poniedziałek, 10 lipca 2017

Pierwszy poniedziałek


Pierwszy poniedziałek na Wyspie zapowiadał się bardzo pracowicie i właśnie taki był. Rano zjawiła się ekipa hydrauliczno–elektryczna, aby zainstalować nowy ogrzewacz do wody. Prace trwały kilka godzin, a w międzyczasie dostarczono też nowy materac do łóżka w pokoju telewizyjnym. Nadia bawiła się przed południem z Rillą — Denise, mama Rilli, pracuje w Złotym Brzegu po drugiej stronie ulicy, więc Nadia ma bardzo blisko koleżankę do zabawy. Rilla jest 2,5 roku starsza od Nadii, ale dziewczynki wspaniale się dogadują. Oczywiście ich wspólne spacery do Złotego Brzegu wywołują u mnie dreszcz emocji — moja córka bawi się w Złotym Brzegu!!! Tak, to prawda! Wcale mi się to nie śni. 😊

Po lunchu (czy dinnerze 😏) zabrałam dziewczynki do Cavendish. Zatrzymałyśmy się na chwilkę w ulubionych sklepikach, po czym pojechałyśmy na pocztę. Przy okazji wspomnę, że najbardziej opłaca się kupować pocztówki, które mają nadrukowany znaczek. Można je dostać w urzędach pocztowych i kosztują tyle samo, ile sam znaczek. Piszę o tym, gdyż wiele osób planuje wyjazd do Avonlea z kalkulatorem i ołówkiem, licząc każdego dolara. Znaczek do Polski kosztuje CAD 2,80. Jeśli nie kupi się pocztówki w urzędzie pocztowym, trzeba doliczyć do tej kwoty od 70 centów do 1,15 dolara. Jeśli kupuje się kartki na poczcie w Cavendish, można od razu poprosić o stempelek — pocztówki można wypisać później i nawet wrzucić gdzie indziej, ale ten ważny stempelek będzie ozdobą i wspaniałą niespodzianką dla adresata.














Skoro mowa o cenach, to przypomnę, że w Kanadzie ceny podawane są netto. Na pytanie o znaczek do Polski urzędnik odpowie, że kosztuje on CAD 2,50, ale kiedy trzeba będzie płacić okaże się, że cena wzrośnie do CAD 2,80. Kilka osób, z którymi rozmawiałam, ubolewało nad takim systemem, ale tak po prostu jest i trzeba się na to przygotować. Podatek na Wyspie wynosi obecnie 15% (od listopada ubiegłego roku, wcześniej wynosił on 14%). W moim stanie jest podobnie, więc nie jest to tylko i wyłącznie kanadyjski wymysł.

W ubiegłym tygodniu miałam też rozmowę na temat napiwków i pomyślałam, że warto napisać kilka słów na ten temat na blogu. To ważna sprawa, szczególnie dla osób, które się wybierają do Kanady czy USA. Napiwki nie są w tych krajach traktowane tak samo, jak w Polsce, więc wyjaśnię pokrótce, jak to wygląda na Wyspie. Ceny w restauracjach są oczywiście cenami netto, więc jeśli jakieś danie kosztuje CAD 15, to rachunek będzie opiewał na kwotę CAD 17,25. Następnie należy doliczyć ok. 15% napiwku, w tym przypadku jakieś 2,5 dolara. Wychodzi nam zatem CAD 19,75 (najlepiej po prostu zostawić 20 dolarów), choć początkowo cena wynosiła 15 dolarów. W przypadku, kiedy kupuje się lody, kawe czy herbatę w miejscu, gdzie zamawia się je przy ladzie, wystarczy niewielki napiwek — od 25 centów do dolara (przy cenie 4–10 dolarów). Napiwki są często dzielone na więcej osób i podlegają opodatkowaniu. Kelnerzy wykonują zawód, który zakłada, iż ich wynagrodzenie będzie się składało ze stawki za godzinę (w USA, w zależności od stanu, płaca kelnera może być ustalana na poziomie nawet 25–30% najniższego wynagrodzenia za godzinę, choć dzięki napiwkom dochodzi, a czasem przewyższa ona najniższą stawkę za godzinę) oraz z napiwków. Pamiętajcie więc, aby doliczyć co najmniej 15% do rachunku w restauracjach!

Malwina z pewnością opisze Wam dokładniej, jak wyglądają kwestie wyżywienia na Wyspie.

Wracając do poniedziałku sprzed dwóch tygodni... Po wizycie na poczcie pojechałyśmy na skalistą część plaży w Cavendish (część wschodnia). Było chwilami pochmurno, ale dziewczyny bawiły się wyśmienicie. Nie były im potrzebne iPady, iPody ani żadna inna elektronika. Wystarczyły piękne widoki, woda i wyobraźnia. 






Dla Zuzi :)

W drodze powrotnej zatrzymałyśmy się na moment przy Zielonym Wzgórzu i w miejscu urodzenia LM Montgomery. 






Na zachód słońca wybraliśmy się tego dnia na plażę Cousins Shore. Oddalona od Blue Moon o 2 minuty jazdy samochodem plaża była tego wieczora kompletnie pusta. Wydawało się jednak, że natura nie ma nic przeciwko temu, aby pokazać na co ją stać choćby dla trzech widzów...







Po powrocie do Blue Moon spotkała nas jeszcze jedna niespodzianka — fioletowe niebo nad Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza... 


13 komentarzy:

  1. Gdyby ten świat przestał choć na chwilę pędzić , w tym zwariowanym tempie . Technika daje wiele możliwości . Ale ja pamiętam moje dzieciństwo, lata 90 - te. Wystarczył nam ,to znaczmy , mnie i moim , ciepły dzień , a wtedy , kilometrami wędrowaliśmy w odległe lasy , wracaliśmy wieczorami , czasem padał deszcz , schroniliśmy się w budce myśliwskiej , a gdy nie było staliśmy po drzewem , chociaż dorośli ostrzegali że to niebezpieczne :) .Zima też była fajna , zjeżdżanie w foliowych workach po nawozie , wypełnionych słomą ,albo sianem , albo robiliśmy tunele w śniegu . Nie było w tedy komputerów , wystarczył tylko otarty umysł i chęć do zabawy . Dziękuję Bęrnadko za dzisiejszy wpis , i niezwykłe zdjęcia . Przepraszam że może piszę nie w temacie , ale tak mnie coś natchnęło refleksyjnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie i moim kogom *])ZGUBIŁEM ;)

      Usuń
    2. mnie i moim kolegom * ZGUBIŁEM ;)

      Usuń
    3. Wlasnie Wyspa ma w sobie cos takiego, ze dzieci na nowo wiedza, jak byc dziecmi. Dla mnie to ogromny plus takich wakacji - nie trzeba nikomu specjalnie organizowac czasu, bo wystarczy wyjsc na plaze i wszyscy sa szczesliwi.

      Kiedys faktycznie byly inne czasy i dzieci tez byly inne. Nie potrzebowalismy zadnych "oglupiaczy", aby zorganizowac sobie czas wolny. Teraz dzieciom bywa trudniej - kazde dziecko w szkole ma dostep do elektroniki i czesto dziecko, ktoremu rodzice ograniczaja dostep do sprzetu czy konkretnych aplikacji, czuje sie gorsze :( Wspaniale, ze sa miejsca, w ktorych dzieci nie musza czuc presji otoczenia i maja okazje przypomniec sobie to, co tak naprawde wiedza - ze zabawa na swiezym powietrzu jest najlepsza rozrywka, a jesli dodatkowo towarzyszy im Pokrewna Dusza, to nic lepszego nie moze ich spotkac.

      Usuń
    4. Tak ,to prawda , takie niestety mamy czasy , ale dobrze że są takie miejsca jak "Wyspa Księcia Edwarda" która przypomina o normalnej dziecięcej radości , bez otumaniania , współczesną techniką itd...

      Usuń
  2. Uwielbiam Twoje wpisy i zdjęcia. Te dzisiejsze są ZJAWISKOWE! Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze sie Inez, ze nadal czytasz blog i nadal sie zachwycasz. Mam nadzieje, ze wkrotce przywitam Cie i Nike na Wyspie. Calusy!

      Usuń
  3. To prawda Bernadko, że zawsze dostarczasz nam coś nowego. Niby te same krajobrazy, ale jakże inne. Inne kolory, inne wrażenia, inny tchnie z nich zapach. Zobaczyć bezludne piękne brzegi oceanu, to moje odwieczne marzenie, które być może nigdy się nie spełni. Dzięki Tobie jednak mogę w wyobraźni poczuć atmosferę tych miejsc. Nieustannie dziękuję Ci za to i za wiele innych doznań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, ja mam wielka nadzieje, ze jednak to marzenie sie spelni i bedziesz miala okazje napatrzyc sie na te piekne widoki i poczuc czerwony piasek miedzy stopami.

      Dziekuje za mily komentarz i przesylam moc calusow!

      Usuń
  4. Wciąż na nowo zdumiewam się (podobnie jak Evan), czemu w książkach LMM jest tak mało morza (czyli oceanu). Twoje cudowne zdjęcia ukazują nam piękno Wyspy (własnie WYSPY a nie kontynentu), i zawsze gdzieś na horyzoncie majaczy wąski niebieski paseczek przypominający, że tam jest On, Atlantyk, Pan Ocean, jak mawiał wspaniały polski kapitan Eustazy Borkowski.
    Na zdjęciach nie widac zapachu, ale myślę, że w większości miejsc na Wyspie czuje się ten charakterystyczny aromat morza - sól, chłód i świeżość.
    Być może za czasów LMM ganianie się po plaży czy - o zgrozo! - kąpiel w morzu były w bardzo złym tonie i uchodziły tylko tej biednej, nieokrzesanej, bosonogiej "hołocie" z wioski rybackiej? Ale że Ania nigdy nie poszła popatrzeć na zachód słońca nad morzem? Ona, wielbicielka pięknych widoków, tak pięknych, że aż boli? Niepojęte dla mnie. Cóż, myślę, że to pozostanie tajemnicą Maud. Chyba że pewna zawzięta i uparta Bernadka wpadnie na jakiś trop i wyjaśni nam tę niezrozumiałą sprawę....

    Bernadko, napisałaś, że Twoja Nadia bawi się w Złotym Brzegu i że to niesamowite. Czyżbyś naprawdę nie zauważyła jeszcze większej niezwykłości? Może ci umknęła, bo jesteś po prostu za blisko, a czasem z daleka lepiej widać. No to Ci napiszę z bardzo daleka, bo aż z Częstochowy. Dużymi literami napiszę:
    Nadia bawi się z RILLĄ ZE ZŁOTEGO BRZEGU.
    No i co Ty na to? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie umknelo mi to, ale Rilla nie jest stamtad. Co prawda Denise swoj dom w Souris nazwala Zloty Brzeg i wtedy Rilla byla Rilla ze Zlotego Brzegu, ale teraz mieszka w Kensington, wiec nie mozna jej tak nazywac. Rilla jest Rilla z Kensington :) Ja raczej widze je jak Nan i Di. Nadia ma wlosy i oczy takiego samego koloru, jakie miala Nan :)

      LMM na 100% plywala w Zatoce Sw. Wawrzynca. Pisze o tym w Dziennikach. Kiedy w lecie przyjezdzala rodzina wuja Leandra, z ciocia czasem wybierala sie nad morze. Nie miala zbyt wiele czasu na te rozrywke - sam spacer z domu Macneillow zajmowal jej jakies 30 minut w jedna strone. Zgadzam sie z Toba, ze zdecydowanie zbyt malo jest morza w ksiazkach.

      "Ale morze to potężna dusza, nieustannie skarżąca się na jakąś wielką, nie dającą się utulic boleść, zamkniętą w nim po wsze czasy. Nigdy nie będziemy w stanie zgłębić tej nieskończonej tajemnicy, możemy tylko wędrować z uczuciem głębokiej czci i oczarowania po jej wąskim skraju."
      LMM

      Usuń