środa, 13 grudnia 2017

Nadia z Blue Moon cz. II

Podczas gdy Ania i Zuzanna martwiły się, jaki wpływ na dzieci ze Złotego Brzegu będzie miała nowoprzybyła dziewczynka, Bernadette Milewski miała dokładnie takie same obawy, tylko, rzecz jasna, odwrotne. Jej jedynaczka, obdarzona dużą wrażliwością i sporą wyobraźnią, łatwo mogła stać się pośmiewiskiem wiejskich urwisów – i jako „nowa”, i jako Jankeska, i – wreszcie – jako uciekająca w świat książek marzycielka. Wprawdzie Evan, ojciec Nadii, wyśmiewał te obawy, nazywając je wymysłem matki-kwoki, ale Bernadette wiedziała, że i on w głębi serca martwi się, czy jego księżniczka, jak nazywał Nadię, zaaklimatyzuje się wśród tutejszych dzieci. Spotkany na stacji doktor Blythe w dużym stopniu rozwiał ich lęki, mimo że nawet o nich nie napomknęli. Uznali jednak, że człowiek takiej kultury i subtelności jest niejako gwarancją dobrosąsiedzkich stosunków.
 Sama Nadia nie miała żadnych lęków ani obaw. Była w wieku, w którym świat jest barwny i przyjazny, każdy dzień niesie nadzieję na coś wspaniałego,
 a wątpliwości rzadko dochodzą do głosu. Od pierwszej, krótkiej wizyty na Wyspie marzyła, żeby na niej zamieszkać. Gdy rodzice oświadczyli jej, że kupują jeden z domów wystawionych na sprzedaż, popłakała się z radości. Dom na Wyspie! Nad jeziorem! Prawdziwy, drewniany, ze skrzypiącymi schodami, z pokoikiem na facjatce! „I ma sekretarzyk” – dodała mama z tajemniczą miną. Nadia nie wiedziała, co to jest sekretarzyk, ale sądząc z podekscytowania mamy, musiało to być coś niezwykłego. Zresztą – z tajemniczym sekretarzykiem czy bez – ten dom i tak był czymś fascynującym. Nosił piękną nazwę „Blue Moon”, ogromny staw, nad którym stał, nazywał się „Jezioro Lśniących Wód”, a z drugiej strony wznosiły się łagodne wzgórza i łąki, porośnięte kolorowym łubinem! I tam, właśnie tam, mieli się wprowadzić w najbliższe wakacje! Na całe lato! I może gdzieś tam będzie mieszkać dziewczynka, z którą można się będzie zaprzyjaźnić i przeżywać cudowne przygody!
 Mama Nadii, po kilku wizytach na Wyspie, podczas których wraz z mężem załatwiała formalności związane z nabyciem Blue Moon, wyzbyła się wszelkich obaw – mieszkańcy byli serdeczni i życzliwi, co niosło nadzieję, że ich dzieci będą takie same. Po kilku dniach od zamieszkania w nowym domu postanowiła wraz z mężem i córką odwiedzić najbliższych sąsiadów – państwa Blythe’ów ze Złotego Brzegu.

*  *  *

 Nadia z zachwytem wpatrywała się w panią Blythe - smukłą panią o rudych włosach, ogromnych szarych oczach i ujmującym uśmiechu. Było w niej coś niezwykłego, tajemniczego i pociągającego. Pan Blythe – przystojny, szpakowaty brunet -  w niczym nie przypominał Nadii lekarzy znanych jej z rodzinnego Connecticut. Już sam jego widok budził zaufanie i sprawiał, że człowiek czuł się zdrowszy. Lekki niepokój wzbudzała w dziewczynce tylko siwowłosa służąca, zwana Zuzanną, która spoglądała na gości z pewną dezaprobatą i dystansem. Czekoladowe ciasto, popisowy wypiek mamy, amerykańskim zwyczajem przyniesione na powitanie, obrzuciła nieufnym spojrzeniem i wyniosła do kuchni, żeby pokroić.
- Miło nam poznać nowych mieszkańców Wyspy – doktor Blythe ukłonił się ceremonialnie, jednak figlarny błysk w jego oczach przeczył pozornej oficjalności powitania. - Siadajcie państwo, proszę.
- Nasze dzieci wyjechały na wakacje do Avonlea – powiedziała pani Blythe, zwracając się do Nadii. – Została tylko Rilla, jest w twoim wieku, więc zapewne się zaprzyjaźnicie. Ona też marzy o bliskiej koleżance. Gilbercie, gdzie właściwie jest Rilla?
- Jeszcze nie wróciła od Meredithów. Rozalia obiecała jej pokazać jak robi się hafty richelieu – odpowiedziała za Gilberta Zuzanna, która właśnie weszła z pokrojonym ciastem i dostrzegła spłoszone spojrzenie doktora, który najwyraźniej nie miał bladego pojęcia, gdzie podziewa się jego córka.
 Hafty richelieu! Nadia pierwszy raz usłyszała tę nazwę, nie wiedziała co to jest, ale brzmiało cudownie. Postanowiła, że też musi się ich nauczyć.
- Rozalia i John Meredithowie to nasi pastorostwo – wyjaśniła pani Blythe. – Pani Milewski, to ciasto wygląda szalenie apetycznie! I jak pachnie! Jeszcze go nie spróbowałam, a już chcę znać przepis!
 Ha! Nadia nie była zdziwiona. Czekoladowe ciasto pomysłu mamy było jej popisowym ciastem, któremu nikt nie był w stanie się oprzeć.
- Oczywiście, pani Blythe, jutro przyślę przepis przez Nadię – mama upiła łyk herbaty z filiżanki, przyniesionej przez Zuzannę. - Wspaniała herbata, co za aromat! W życiu takiej nie piłam!
 Rudowłosa pani domu uśmiechnęła się lekko. Nadia nie wiedziała, że pani Blythe doskonale zdaje sobie sprawę tego, że - pozornie całkowicie pochłonięta krzątaniem się w kuchni - Zuzanna uważnie słucha rozmowy prowadzonej w salonie.
- Istotnie, rewelacyjna – tata też upił łyk i też wyglądał na zachwyconego. Nadia pochyliła się nad swoją filiżanką. Herbata wyglądała zwyczajnie, jednak nie o wygląd tu chodziło: ciemnobursztynowy, przejrzysty płyn wydzielał dziwny zapach – jakby dymu czy suszonych śliwek. Oczami wyobraźni dziewczynka ujrzała zamglony, jesienny sad; drzewa, z których wolno spływały ostatnie żółknące liście, krople deszczu na trawie i snujący się między drzewami opar, pachnący dymem. Ostrożnie upiła łyk i zamarła. Napar nie tylko pachniał dymem, on smakował jak dym! Jak szlachetny dym z suchych liści i czystego drewna!
- Jaka pyszna herbata! – zawołała, nie bacząc na to, że przerywa rozmowę prowadzoną przez dorosłych.
 Doktor Blythe roześmiał się głośno.
- No i w tym momencie skradliście państwo serce Zuzanny – oświadczył. – Zasmakowała wam jej ulubiona herbata, nigdy nie mogę zapamiętać jej nazwy.
- Lapsang Suchong, panie doktorze – oświadczyła Zuzanna, wnosząc do salonu tacę z ciasteczkami. – Herbata wędzona, specjalna…
 Opowieść Zuzanny przerwało głośne tupanie na ganku. Do salonu wbiegła dziewczynka, na oko dwunastoletnia. Wbiegła i stanęła jak wryta, zaskoczona widokiem gości. Po krótkiej chwili dygnęła.
- A otóż i nasza najmłodsza córeczka – pani Blythe wstała i otoczyła ramieniem dziewczynkę. – Rillo, przywitaj się z państwem.
 Nadia wpatrywała się z zachwytem w nowoprzybyłą. Rilla miała rudo złociste loki i prześliczne orzechowe oczy z brązowymi rzęsami. Była zarumieniona od szybkiego biegu i lekko rozczochrana, ale z tym wszystkim i tak była najładniejszą dziewczynką, jaką Nadii zdarzyło się widzieć. Do tego była sympatyczna, uśmiechnięta i życzliwa. Za zgodą matek obie opuściły salon i pognały na górę, do pokoju Rilli, gdzie Nadia chciała dowiedzieć się co to są hafty richelieu, a Rilla – jak wygląda Ameryka i czym się różni od Wyspy Księcia Edwarda.

*  *  *
- No, droga pani doktorowo – Zuzanna, zbierając talerze po skończonej wizycie, mogła wreszcie dać upust swoim wrażeniom. – Jankesi, ale porządni ludzie. Gdybym nie wiedziała, skąd przyjechali, byłabym przysięgła, że urodzili się i wychowali w Kanadzie, i to na Wyspie. I ta mała, jak dobrze ułożona! A to ciasto było naprawdę pyszne!
- Zuzanno, przecież ci mówiłam, że nie ma się czym martwić – Ania dobrze wiedziała, co przekonało Zuzannę do przybyszów. – Rilla nie będzie się nudzić w domu, a ja mam nowych, sympatycznych sąsiadów.
- Pani doktorowo… - Zuzanna niepewnie spojrzała na Anię. – Nie gniewa się pani, że podałam na stół te ciastka poziomkowe, które upiekłam na jutro?

- Zuzanno – Ania ujęła pomarszczone dłonie, które tyle dobrego zrobiły dla mieszkańców Złotego Brzegu – Zuzanno kochana! Jutro razem upieczemy nowe ciasteczka! I wypróbujemy  przepis na to czekoladowe ciasto! Jestem pewna, że w twoim wykonaniu będzie jeszcze lepsze!

Joanna Okularczyk "Nadia of Blue Moon"










8 komentarzy:

  1. Wiesz, Bernadko, Twoje zdjęcia są wspaniałymi ilustracjami do tej książeczki. Nawet myślałam o tym, żeby je wykorzystać, ale uznałam, że rysunki będą bardziej pasować do epoki ;) Problemem jest także ogromne bogactwo Twoich zdjęć - w zasadzie co drugie zdanie można wstawić jakąś fotografię przedstawiającą to, co jest napisane ;) I zrobiłby się album z niewielką ilością tekstu - w sumie ciekawie by to wyglądało: "Dom na Wyspie! (zdjęcie) Nad jeziorem! (zdjęcie) Prawdziwy, drewniany, ze skrzypiącymi schodami (zdjęcie), z pokoikiem na facjatce! (zdjęcie) „I ma sekretarzyk” (dwa zdjęcia) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale miło się czyta! Dziękuję!
    (Czy będzie ciąg dalszy? czy prawa autorskie wykluczają dalszą publikację?)
    Pozdrawiam serdecznie
    Anna W.

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja również podzielam zachwyt Zuzanny :) .Wspaniała kontynuacja, jeśli będzie kolejny wpis , przeczytam z przyjemnością . Pani Joanno , sądzę że Maud nigdy by się nie spodziewała ,że jej twórczość będzie inspiracją współczesnych twórczych ludzi , i zapewne jest zachwycona tak jak i ja czytając Pani opowiadanie , to tak jakby świat Maud ożywał na nowo .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Krzysztofie, to cudowne komplementy dla mnie, dziękuję!

      Usuń
  4. Bardzo wciągająca historia!!! Dziękując za już i od razu proszę o jeszcze!!! Brawa dla autorki!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za tego bloga,zwiedzenie wyspy jest moim największym marzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń