zielona komoda została udekorowana wazonami i świeczkami, a nad nią powiesiliśmy półkę na ramki.

Sypialnia przed zmianami



W hallu zawiesiliśmy zdjęcie Stephena DesRoches, a w jadalni 2 moje zdjęcia :). Andy zaproponował, abym je podpisała :). Te dwa zdjęcia towarzyszą mi od września 2012r., więc niezmiernie cieszy mnie to, że teraz ozdabiają Mój Wymarzony Domek.

Przygotowania

Zdjęcie Stephena DesRoches



Najciekawsza jest jednak historia miski... Otóż tydzień przed moim wyjazdem byliśmy na wystawie plenerowej artystów. Wśród nich był pan, który robił piękne miski z jednego kawałka drewna. Zachwyciły nas te miski i postanowiliśmy kupić jedną z nich jako prezent dla Mojego Wymarzonego Domku. Mój Mąż uważał, że taka miska będzie idealną ozdobą stołu, gdyż ta, którą zastaliśmy w domku, była zbyt mała. 



Przez tydzień miska stała na naszej komodzie i świetnie się prezentowała. Pewnie pomyślicie, że zapomniałam jej spakować, ale nic z tych rzeczy... Miska pojechała ze mna na Wyspę Księcia Edwarda. W pierwszych dniach pobytu postawiłam ją na mniejszej komódce w głównej sypialni i kiedy zjawił się Andy, aby wieszać ramki, pokazałam mu z dumą prezent dla domku. Andy’emu też bardzo spodobała się miseczka. Dokładnie ją sobie pooglądał i wysłuchał mojej historii o tym, jak tornado wyrwało orzech włoski i właśnie to drzewo zostało wykorzystane przez artystę... Nagle Andy zapytał, czy mi kiedyś pokazywał miski, które zrobił jego ojciec... Szkoda, że nie było w pokoju kogoś, kto sfotografowałby mój wyraz twarzy! Oczywiście nie miałam pojęcia, że ojciec Andy’ego robi miski! Gdybym wiedziała, kupiłabym coś innego. 5 minut później Andy przyniósł mi 2 pudła mis, misek i miseczek... Zgodziliśmy się, że  Mój Wymarzony Domek powinny ozdabiać miski ojca Andy’ego, gdyż to on pokochał ten dom, po czym kupił go w 1968r. i tu spędzał każde wakacje przez większość swojego życia. 



Miska, która trafiła do jadalni



Przeglądając 2 pudła misek natknęłam się na jedną maleńką miseczkę, która zrobiona była we wrześniu 2012r. To właśnie wtedy pokochałam Mój Wymarzony Domek... Zdobyłam się na odwagę i poprosiłam Andy’ego o tę miseczkę... Okazało się, że to ostatnia, którą zrobił jego ojciec. Nie była nawet wykończona. Andy uroczyście mi ją wręczył i powiedział, że powinnam ją mieć. Kiedy 3 tygodnie później odwiedził nas w Connecticut, miał okazję zobaczyć obydwie miseczki u nas w domu...