czwartek, 10 sierpnia 2017

„Wakacje” na Wyspie...


Od niedzielnego wieczora jesteśmy w domu. Wiem, że czekacie na wpisy, ale uwierzcie, że nie dałam rady pisać. Na Wyspie żyjemy w jakiejś alternatywnej rzeczywistości — dni mijają bardzo szybko i są po brzegi wypełnione różnymi spotkaniami i zdarzeniami. Trzynasta wizyta za nami i zaczynamy powoli zbierać siły na czternastą... Za tydzień wracamy na Wyspę i znów będzie się duuuuużo działo.

Opisałam już wizytę Czerwonej Kanapy, która na zawsze pozostanie nam w pamięci. Plakat, który dostaliśmy na pożegnanie od „Kanapowców” zawiśnie wkrótce w Blue Moon i będzie nam przypominał o zdarzeniach tego lata. Próbuję właśnie podsumować w myślach ten trzynasty pobyt na Wyspie — tyle przeżyliśmy wzruszeń, spotkań i pożegnań, tyle radości i szczęścia... Pamiętacie jednak z „Wymarzonego Domu Ani”, że „bogowie nie lubią patrzeć na zbyt szczęśliwych ludzi”...

Tydzień poprzedzający wizytę Czerwonej Kanapy spędziliśmy na załatwianiu różnych spraw, malowaniu drzwi wejściowych, walce z chwastami i przygotowywaniu imprezy w Blue Moon. Wszystko na Wyspie zajmuje więcej czasu — do większego sklepu spożywczego mamy pół godziny samochodem, a w sklepach z materiałami budowlanymi przepada się niczym w workach bez dna. Nie wiem, na czym to polega, ale wizyta w amerykańskim Home Depot trwa kilka minut, a w Kent lub Home Hardware na Wyspie trwa w nieskończoność. Na samą myśl, że trzeba się tam po coś zatrzymać, dostaję gęsiej skórki... Jako przerywnik w załatwianiu różnych spraw mieliśmy okazję zapoznać się z kanadyjską służbą zdrowia. Mam nadzieję, że był to pierwszy i ostatni raz. Praktycznie cały dzień z głowy. 

Po wyjeździe Czerwonej Kanapy zaczęliśmy poważnie kombinować nad tym, jak rozwiązać problem drzwi balkonowych, które musiały zostać wymienione. Nowe drzwi mieliśmy już w piwnicy, ale problemem było wniesienie ich na piętro. Jedną z koncepcji było wykorzystanie traktora Paula... Nie będę tu wchodziła w szczegóły planu, który wyglądał na plan żywcem wzięty z „Pata i Mata”... Całe szczęście koncepcja ta szybko upadła i zastąpiono ją prawie bezpieczną koncepcją rusztowania. Wciągnięte zostało do pracy kolejne pokolenie Montgomerych i w miarę szybko wyrosło przy naszej sypialni rusztowanie. W sobotę 29 lipca, w dniu, w którym drzwi miały zostać zainstalowane, wszyscy, którzy mieli pecha być w okolicy Złotego Brzegu zostali wezwani przez Paula do pomocy w podnoszeniu naszych drzwi balkonowych (znam to tylko z relacji, bo oprowadzałam wówczas po Wyspie dwójkę Polaków). Wszystko poszło nad wyraz sprawnie, jeśli nie liczyć wypalonej trawy w miejscu, w którym kilka godzin leżały stare drzwi. Mogliśmy wreszcie odetchnąć z ulgą, bo te drzwi od wielu miesięcy przysparzały nam kłopotów. 


Kombinacje alpejskie😉

Przed weekendem udało się nam też zaliczyć wystawę wirtualną Marco Polo na Uniwersytecie Wyspy Księcia Edwarda oraz gościć Melanie Fishbane w Blue Moon. 

Melanie Fishbane w Blue Moon

Dr Elizabeth Epperly podczas otwarcia wystawy Marco Polo
W niedzielę nadal oprowadzałam turystów z Polski, a od poniedziałku miało się trochę uspokoić. Niestety rano w poniedziałek zdarzył się wypadek — przez okno łazienki wpadł kawałek metalu, rozbijając szybę i niszcząc siatkę na komary. Na szczęście zdołaliśmy znaleźć winnego! Kawałek metalu dostał się pod ostrza kosiarki, która kosiła trawę przy drodze. Między ulicą a naszym domem są drzewa, ale niestety bogowie postanowili nam urozmaicić tydzień na odpoczynek... Trzeba było zająć się oknem, a że na Wyspie wszystko trwa dłużej, na nową szybę musimy poczekać 3 tygodnie (jeden tydzień za nami!). Mamy więc teraz szybę w łazience sklejoną taśmą klejącą, natomiast załatwianie spraw okna zajęło nam 2 dni. Nadal jednak nie traciliśmy nadziei na odpoczynek, bo od środy mój mąż brał wolne, żeby w końcu móc nacieszyć się Wyspą. Zbyt wiele się jednak nie nacieszył, bo się rozchorował... 

Winowajca

Wiem, że dzisiejszy wpis jest w zupełnie innym klimacie niż zazwyczaj, chciałam jednak, abyście wiedzieli, jak wyglądają nasze dni na Wyspie. Oczywiście mamy jej piękno i cudowne plaże na wyciągnięcie ręki, jednak posiadamy też dom, a z tym wiążą się inne doświadczenia. Nie zawsze znajdę więc czas, aby pisać, ale staram się zamieszczać zdjęcia na Facebooku. Wszystkich, którzy tęsknią za wpisami, serdecznie zapraszam na profil bloga na Facebooku 😊

Na Wyspie żyjemy w ciągłym napięciu — w każdej chwili ktoś może zapukać do drzwi, pochmurny dzień może zakończyć się spektakularnym zachodem słońca, może nagle pojawić się mgła, którą koniecznie trzeba uwiecznić na zdjęciu! 

Ten trzynasty raz na Wyspie rozpieścił nas przepięknymi zachodami słońca...







I choć te trzy tygodnie na Wyspie bardzo nas tym razem wymęczyły, tuż przed wyjazdem pojawiły się łzy i smutek, że ją opuszczamy. Na plaży w Cavendish poczuliśmy się znów turystami i byliśmy wdzięczni, że mamy okazję wkrótce wrócić na Wyspę... 






W sobotę wieczorem i w niedzielę rano przygotowywaliśmy Blue Moon na przybycie gości... Kiedy nas nie ma na Wyspie, ktoś inny ma okazję spełnić swoje marzenie.  

Grunt to lokalizacja 😉



Nikt nie jest za stary na marzenia, tak jak marzenia nigdy się nie starzeją
L.M. Montgomery „Ania z Szumiących Topoli”

środa, 2 sierpnia 2017

O Panu Rudziku i jego skale na Wyspie

Oddaję głos Anecie Sulejewskiej 😊

Słów kilka o Panu Rudziku, co pięknych historii zna bez liku 😊


Przyjacielowi ćwierknij do ucha, jeśli jest dobry – zawsze wysłucha. 
STARE PTASIE PRZYSŁOWIE

Pewnego dnia przyleciał do mnie Pan Rudzik. Był bardzo nieśmiały, usiadł daleko i zerkał. Zawsze lubiłam rudziki. Ich pomarańczowe brzuszki przypominają mi surduty eleganckich, starszych panów, którzy wybierają się do opery lub na spacer do parku. Rudzik, który pojawił się na moim balkonie wydawał się być szczególny.  Figlarnie mrugał swoimi małymi, czarnymi oczkami. Chciałam go jakoś oswoić, więc zaczęłam zostawiać mu przysmaki, takie jak suszona żurawina lub rodzynki. Musiało mu smakować, gdyż pewnego dnia podarował mi niezapominajkę. Kiedy podziękowałam usłyszałam „Proszę.” Rozejrzałam się wokoło, ale oprócz rudzika nie było nikogo! „Mówisz ludzkim głosem?!” ledwo z siebie wydusiłam. „Oczywiście, że tak!” odpowiedział z rozbrajającą prostotą. Tak pokrótce brzmi historia mojego poznania się z Panem Rudzikiem. Od tamtej pory pojawia się u mnie i opowiada różne bajki oraz wspomina przygody swoje lub kogoś z rodziny. Pewnej zimy opowiedział mi historię, którą nie mogłam nie podzielić się z Bernadką.  Kiedy ją przeczytacie, to zrozumiecie, dlaczego skała na plaży w Branders Pond została przez nas ochrzczona Robin Rock. Kiedy przekazałam mu tę ekscytującą wiadomość wpadł w zachwyt i wylał swoją radość na papier. Stworzył wiersz „Robin Rock”, który czytelnicy bloga poznali na facebooku. Pragnę w tym miejscu  w imieniu Pana Rudzika podziękować za ciepłe przyjęcie jego debiutanckiego utworu. Co prawda, od tego czasu jakoś mu się wyżej dziobek zadarł, ale przebaczam mu, nikt tak jak on nie potrafi opowiadać... 😊
Aneta Sulejewska

Pan Rudzik


Pewnego lutowego dnia siedziałam z Panem Rudzikiem przy oknie i pokazywałam mu stare fotografie mojej rodziny. – O zobacz, to mój pradziadek, a tu prababcia Helenka.. Wiesz, jej brat popłynął, aż do Ameryki i tam mieszkał przez resztę życia. – Mój pra, pra, pra, pradziadek też lubił podróżować – powiedział Pan Rudzik – To dzięki niemu zyskaliśmy ten rdzawy kolor. Spojrzałam na przyjaciela z ukosa, zupełnie nie wierząc w to, co mówi. – Tak, tak. Mówię prawdę. Posłuchaj. Z reguły rudziki zanim nadejdzie zima odlatują do ciepłych , krajów. Moi bracia z Polski wybierają zazwyczaj Półwysep Iberyjski. Tak samo czynili ich pradziadowie – wszyscy, poza moim. Był prawdziwym poszukiwaczem przygód i nie lubił robić wszystkiego tak jak inni (pewnie dlatego i ja wolę zimę spędzać tutaj). Marzył, żeby zobaczyć jak wygląda Zachód.. Pożegnał się z    najbliższymi i ruszył. Podziwiał krajobrazy w Niemczech, Danii, Francji, Wielkiej Brytanii. Od czasu do czasu zatrzymywał się w co ciekawszym miejscu, zwiedzał, robił rysunki i notatki. Później wydał je w formie dziennika i stał się bardzo popularny na całym świecie. Najtrudniejszym etapem podróży było dla pradziadka pokonanie Oceanu. Na szczęście co jakiś czas udawało mu się złapać statek, na którym mógł odpocząć, zjeść co nieco, ale przede wszystkim wysłuchać niesamowitych opowieści marynarzy. W końcu na horyzoncie zamigotało żółte, ciepłe światełko, które jak twierdził pradziadek, przywoływało go do siebie. Ruszył szybko uprzednio żegnając się z marynarzami i podążył w stronę lądu. Był zachwycony tym co zobaczył. Piękne plaże, drewniane latarnie, klify. Była już zima, wyspa jednak była zaledwie muśnięta śniegiem. W tej lekkiej szacie robiła na dziadku imponujące wrażenie. Nigdzie jeszcze lasy i pola nie układały się tak miękko i tak jak tu nie zapraszały do siebie.  Pradziadek przysiadł na gałązce jednego ze świerków i spostrzegł, że nieopodal siedzi jego kuzyn, rudzik z Ameryki. Przyjrzał mu się z ciekawością. Był większy i smuklejszy, ale  to, co go najbardziej zaintrygowało, to jego ruda plamka na przodzie. Pradziadek zapragnął mieć taką samą. Przywitał się grzecznie, opowiedział skąd pochodzi i pochwalił jego strój. Kuzyn okazał się być przesympatycznym ptakiem i obiecał pomóc mu zrealizować marzenie. Zabrał pradziadka na jedną z czerwonych dróg i kazał usiąść na jej środku tak, by wiatr wiał mu prosto w dziób. Tak też zrobił. Po chwili mocny podmuch wiatru uniósł czerwony pył, który osiadł delikatnie na piórkach pradziadka. Chcąc szybko zobaczyć efekt, podleciał do najpiękniej lśniącego jeziora i z dumą obejrzał swoje odbicie. Pod dziobem miał piękną rudą plamkę, która powstała po zmieszaniu czerwonej barwy piasku z jasnym kolorem piórek. Podziękował kuzynowi i obiecał, że jeszcze kiedyś go odwiedzi. Tymczasem musi się pożegnać, gdyż chce jak najszybciej pokazać plamkę swej rodzinie w Polsce. Zabrał ze sobą czerwony piasek z Wyspy Księcia Edwarda, gdyż to na niej się znajdował, by i inni mogli się tak pięknie przyozdobić. Od tamtej pory kolejne rudziki, które się wykluwały posiadały już piękną,  rdzawą plamkę. – Wspaniała historia! Czy pradziadek opowiadał ci coś jeszcze? – Mnóstwo rzeczy, ale dzisiaj nie ma na nie czasu. Usłyszysz je innym razem. Pa, pa! - powiedział Pan Rudzik i odleciał. 


KONIEC

Robin Rock


Bóg kiedyś idąc Mleczną Drogą
o gwiazdy róg zahaczył nogą.
Z rąk mu wypadły czerwone skały
i wszystkie na Ziemię się posypały,
a z hukiem padając na plaży połać
pyłem czerwonym sypnęły dokoła.
Nie lubiąc takich w naturze przypadków
zszedł Bóg miotełkę trzymając w zanadrzu.
Jednak gdy spojrzał na czerwień plaży
porządków robić się nie odważył.
Akurat leciał tamtędy rudzik
co w każdym dobre uczucia budzi.
Brzuszek pobrudził piaskiem czerwonym
i wcale nie był tym zachwycony.
Pan Bóg pogłaskał ptaszka po głowie
„Coś ciekawego rudziku ci powiem:
Widzisz tę w morzu skąpaną skałę?
Twoje oblicze wykuję na niej.
Będziesz strażnikiem tego zakątka
by nikt czerwieni z niej nie sprzątał.


                                        Pan Rudzik