poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Pogrzeb pisarki


24 kwietnia obchodziliśmy 77 rocznicę śmierci L.M. Montgomery, dziś natomiast przypada 77 rocznica pogrzebu słynnej pisarki. 29 kwietnia 1942r. została ona pochowana na wiejskim cmentarzyku w Cavendish, w miejscu, które wybrała w 1923r. Po 31 latach spędzonych w Ontario wróciła do miejsca, które kochała, jak żadne inne.


Pomimo tego, że dwa razy w swoich Dziennikach Maud wyraziła konkretne życzenie co do epitafium, jakie chciałaby na swoim nagrobku, próżno go szukać — jej życzenie nie zostało spełnione. W kwietniu 1942r. nikt nie znał woli pisarki, zaś po publikacji Dzienników rodzina nie postarała się o to, aby na nagrobku pojawiły się słowa wybrane przez Maud:

„Zasnęła spokojnie po życia gorączce.”

W grudniu 1919r.  Maud wyznała w Dzienniku:

„Ufam, że będę spała dobrze – i nie będę śniła. Bo sądzę, że będę potrzebowała dużo czasu, aby odpocząć.“

Po trudnym 1919 roku przyjdą niestety kolejne, jeszcze trudniejsze, lata. W 1933r. Maud nie będzie w stanie pisać nawet w Dzienniku — sytuacja, w której znajdzie się w rezultacie błędów popełnionych przez swojego syna Chestera, będzie tak ciężka, że po raz pierwszy w życiu Maud będzie potrzebowała aż trzech lat, żeby móc wrócić do pisania historii swojego życia. 

Męczarnia skończyła się w piątek, 24 kwietnia 1942r. w pięknym domu nad rzeką Humber, który Maud nazwała „Końcem Podróży”. Jednak prawdziwy kres ziemskiej podróży dokonał się dopiero w Cavendish, do którego przetransportowano zwłoki pisarki po jej śmierci. Spoczęła na krótko na Zielonym Wzgórzu, z którego o 14:30 w środę 29 kwietnia odbyło się wyprowadzenie zwłok do Kościoła w Cavendish — tego samego, w którym grała na organach, uczyła w Szkole Niedzielnej i w którym poznała swojego przyszłego męża. Wielebny John Stirling, przyjaciel rodziny, który 31 lat wcześniej udzielił ślubu Maud i Ewanowi, tym razem przewodniczył smutnej ceremonii. W ówczesnej prasie nie pojawiły się wzmianki o dziwnym zachowaniu Ewana Macdonalda — świadkowie wyraźnie słyszeli jego pytania o nabożeństwo i zmarłą osobę. Być może Ewan przeżył szok, choć bardziej prawdopodobne jest to, że do jego stanu przyczyniły się leki, które zażywał. 

Podczas ceremonii odczytano fragmenty jednego z opowiadań Maud — „Każdy własnym językiem”. Opowiadanie to kończy się następująco:

„Bowiem twoja odpowiedzialność jest tak wielka, jak twój dar i Bóg cię z niego rozliczy. Przemawiaj do świata swoim własnym językiem talentu, prawdziwie i szczerze; a wszystko, czego się spodziewam po tobie zostanie spełnione.” (tłumaczenie własne)

National Archives of Canada

czwartek, 4 kwietnia 2019

O Wyspie inaczej (relacja Inez)


Autor: Inez Dana

W ubiegłe wakacje miał się zrealizować mój piękny sen, moje wieloletnie marzenie o wizycie na Zielonym Wzgórzu.  To marzenie było już dojrzałe niemal tak, jak ja sama, może o jakieś 12-13 lat młodsze i włożone przeze mnie do „szufladki” – NIEOSIĄGALNE.

Minęło blisko 16 miesięcy, odkąd zdecydowałam, że to właśnie jest ten czas, by je zrealizować. Decyzja nie była łatwa, z wielu powodów, jednak coś we mnie pękło. Życie mamy jedno, a czasu nie da się cofnąć by zrobić coś, czego się bardzo chciało i co się zbyt długo odkładało. Ta świadomość oraz jednoczesna pomoc i  wsparcie moich dążeń  ze strony wyjątkowej i nieocenionej Bernadki sprawiły, że zaczęłam rozglądać się za biletami lotniczymi za ocean.  Zimą otrzymałam wizę do USA i  zakupiłam bilety dla mnie i mojej córki oraz dopytałam, jakie formalności trzeba przejść, by dostać się na Wyspę Księcia Edwarda. Było to dla mnie ogromne przeżycie, już na tym etapie, choć chyba zawsze tak jest, gdy marzenie zaczyna się materializować. Pomimo biletów w ręku i załatwionych formalności, cały czas nie wierzyłam, że uda mi się je spełnić.

Nasz długi lot, lądowanie i zwiedzanie Nowego Jorku było jak film, który oglądałam, film o nas w Nowym Jorku. Było to zupełnie surrealistyczne doświadczenie, ale jakże miłe! Nie wyobrażałam sobie nigdy w życiu, że będę patrzyła, jak moja córka gania gęsi, mając  za plecami  majaczącą Statuę Wolności albo wiewiórki, nie w rodzimych Łazienkach Królewskich, a w Central Parku w centrum NY. To było NIESAMOWITE!!! Dzięki Bernadce, która zechciała wziąć nas w podróż mojego życia mogłam oglądać między innymi właśnie takie wyjątkowe obrazki. Piszę o tym, byście wiedzieli, jak bardzo ta podróż była dla mnie nierealnym przeżyciem.



Gdy przyszedł moment wyjazdu na Wyspę Księcia Edwarda, miałam poważne obawy, że zaraz się obudzę w domu i będę musiała iść do pracy. Tak bardzo było to dla mnie nierealne, pomimo oglądania, dotykania, odczuwania smaków i zapachów zaoceanicznych elementów krajobrazu. Niezależnie od moich zmysłów, najzwyczajniej nie mogłam uwierzyć, że jadę na Wyspę, a już najmniej w to, że zobaczę wymarzone Zielone Wzgórze i dane mi będzie podziwiać widoki, które oglądała wielka pisarka.

Podróż była długa, jednak w takim towarzystwie, można byłoby jechać i dużo dalej 😊Miałyśmy wreszcie ten czas (jednakowy dla mnie i dla Bernadki),  kiedy mogłyśmy swobodnie porozmawiać na rozmaite tematy, nie zważając, że któraś z nas właśnie „kradnie” chwile swojego snu bądź innych obowiązków domowych. To było dla mnie wielką wartością, na którą również bardzo czekałam.

Przejechałyśmy 3 stany i przed nami ukazała się granica z Kanadą. Myślałam, że będę się bardziej stresować, ale chyba mój umysł już nie mógł bardziej niż na granicy z USA, więc zupełnie bez  stresu z mojej strony, przekroczyłyśmy granicę z Kanadą. Za kilka chwil (w stosunku do przejechanych mil) pojawił się wspaniały widok – Most Konfederacji – a to wiedziałam już z bloga Bernadki i jej opowiadań, niechybny znak, że jednak, za chwilę będziemy na Wyspie😊😊😊 To było dla mnie wielkie przeżycie, tak emocjonalne, jak i wizualne!!!  Dość powiedzieć, że jednak nagle,  znalazłam się w dziecięcej krainie marzeń, wewnątrz mojej najukochańszej powieści o rudowłosej Ani…

Nie będę opisywać jak piękna jest Wyspa, jak cudownie było odwiedzić Zielone Wzgórze czy dom rodzinny Maud, jak wspaniale czuje się człowiek, gdy znów może być przez chwilę w krainie swojego własnego dzieciństwa w tak dojrzałym wieku.  Nie da się tego opisać! Opis, choćby najdoskonalszy jest bardzo daleki od rzeczywistej urody miejsca i emocji, jakich dostarcza taka wyprawa.

Z tego właśnie powodu, postaram się napisać parę słów o Wyspie i mojej wyprawie nieco inaczej.  Postaram się odpowiedzieć na zapytane mi  przez Bernadkę pytanie, o to, co mnie zdziwiło, czy zaskoczyło lub było bardzo inne od znanego mi  na tej wspaniałej Wyspie Księcia Edwarda. Najchętniej odpowiedziałabym, że wszystko: widoki są tak piękne, że nawet doskonałe, wręcz idealne zdjęcia Bernadki, to jednak spłaszczone obrazy zawierające ograniczoną  przez aparat  ilość barw i zupełnie nie oddające wielkich wspaniałych głębi, przestrzeni i barw jakie są na Wyspie na każdym kroku. Ale miałam przecież pisać o tym co mnie zdziwiło, więc …

W całkowite zdumienie wprawiła mnie bardzo duża „strefa własnego komfortu” wśród ludzi, której nie należy przekraczać (np. będąc w sklepie, już wówczas, gdy ktoś przechodzi, w jego odczuciu zbyt blisko, słyszy się „Sorry”), podczas gdy w Polsce, niekiedy ktoś wpadnie na ciebie albo stanie na nodze, czy potrąci i ciężko jest usłyszeć „przepraszam”. Ta strefa osobistego komfortu jest bardzo duża, czyli mijamy się w znacznej odległości od siebie w przestrzeniach publicznych, warto o tym pamiętać, bo inaczej, to my powodujemy zdziwienie i dyskomfort u innych. 

Fantastyczne i inne niż u nas jest to, że właściwie w większości sklepów (i tych większych i tych mniejszych) czy innych miejsc publicznych są urządzenia klimatyzacyjne, co w upalne dni jest bardzo przyjemnym uczuciem. Pomimo wysokich temperatur nie czułam tam też od napotkanych ludzi żadnych niemiłych bądź przesadnie narzucających się zapachów, to też nieco inaczej niż bywa u nas… 

Kolejna „inność” to „amerykański uśmiech” również na Wyspie. Ma się wrażenie, że mieszkają tam wyłącznie zadowoleni z życia ludzie, co powoduje, że wywozi się stamtąd, poza niezapomnianymi wrażeniami, takie właśnie odczucie o Wyspiarzach. Są też bardzo pomocni i przyjemni dla turystów.

Miałam taką sytuację zwiedzając Wyspę: Bernadka zawiozła mnie samą do domu rodzinnego Maud, bym mogła go zwiedzić. Nie wymagało to karkołomnej znajomości języka, a ona miała coś do załatwienia w tym czasie. Gdy wysiadłam z samochodu, oczywiście zaczęłam od obfotografowania tego uroczego domku, by mieć pamiątkę. Dla mnie to była jedna z ważniejszych wizyt podczas tych wymarzonych wakacji. Takie miejsce, którego nie sposób nie obejrzeć, wszak to tu wszystko się zaczęło. Tak więc jak już obfotografowałam z zewnątrz całą posiadłość, poszłam kupić bilety i ruszyłam oglądać wnętrza. Mając moje wyjątkowe szczęście do sytuacji trudnych, mój telefon, którym robiłam zdjęcia, zawiesił się już na parterze, w pierwszym oglądanym przeze mnie pokoju. To co sobie pomyślałam, to nie było nic fajnego, więc pominę wielkim milczeniem furię, która we mnie zamieszkała w tej jednej chwili.  Wielokrotne próby odwieszenia telefonu spełzły na niczym. Zwiedzałam więc nie robiąc ani jednego zdjęcia, starając się jak najwięcej zapamiętać, podczas, gdy oczy zachodziły mi łzami. Byłam w podłym humorze, bo wiedziałam, że do Warszawy wrócę, bez tych, jakże cennych dla mnie zdjęć. Pamięć jak wiadomo jest ulotna, więc było mi przykro, że nie będę mogła jej niczym wesprzeć, gdy wrócę do domu. Po zwiedzeniu tego wspaniałego miejsca i wyjściu, oczywiście aparat się odblokował. Gdy  Bernadka przyjechała po mnie i gdy spytała mnie, czy zrobiłam sobie jakieś fajne fotki, usłyszała moją historię. W jednej chwili zdecydowała, że muszę mieć stamtąd zdjęcia i żebym poszła tam ponownie. I tu kolejne zdumienie. Gdy Bernadka powiedziała obsłudze, co mi się przytrafiło, zaproszono mnie do obejrzenia ponownie muzeum i to BEZ ponownej opłaty za zwiedzanie, co u nas też raczej nie jest standardowym postępowaniem.  

Kolejna przygoda wydarzyła się w jednym ze sklepów z upominkami różnego typu, w Charlottetown. Pani obsługująca pytała KAŻDEGO klienta przy kasie, skąd przyjechał 😊.  Gdy usłyszała, że jesteśmy z Polski, aż się rozpromieniła  Rozmawiała z nami ze 3 minuty o tym, że była w Polsce, że ma tam „wujka… nie stryjka”(co powiedziała po polsku) i że nasza kuchnia jest WSPANIAŁA! Szczególnie bigos i schabowe 😊 Jak tu nie pokochać Wyspiarzy?! Dopytywała nawet z jakiego miasta jesteśmy, bo Ona była w Krakowie i Warszawie. I wiecie co? Nikt z kolejki nie wykazał nawet zniecierpliwienia na tę nieco dłuższą niż standardowa pogawędkę…. No u nas to jednak trochę inaczej wygląda, więc to też mnie miło zdziwiło na Wyspie.

Wioska Avonlea, to dla turystów miejsce wyjątkowe, jednak co już widzieliście na blogu, zmienia się ono trochę jak nasze miejscowości nadmorskie. Robi się tu bardziej komercyjnie, mam wrażenie, jednak jest to ucieleśnienie Avonlea, więc koniecznie musiałam się tam znaleźć. Jest tam cudowne miejsce… Lodziarnia Cows. Można kupić tam wiele smaków lodów np.: Moonana Bread, Moo York Cheesecake, Moo Malt Crunch, Cookie MooNster albo CowCow Nut, mmmmm PYCHA! Uwielbiam lody, do tego w takim miejscu, MUSIAŁAM ich spróbować. Po dość krótkim zastanowieniu, wzięłam sobie 2 kulki i to okazało się zupełnie nieprzemyślaną decyzją. Kulki w Cows są przynajmniej 2x takie jak kulki u nas. Czyli w moim wafelku znalazło się jakby 4 nasze kulki lodów i to z tych większych niż normatywne. Tego zupełnie się nie spodziewałam, ale jak przystało na fankę lodów szczególnie - CowCow nut-owych 😊,  dałam radę. Uwaga, w Cows można wziąć kulkę podzieloną na dwa różne smaki, to też inaczej niż u nas.

Kolejne zdziwienie miało również miejsce w wiosce Avonlea. Weszłyśmy do jednego z domków – sklepików i tam, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, na jednej z półek ujrzałam nie co innego jak książkę MAPS (Mapy) Pp. Mizielińskich, Wydawnictwa Dwie siostry! Tego zupełnie się nie spodziewałam na Wyspie Księcia Edwarda!


A propos sklepów i zakupów - będąc na Wyspie, trzeba pamiętać, że sklepy są dość daleko (i to wszystkie), więc, jak zabraknie (tak jak mnie się zdarzyło) chusteczek do nosa, to „bida”, bo trudno robić wyprawę do sklepu po paczkę chusteczek, a niestety nie wyjdzie się do sklepu „pod domem” i nie kupi ani nie podejdzie się na piechotę, jak to bywa u nas na wsiach, bo pobocze właściwie nie istnieje, a odległości są duuuuże, więc należy dokładnie i skrupulatnie wykonać listę zakupów PRZED pójściem do sklepu, by uniknąć takich sytuacji. 

Bardzo pozytywnie i inaczej niż u nas zaskoczyła mnie wielość świątyń  różnych wyznań. Z tego co zauważyłam, to często bywają w niedalekim od siebie sąsiedztwie i jest ich spora różnorodność.

Poczta, tak w USA jak i tym bardziej na Wyspie, to miejsce, które chce się odwiedzać, to też zgoła inaczej niż u mnie niestety… 😭Tęsknię za tą zaoceaniczną pocztą bezgranicznie! O  tym jak bardzo tęsknię za Wyspą, nie będę pisała, bo tę tęsknotę, choćbym nie wiem jak ją opisywała, może zrozumieć chyba tylko  ten, kto tam chociaż przez chwilę był.


To dzięki Tobie Bernadko spełniło się moje wielkie marzenie  wizyta na Zielonym Wzgórzu ❣❣❣ Nie myślałam, że kiedykolwiek je zrealizuję. Wiem, że nie mogłoby się to udać, gdyby nie było Cię przy mnie Bernadko i gdyby nie Twoje inspirujące wpisy na blogu. 
DZIĘKUJĘ Z CAŁEGO SERCA  ❣❣❣