piątek, 25 października 2013

2 wiadomości

Wczoraj, będąc w windzie w Centrum Handlowym, przypomniałam sobie, że miałam zamieścić na blogu 2 świeże informacje. Okazuje się, że Montgomery to również nazwa firmy produkującej windy :) Wcześniej nigdy nie zauważyłam tej nazwy. A od Montgomery do Avonlea już bardzo krótka droga, więc jestem tu ponownie z dwoma wiadomościami.
Po pierwsze Wydawnictwo „Skrzat” ujawniło okładkę „Ani z Avonlea”. Kiedy skontaktowałam się pierwszy raz z Panią Sylwią Kaczmarską, kończyła wówczas pracę nad ilustracjami do drugiego tomu. Teraz w końcu można podziwiać to, nad czym wówczas pracowała.



Druga istotna dla wielbicieli Lucy Maud wiadomość to zapowiedź książki dla młodzieży inspirowanej życiem autorki. Książka ta ma obejmować lata 1888-1892, czyli będzie historią nastoletniej Maud. Będą to perypetie szkolne (i romantyczne) z 3 lat spędzonych w Cavendish na Wyspie Księcia Edwarda, kiedy Maud mieszkała z dziadkami oraz z czasu spędzonego w Prince Albert w Saskachewan, gdzie mieszkała z ojcem i jego drugą rodziną (podróż do Saskachewan młodziutka Maud odbyła z dziadkiem – Senatorem Montgomery). Powieść zostanie wydana w 2015 roku, a pisanie jej zlecono Melanie Fishbane. Czekamy więc na książkę, która być może w przyszłości doczeka się ekranizacji.

poniedziałek, 14 października 2013

Wyczekiwana przesyłka

Przedwczoraj pisałam o przesyłce z Wyspy, a dziś będzie o innej przesyłce... Długo wyczekiwana przeze mnie „Ania z Zielonego Wzgórza” w tłumaczeniu p. Pawła Beręsewicza dotarła w końcu do mnie i od razu zachwyciło mnie to nowe wydanie. Widziałam sporo zdjęć tej książki zanim zobaczyłam ją na własne oczy, ale żadne z nich nie oddaje jej piękna. Twarda oprawa, piękne ilustracje, gruby kredowy papier, elegancka czcionka i duży format książki sprawiają, że książka ta jest wyjątkowa. Jest to jedna z tych książek, przed czytaniem których myje się ponownie ręce, aby przypadkiem nie pobrudzić jej śnieżnobiałych stron, a każdą kartkę przewraca się w ten specyficzny sposób, który gwarantuje, iż nie wyrządzi się jej żadnej krzywdy (zakładam, że każdy ma ten swój własny sposób 😊).

Nie mam niestety wydania „Ani z Zielonego Wzgórza”, które przeczytałam jako pierwsze. Było to wydanie z 1976r. w twardej oprawie, które wraz z „Anią z Avonlea” podarował mi mój kuzyn w czasach, kiedy szczytem moich ambicji powinna była być samodzielna lektura książeczek z cyklu „Poczytaj mi mamo”. Ten, być może zbyt wczesny, prezent spowodował, że zaledwie 3 lata później, jako 9-latka, przeżywałam wzloty i upadki wraz z rudowłosą sierotką z Kanady. Mniej więcej w tym czasie zrodziło się moje marzenie odwiedzenia Wyspy Księcia Edwarda, które zdradzane szeptem w poważnych rozmowach z sąsiadkami sprawiało, że te ostatnie unosiły wysoko brwi wątpiąc w moje słowa. Całkiem niedawno jedna z nich przypomniała mi o tym (bo ja tylko pamiętam, że dosyć szybko zaliczyłam „Anię”), dodając, że i ona była w gronie niedowiarków. Przyznam, że i mnie nachodziły chwile zwątpienia. Kiedy zaczęłam uczyć się języka angielskiego w liceum, jedno z pierwszych wypracowań w tym języku napisałam na temat miejsc, które chciałabym w przyszłości odwiedzić. Pamiętam dokładnie, że numerem jeden nadal była Wyspa Księcia Edwarda, ale pojawiło się wytłumaczenie, że marzę o niej od wieku pacholęcego, jednak będąc u progu dorosłości muszę realistycznie spojrzeć w przyszłość, która najprawdopodobniej z Wyspą zbyt wiele wspólnego nie będzie miała. Okazuje się jednak, że czasem wiemy o wiele więcej jako dzieci – pewnie dlatego, że wówczas z racji wzrostu nie mamy okazji zbyt często oglądać unoszonych brwi niedowiarków :)

Wracając jednak do nowego pięknego wydania „Ani z Zielonego Wzgórza – prezentuję wspólne zdjęcie 3 wydań i od razu widać, że moje zachwyty są w pełni uzasadnione.



To, czego nie zauważyłam na wcześniejszych zdjęciach, to cytaty z książki wplecione w rude włosy Ani na okładce. Również na jej twarzy pojawiają się pojedyncze litery – kolejny interesujący element szaty graficznej.





Sama Ania była z pewnością dla Pani Sylwii Kaczmarskiej największym wyzwaniem. Jak przedstawić postać, którą każda wielbicielka albo sama dokładnie sobie wyobraziła, albo posiłkuje się Anią z filmów Sullivana? Moim zdaniem udało się tego dokonać i Ania z najnowszego polskiego wydania jest jedną z najbardziej udanych prób przedstawienia bohaterki stworzonej przez LM Montgomery. 





Wszystkie ilustracje są wyjątkowe i kilka z nich już wstawiałam na blogu wraz z krótkim wywiadem z Panią Sylwią Kaczmarską. Jednak teraz chciałam wspomnieć o przepięknych ilustracjach kwiatów, które pojawiają się na stronach kończących rozdziały. Każdy, kto był na Wyspie Księcia Edwarda, wie, jak ważną jej ozdobą są kwiaty. Również Maud uwielbiała kwiaty – od pelargonii w doniczkach po ogród kwiatowy, którym się osobiście zajmowała. Zarówno na Zielonym Wzgórzu, jak i w miejscu, gdzie znajdował się dom dziadków Maud częścią scenerii są właśnie kwiaty. Nie mogło więc ich również zabraknąć w książce. Szczególnie spodobała mi się ilustracja łubinu, który na stałe wpisany jest w krajobraz Wyspy. Myślę, że umieszczenie tej ilustracji nie było przypadkowe.






Jak widać, strona graficzna książki jest ucztą dla oka. Dzięki nowemu tłumaczeniu Ania z lekko przykurzonej postaci z przełomu XIX i XX wieku staje się żyjącą istotą, której losy zaciekawją również współczesnego młodego czytelnika. Przeczytałam ją z wielkim zainteresowaniem i porównywałam z wersją Rozalii Bernsteinowej oraz z oryginałem. Z czystym sumieniem polecam tę wersję wszystkim – i tym, którzy sięgają pierwszy raz po Anię, jak i tym, którzy co jakiś czas odświeżają sobie jej przygody. Ja natomiast przygotowałam sobie już całkiem nową półeczkę i mam ogromną nadzieję (tutaj wielki uśmiech do Wydawnictwa „Skrzat” :)), że półka ta wypełni się całą serią książek o Ani w nowym tłumaczeniu i szacie graficznej.



sobota, 12 października 2013

Przesyłka z Wyspy


Dziś doszła do mnie paczuszka od Roberta Montgomery, która nieśmiało przypomniała mi o tym, że nie samą aukcją człowiek żyje :) Dobrze, że pomiędzy moimi wizytami życie na Wyspie płynie swoim torem – z pewnością to ja bardziej przeżywam tę rozłąkę... Wracając jednak do przesyłki... Chwilkę pooglądałam sobie ją z zewnątrz i poprzeżywałam to, że ktoś spokrewniony z wielką pisarką własnoręcznie zaadresował przesyłkę do mnie. Pewnie większość ludzi podeszłaby do tego normalnie, ale ja bardzo przeżywam takie chwile. Przesyłka od Roberta Montgomery! MONTGOMERY! :) Zastanawiam się teraz, czy nie zostawić sobie na pamiątkę papieru, którym opakowane było pudełko :)


A skoro dziś mowa o Robercie Montgomery, to postanowiłam przedstawić kilka dodatkowych zdjęć z dnia, w którym go poznałam w Muzeum Dziedzictwa LM Montgomery znajdującym się w domu dziadka Maud – Senatora Donalda Montgomery. Dom ten był inspiracją dla Złotego Brzegu i w nim mała Lucy Maud (tak o niej mówi Robert) pierwszy raz zetknęła się z serwisem w pączki róż, z porcelanowymi psami „Gogiem” i „Magogiem” oraz z porcelanowym koszykiem z owocami, który pojawił się w „Historynce”. W domu tym można również zobaczyć sypialnię, w której spała Maud podczas odwiedzin w domu Senatora.






 





W to niedzielne sierpniowe popołudnie miałam z Robertem Montgomery również trudną rozmowę na temat śmierci pisarki. Robert stwierdził wówczas, iż nie ma wątpliwości, że Lucy Maud zmarła na skutek przedawkowania leków, jednak w jego rodzinie panowało przekonanie, iż nie była to próba samobójcza. Wg ustaleń matki Roberta w ostatnich miesiącach życia autorka najprawdopodobniej cierpiała na demencję bądź chorobę Alzheimera. Jej sąsiadka, z którą rozmawiała matka Roberta po śmierci pisarki, twierdziła, że zdarzało się, iż Maud przychodziła do niej 2–3 razy dziennie i witając się, komentowała, jak dawno się nie widziały. Pisarka zapominała więc o tym, co robiła przed kilkoma godzinami – niewykluczone, że tego feralnego dnia w kwietniu 1942 r. kilka razy zażyła lekarstwa, zapominając, iż zrobiła to już wcześniej. Takie wytłumaczenie satysfakcjonuje rodzinę pisarki, więc i dla mnie jest ono wystarczające. Wolę wierzyć, że nie targnęła się ona na swoje życie pomimo tego, iż przez jego większość cierpiała na depresję, a jej wrażliwa marzycielska dusza została uwięziona w różnych życiowych rolach, z których wiele było powodem ciągłego rozczarowania. Najważniejsze, że zostawiła nam Maud Anię i nauczyła nas marzyć...