Na blogu albo panuje susza, albo ulewa... Kiedy przygotowywałam wczorajszy wpis, zupełnie nie przypuszczałam, co się wydarzy za kilka godzin. Około południa zjawił się u mnie listonosz z masą przesyłek, a wśród nich niepozornie wyglądająca koperta z Polski od Joanny Okularczyk. O Joannie pisałam w grudniu ubiegłego roku, kiedy zachwyciłam się robionymi przez Nią bombkami. Pisałyśmy ze sobą i ustalały, które dla mnie zrobi. W końcu stanęło na czterech — Zielone Wzgórze w prezencie dla mojej siostry (jako przedsmak podróży, która czeka Ją w czerwcu), Blue Moon dla mnie, Złoty Brzeg w prezencie dla Paula Montgomery i Srebrny Gaj w prezencie dla Pam Campbell. Nie poprzestałam bynajmniej na bombkach. W lecie zauważyłam pudełko, które pasowałoby mi w Blue Moon — też zamówiłam 😊. I na deser dołożyłam herbaciarkę, bo nie mam tam nic ładnego na herbatę ekspresową.
To pokaźnych rozmiarów zamówienie jeszcze, co prawda, do mnie idzie, jednak wczoraj przyszła inna przesyłka. Wiedziałam, że Joanna jest artystką, więc spodziewałam się jakiegoś drobiazgu. Może ozdoby na choinkę? Albo jakiegoś bibelotu do Blue Moon... Wyobraźcie sobie, jakie było moje zdumienie (pewnie swym rozmiarem porównywalne ze zdumieniem Pani Małgorzaty Linde!), kiedy w kopercie znalazłam książkę pod tytułem ”Nadia of Blue Moon”!! Po jej otwarciu szybko do mnie doszło, że Joanna napisała opowiadanie o Nadii (i o nas) jako o sąsiadach Ani i Gilberta z czasów Złotego Brzegu (choć przyznam, że czas akcji trudno jednoznacznie określić, gdyż pojawia się w nim również pracująca na poczcie panna Montgomery i to moja Nadia pomaga jej wpaść na pomysł, aby nikt nie chciał Ani, bo nie jest chłopcem).
Płakałam chyba pięć razy ze wzruszenia czytając to opowiadanie. Jest w nim mój sekretarzyk, ciasto czekoladowe, a nawet hobby mojego męża. Wszystko zgrabnie wplecione w narrację, której nie powstydziłaby się sama panna Montgomery. Zresztą sami przeczytajcie!
„BO NIE JESTEM CHŁOPCEM”
- Nie chcecie mnie! Nie chcecie mnie, bo nie jestem chłopcem!
Nadia Milewski gwałtownie poderwała głowę z poduszki. Długie, proste, brązowe włosy, okalające jej twarz, zafalowały, zatańczyły w powietrzu. Co za dziwny sen, pomyślała, trąc palcami powieki. W tym śnie byłam…
Coś stuknęło w szybę. Raz, a potem drugi. Nadia natychmiast zapomniała o śnie, wyskoczyła z łóżka, i, plącząc się w długiej, nocnej koszuli, podbiegła do okna. No tak, Rilla Blythe! Stała na trawniku z zadartą głową, patrząc w okno na facjatce. W jednej dłoni trzymała dużą, szarą kopertę, a w drugiej kolejny kamyk, przygotowany zapewne po to, by rzucić nim w szybę. Nadia otworzyła okno.
- Już schodzę! – krzyknęła do przyjaciółki. – Daj mi pięć minut!
- Zaspałaś? – zaśmiała się Rilla. – A podobno to ja jestem największym śpiochem na całej Wyspie. Pośpiesz się!
Nadia ubrała się w iście ekspresowym tempie i zbiegła na dół. Mama była w kuchni, obejrzała się na wbiegającą córkę.
- Śniadanie czeka już od godziny – powiedziała z uśmiechem. – Nie chciałam cię budzić, spałaś tak słodko… a poza tym masz wakacje! Zaraz, a dokąd to?
- Mamuś, Rilla na mnie czeka! – zawołała Nadia, w biegu łapiąc ze stołu bułeczkę z masłem i kierując się do drzwi. Od progu zawróciła, w przelocie pocałowała matkę w policzek, i wybiegła na zalany słońcem trawnik. Przed dom, noszący nazwę Blue Moon. Tu, między klombami kwiatów, czekała na nią jej najbliższa przyjaciółka - Rilla Blythe ze Złotego Brzegu.
* * *
Rilla, siódme z kolei dziecko Ani i Gilberta Blythe’ów, czuła się w rodzinie nieco osamotniona. Starsze rodzeństwo nie umiało znaleźć wspólnego języka z młodszą o kilka lat siostrzyczką. I siostry, i bracia, traktowali Rillę jak swego rodzaju maskotkę – niekiedy rozpieszczali ją i hołubili, a niekiedy odstawiali na bok, gdy uważali, że „ta mała” mogłaby im przeszkadzać w „dorosłych” zabawach. Rilla snuła się więc po domu, czytała, wynajdywała sobie różne zajęcia, i marzyła o dziewczynce-rówieśniczce, z którą mogłaby się zaprzyjaźnić. Pewnego dnia to marzenie się spełniło. Do niedalekiego domu, zwanego Blue Moon, sprowadziła się trzyosobowa rodzina.
* * *
- To są Jankesi, droga pani doktorowo – oświadczyła posępnie Zuzanna, wnosząc do salonu tacę z herbatą i ciasteczkami. – Przewiduję kłopoty.
Ania Blythe i panna Kornelia (a właściwie pani marszałkowa Elliot), która przyszła do Złotego Brzegu w odwiedziny, spojrzały na siebie z rozbawieniem.
- A dlaczego tak uważasz, Zuzanno? – spytała panna Kornelia z uśmiechem.
- A dlatego, pani marszałkowo Elliot, że ludzie, którzy nie potrafią usiedzieć na miejscu, i własny kraj jest dla nich za mały, nie mogą przynieść nic dobrego!
- Zuzanno kochana – Ania spojrzała z czułością na siwowłosą kucharkę – to są porządni ludzie! Przyjechali tu kiedyś, zakochali się w Wyspie i szukali domu do kupienia. Wiesz, jacy byli szczęśliwi, gdy okazało się, że Blue Moon jest wystawiony na sprzedaż? Doktor spotkał ich na stacji kolejowej i mówił mi, że w życiu nie widział nikogo tak oczarowanego Wyspą Księcia Edwarda. I że wyglądają na ludzi znających Józefa. Na pewno wszystko będzie dobrze.
- No, zdziwiłabym się, gdyby Wyspa im się nie spodobała – oświadczyła z godnością Zuzanna. – U siebie na pewno nie mają nic równie pięknego. Tylko czy ta ich córka będzie pasować do tutejszych dzieci? Mam nadzieję, że nie nauczy ich żadnych niestosownych zachowań! W każdym razie nasze pociechy będę trzymać od niej z daleka!
Zabrała tacę i wyszła do kuchni. Ania spojrzała na pannę Kornelię i westchnęła.
- Aniu, kochanie – panna Kornelia od razu domyśliła się, co dręczy przyjaciółkę. – Nan i Di są już duże i rozsądne, a Rilla, choć nieco rozpieszczona, też ma sporo oleju w głowie i nie jest ani w połowie tak naiwna jak inne dziewczęta w jej wieku. Nie sądzę, żeby ta mała Jankeska miała na nią zły wpływ. W końcu – Jankesi czy nie Jankesi – skoro pokochali Wyspę, to dobrze o nich świadczy.
- Panno Kornelio – Ania spojrzała na rozmówczynię z wdzięcznością – pani zawsze umiała spojrzeć na wszystko rozsądnie.
- Wpływ marszałka – oświadczyła panna Kornelia z komiczną powagą. – Ciągle powtarza, że co ma być, to będzie, choćbyśmy stanęli na głowie. I że nie warto się martwić na zapas, bo jak przyjdzie pora na zmartwienia, to i tak tego zapasu zabraknie. Typowo po męsku!
Joanna Okularczyk "Nadia of Blue Moon"
A oto, jak zareagowała Nadia, kiedy zobaczyła książkę 😊
Mam nadzieję, że Joanna w komentarzu wyjaśni, skąd przyszła inspiracja do napisania tego opowiadania. Pozostaje mi tylko dodać, że był to najpiękniejszy prezent gwiazdkowy, jaki kiedykolwiek dostałam. Z całego serca dziękuję Joannie i Jej Mężowi Przemysławowi, którzy wspólnie pracowali nad tą niezwykłą niespodzianką.
Chylę czoło przed Autorką! Przepiękny prezent :)
OdpowiedzUsuńWiedzialam, ze Ci sie spodoba :)
UsuńTrzeba mieć talem literacki ,aby tak zgrabnie wpleść współczesność do minionej epoki. Pani Joanna posiada ten dar ,tak sądzę ,po tym co przeczytałem . Opowiadanie o Nadi czyta się z lekkością , to znaczy to co było mi dane przeczytać , i to tak jakbym czytał brakującą stronę z książki o Anni . Bernadko , Tobie , Nadi ,i całej Twojej rodzince ,gratuluję tak wspaniałego niecodziennego prezentu ,który będzie Pamiątką na całe życie . Serdecznie Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt !
OdpowiedzUsuńMasz Krzysiu racje, ze czyta sie ten fragment jak sama Maud! To wielka sztuka. Joannie sie udalo!
UsuńDziekuje za gratulacje i zyczenia. Tobie rowniez zyczymy cudownych Swiat! Pozdrawiam goraco.
Bernadko, jestem wzruszona Waszym wzruszeniem :) I tym, że tak mnie wychwalasz i na facebooku, i na blogu. I że rozpowszechniasz moją pisaninę ;)
OdpowiedzUsuńA teraz, niejako wywołana do tablicy, wyjaśniam - co, jak i dlaczego, czyli skąd wzięła się książeczka zatytułowana "Nadia z Blue Moon".
Na ten blog (tego bloga?) trafiłam przypadkiem rok temu, gdy przyszło mi na myśl zobaczyć, jak też wygląda Zielone Wzgórze. Trafiłam - i zostałam! Trudno się dziwić - piękne posty pisane równie piękną polszczyzną i ozdobione nie mniej pięknymi zdjęciami.
Z zainteresowaniem, a chwilami z zapartym tchem czytałam historię kupna Blue Moon, gdy przyjaciółki z Polski namawiały Bernadkę do kupna domu, który znały tylko ze zdjęć, i jako jednego z argumentów użyły słów: i ma sekretarzyk!
Oglądałam zdjęcia domu stojącego nad Jeziorem Lśniących Wód, wydawał mi się dziwny - jak zresztą cała architektura Kanady, tak diametralnie różna od polskiej.
Oglądałam zdjęcia całej Wyspy, niewiarygodnie pięknej. Dziwiłam się, że w książkach Maud nie widać i nie czuć morza, mimo że pisarka kochała je i rozumiała - Bernadka zamieściła piękny "morski" cytat z Dzienników LMM.
Dowiedziałam się, że w sąsiedztwie Blue Moon znajduje się Złoty Brzeg.
Wiele radości sprawiła mi wiadomość, że Nadia w stroju Ani przez jeden dzień witała turystów odwiedzających muzeum w Srebrnym Gaju, a pytana o imię odpowiadała, że ma na imię Ania, ale żeby nazywać ją Kordelią.
Zbierałam w pamięci te wszystkie informacje, bez konkretnego celu. Właściwie to same się zbierały.
I nagle okazało się, że Nadia ma na Wyspie przyjaciółkę. A przyjaciółka ma na imię Rilla. A rodzice Rilli przez jakiś czas mieszkali w Złotym Brzegu. Czyli - Nadia przyjaźni się z Rillą ze Złotego Brzegu!!!
No i w tym momencie nie było już odwrotu.
Wyobraźnia mi ruszyła i nie chciała się zatrzymać. Pomysł przyszedł błyskawicznie: a jakby tak Nadię wraz z rodzicami przenieść do świata wymyślonego przez LMM? Bo skoro mieszkają niedaleko Złotego Brzegu, to niech będą sąsiadami Blythe'ów; Jankesami, którzy kupili dom na Wyspie. Ich córki się zaprzyjaźnią i spędzą razem całe lato. Tylko czym to lato wypełnić? A może (cóż za zuchwały pomysł) Nadia będzie miała okazję poznać Lucy Maud Montgomery? Ale w jakich okolicznościach miałoby to nastąpić? Zaraz, zaraz, książkowa Rilla urodziła się mniej więcej w 1900 roku, tak więc więc dziewczynki powinny spotkać się w 1908-1909. Gdzie była w tym czasie Maud?
Niebiosa były łaskawe dla mojego szalonego pomysłu: w tym czasie Maud pracowała na poczcie i zaczynała przymierzać się do napisania "Ani z Zielonego Wzgórza". No to już wszystko było proste: Nadia z Rillą spotkają LMM na poczcie! A może by tak to właśnie Nadia podsunęła pisarce wyjaśnienie, dlaczego nikt nie chciał rudowłosej sierotki?
I takim to sposobem połączyłam w jedno trzy światy: dwa realne, choć odległe o ponad sto lat (świat rodziny Bernadety i świat LMM), i jeden wyczarowany w wyobraźni Maud, czyli świat rodziny Blythe'ów. I jeszcze kawałeczek czwartego świata - świata współcześnie żyjącej Rilli.
Początkowo zamierzałam napisać tylko opowiadanie. Ale potem jakoś się ono rozrosło.
Pisząc miałam nadzieję, że sprawię Bernadce i jej rodzinie trochę frajdy. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania :)
Miałam jej to wysłać zwyczajnie mailem, ale mój mąż, introligator z zawodu, postanowił zrobić z tego normalną książkę! I tak w ręce Bernadki trafiła ręcznie oprawiona książeczka zatytułowana "Nadia of Blue Moon".
Na koniec anegdotka: tytuł miał brzmieć "Nadia z Blue Moon", ale mój chłop, kompletnie nie wiem czemu, postanowił to przetłumaczyć korzystając z translatora google', który jest zupełnie durny i przetłumaczył "z" jako "with". Dosłownie w ostatniej chwili zauważyłam na okładce tytuł "Nadia with Blue Moon". Chociaż... "Nadia z Błękitnym Księżycem" też całkiem ładnie brzmi :)
PS. Podkreślam: tylko i wyłącznie Bernadka jest odpowiedzialna za powstanie tej książki. Mnie proszę nie winić. Ja ją tylko napisałam.
Widzisz Asiu - dobrze, ze Cie wywolalam do tablicy, bo teraz wszystko jest jasne :) Dziekuje za ten dluuuuugi komentarz i za przewspanialy prezent. Sprawilas radosc nie tylko nam, ale, sadzac po reakcji na blogu i na Facebooku, i innym Pokrewnym Duszom. Oczywiscie mi samej trudno o obiektywizm, jednak inni potwierdzaja, ze swietnie sie czyta Twoj tekst. Mam nadzieje, ze napiszesz kolejne opowiadania!
UsuńMoj maz chce, abysmy jezdzili z ta ksiazka do Blue Moon. Juz jezdzimy z lalka, to teraz dolaczy ksiazka :)
Pozdrawiam Ciebie i Przemka bardzo serdecznie! Raz jeszcze z calego serca Wam dziekuje za tyle radosci i wzruszen!
Fajnie napisane! Super pomysł by połączyć realne postacie z tymi wymyślonymi. A efekt? Zdjęcie z uśmiechniętą Nadią i wpis Bernadki mówią same za siebie. Jeszcze raz gratuluję i cieszę się razem z Wami!!!
OdpowiedzUsuńBardzo dziekujemy!! Nadia bardzo przezywa te ksiazke (nie wiem, czy nie bardziej niz swoja wlasna!). Joanna miala wspanialy pomysl, a my cudowna niespodzianke.
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie i dziekuje za komentarz.
No, no szczęśliwa dziewczynka z Tej Nadii :) Została bohaterka opowiadania. Super. Jakoś ja też byłam wzruszona czytając. Gratuluje autorce. Naprawdę pomysł przedni i całość naprawde fajna. Moje wzruszenie było podwójne bo raz, że Nadia a dwa, że znów ktoś "powołał" na nowo " do życia" naszych kochanych bohaterów. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńDziękuję z całego serca! Pomysł podsunął się sam :) Wspomnę jeszcze, że zamieszczony fragment to sam początek :)
UsuńDziekuje za komentarz Ewelinko! To wzruszalysmy sie razem! Czytajac dzielo Joannay naprawde czulam sie bohaterka stworzona przez sama Maud. I pomyslec, ze mialam okazje poznac Anie, Gilberta i Maud! Sama mysl sprawia, ze mam dreszcze...
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie!
Gratuluję Autorce i Nadii z Blue Moon ❤️
OdpowiedzUsuńProsimy o całą książkę!!!!!
Świetnie napisane!
Pozdrawiam serdecznie
Anna W.
Dziekuje w imieniu Nadii :) Prawda, ze sie swietnie czyta? Nic dziwnego, ze musialam wstawic fragment na blogu... L.M.M. ma w Polsce godna nastepczynie!
UsuńRowniez pozdrawiam i dziekuje za komentarz!
Super napisane. Musze tu zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuń