sobota, 10 grudnia 2016

Polacy na WKE, relacja Moniki cz. I


Dziś bardzo serdecznie zapraszam Was na pierwszy wpis w cyklu „Polacy na WKE”. Autorką tekstu i zdjęć jest Monika Wasilewska, która odwiedziła Wyspę Księcia Edwarda we wrześniu tego roku.

„Anię” przeczytałam, gdy miałam trzynaście lat. W tym czasie zaczęłam też prowadzić dziennik, w którym znalazły się takie dwa zdania (przeczytane po powrocie z Wyspy): „Chciałabym mieszkać na Wyspie Księcia Edwarda. Mam nadzieję, że w przyszłości tam pojadę”.
Oczywiście wycieczkę na Wyspę zawsze traktowałam jako coś nie do zrobienia, coś, o czym przyjemnie jest tylko pomarzyć. W ubiegłym roku trafiłam na Kierunek Avonlea. Zdjęcia pokazywały tak piękne miejsca, że zaczęłam myśleć o wyjeździe – na poważnie. Nic konkretnego jednak nie robiłam, tylko powtarzałam mojemu chłopakowi, że na wakacje jedziemy na Wyspę. Aż w końcu w lipcu kupiliśmy bilety do Toronto. Wyspę odwiedziłam we wrześniu.
Moje przygotowania i planowanie ograniczyły się do przeczytania od początku bloga Bernadety, kliku maili, w których Bernadka odpowiedziała na moje pytania i udzieliła rad, i przeglądania strony tourism.pei.com.
Ja i mój chłopak tak zaplanowaliśmy wyjazd, aby podzielić się czasem po połowie: pierwszy tydzień był do mojej dyspozycji i mieliśmy go spędzić na Wyspie, drugi – zgodnie z planem Pawła – w Nowej Szkocji i Nowym Brunszwiku.
W Toronto wylądowaliśmy czwartego września, tam wynajęliśmy samochód i szóstego września dotarliśmy na Wyspę (dziś tak już byśmy tego nie zaplanowali, trzeba lądować bliżej WKE). Cieszę się, że wybraliśmy wrzesień – trafiliśmy na wspaniałą pogodę. O 15:04 zobaczyłam pierwszą tablicę z nazwą Wyspy (48 km), a o 15:48 wjechaliśmy na most. Przeprawa trwała 9 minut, a przede mną był cały tydzień na Wyspie Księcia Edwarda!

Widok na most z WKE

Widok na most z Nowego Brunszwiku

Przeprawa przez most w drodze powrotnej z Nowej Szkocji

Nie będę opisywała jednak wszystkiego, bo taki wpis zająłby pewnie bardzo dużo miejsca, postaram się skupić na takich rzeczach, które – jak sądzę – będą najbardziej interesujące.
Jeśli chodzi o czas wyjazdu, wrzesień okazał się bardzo miłym miesiącem – przez całe dwa tygodnie pobytu (no właśnie – dwa! O tym napiszę dalej ) było ciepło i słonecznie. Deszcz padał kilka razy, ale tylko wieczorem i w nocy, więc w niczym nam nie przeszkadzał (choć jak już padał, to rzęsiście). Trzy czy cztery dni były pochmurne, ale tylko do południa. Bardzo się cieszyłam, że pogoda okazała się taka łaskawa – mogliśmy zobaczyć i odwiedzić więcej miejsc i Wyspa była tak wspaniale kolorowa w słońcu. Wrzesień to także dobry miesiąc z innego powodu – jest to już czas po sezonie, więc ceny noclegów są niższe, a wstęp do parków – darmowy! Ostatnie opłaty pobierano piątego września, więc trafiliśmy idealnie (a nawet nie wiedzieliśmy, że za wstęp do parków są pobierane opłaty). Jest wtedy także mniej turystów, więc łatwo trafić na plażę, na której nie ma nikogo innego! Cavendish to wioska turystyczna – większość sklepów i atrakcji (np. Avonlea Village) jest już wtedy zamknięta (do wioski można wejść, ale otwarty był tylko jeden sklep). Nam bardzo to pasowało – cenimy ciszę i spokój. Dzięki temu mogliśmy też lepiej poznać Wyspę i na spokojnie wszystkiego doświadczyć. Na Zielonym Wzgórzu jednak zawsze byli turyści – byłam tam pięć razy (o różnych porach) i mam bardzo mało zdjęć, na których ktoś nie wszedł w kadr. Raz wybrałam się tam po zamknięciu – wtedy nie było już nikogo, ale sama też nie czułam się komfortowo, bo w zasadzie nie wiedziałam, czy mogę tam przebywać.
Przez pierwszy tydzień pobytu mieszkaliśmy w Green Gables Bungalow Court – wystawionym na sprzedaż. W gazetce z nieruchomościami znalazłam nawet ogłoszenie – posesję z czterdziestoma jeden domkami można było kupić za 1300000 dolarów! Było to wygodne logistycznie miejsce – na Zielone Wzgórze, do miejsca, w którym stał dom Maud, i nad morze można było iść pieszo, a samochodem można było dojechać wszędzie szybko – bo wszędzie tak naprawdę było blisko!
Sama zaplanowałam pierwszy tydzień pobytu – z jednej strony chciałam zobaczyć wszystko, co tylko możliwe, ale z drugiej wiedziałam, że jeśli skupię się na tym, żeby za wszelką cenę wszystko zobaczyć, nie poczuję piękna i uroku Wyspy. Chyba udało mi się to pogodzić.
Pierwszego dnia nie zrobiliśmy dużo – po wjeździe na Wyspę podekscytowana pobiegłam do Information Centre w miejscowości Borden-Carleton (znajduje się tuż przy zjeździe z mostu), oglądałam ulotki i gazetki i otrzymałam mapę Wyspy. Mapa była najważniejsza – miałam całą Wyspę w jednym miejscu. Bardzo miła pani udzieliła nam kliku wskazówek i rad – jeśli ktoś planuje przyjazd na Wyspę samochodem, warto tu zajść: można dowiedzieć się wielu ciekawostek i za darmo wziąć wiele przydatnych mapek, przewodników i ulotek. Podobnie zaopatrzone jest Information Centre w Cavendish. Znalazłam tam nawet kilka rzeczy, których nie było w Borden-Carleton.
Do Cavendish ruszyliśmy Central Coastal Drive – jedną z trzech tras prowadzących wzdłuż wybrzeża – po drodze robiliśmy mnóstwo przystanków i zdjęć! Wszystko było jednocześnie tak nowe i tak znajome – bo wiele miejsc widziałam wcześniej na zdjęciach Bernadki, a teraz widziałam je na własne oczy. Robiliśmy tyle przerw po drodze, że do Cavendish dotarliśmy dopiero na 18:30. Wyspa jest podzielona na cztery „regiony”, po których prowadzi inna trasa – każda trasa, a właściwie region, mają swoje własne znaki. Zachodnia część Wyspy (od Malpeque Bay, tu też znajduje się Summerside) ma czerwoną trasę, która nazywa się North Cape Coastal Drive (z rysunkiem latarni i wschodzącego/zachodzącego słońca); po środkowej części prowadzi trasa niebieska (Central Coastal Drive), której południowa część to Red Sands Shore (z rysunkiem klifów; tak, tak – piasek naprawdę jest czerwony!), a północna – Green Gables Shore (wiadomo, co jest na znaku). Na wschód od Charlottetown można pojechać trasą granatową – Point East Coastal Drive, na której znaku widnieje rozgwiazda. Udało się mi zrobić zdjęcie każdemu znakowi z osobna, a także wszystkim razem.


W środę – siódmego września – pierwszy raz pojawiłam się na Zielonym Wzgórzu. Wybrałam się tam niedługo po otwarciu – sądziłam, że o tej porze na pewno nie będzie jeszcze wielu turystów. Niestety, turystów było wielu i ja byłam jednym z nich. W kasie kupiłam bilet łączony, który pozwalał na wstęp zarówno na Zielone Wzgórze, jak i do miejsca, w którym stał dom Maud. Biletem była okrągła fioletowa naklejka. W czasie ponownych odwiedzin znalazłam dwie inne – czarną i czerwoną. Jedna – jak sądzę – upoważnia do wejścia tylko na Zielone Wzgórze, druga to bilet ulgowy.
Spędziłam tam sporo czasu tego dnia, tak żeby się nie spieszyć i zobaczyć każdy skrawek tego miejsca. Jest tam bardzo ładnie i sielsko – miejsce jest zadbane i pielęgnowane. Dom znajduje się na lekkim wzniesieniu, z którego na wschód rozciąga się widok na strumień i Las Duchów. Na Zielonym Wzgórzu byłam łącznie pięć razy – za każdym razem o innej porze, ale tylko raz bez innych osób – gdy było już po zamknięciu.

Zielone Wzgórze od północy

Widok na wschód

Zielone Wzgórze od wschodu

Mieszkanka Zielonego Wzgórza – też ruda 

Bardzo podobał mi się Las Duchów – mimo że codziennie przechodziło przez niego dużo osób, zachował swoją tajemniczość. Momentami przypominał nawet rezerwat przyrody – powalone drzewa nie były usuwane, można było odnieść wrażenie, że żyje sam dla siebie. Tą drogą zawsze szłam do sąsiadów Zielonego Wzgórza, czyli miejsca, gdzie wychowała się Maud. Aleją Zakochanych z kolei przeszłam tylko raz.
Aby dojść do domu Maud, po wyjściu z Lasu Duchów trzeba przejść przez ulicę i dalej iść ścieżką ocienioną z obu stron drzewami. Jest to piękne miejsce, w które włożono wiele serca i pracy. Mimo że znajduje się tak blisko Zielonego Wzgórza, zagląda tam mniej osób i dzięki temu można poczuć się tam naprawdę swobodnie i spokojnie. Otoczony potężnymi drzewami (topolami albo brzozami) stoi drewniany domek z białymi oknami, białą balustradą, białym płotem i napisem Book Store. A przed nim – biała majestatyczna brzoza. Miejsce jest naprawdę urokliwe. Zanim jednak dojdzie się do księgarni, mija się fundament domu Maud. Można sobie wyobrazić, jak to wszystko dawniej wyglądało. O ile dobrze zrozumiałam Jenny Macneil, która opowiadała turystom historię tego miejsca – jedna z jabłoni na ścieżce pamięta czasy Maud – w połowie uschnięta, nadal żyje. Bez wątpienia warto tu przyjść – to coś zupełnie innego niż Zielone Wzgórze – miejsce bardziej intymne, osobiste. Myślę, że osoby lepiej zorientowane w temacie Ani i Maud, tu bardziej poczują się jak w domu.



To wydanie najbardziej mi się podobało

W ciągu pierwszego tygodnia udało mi się odwiedzić inne miejsca związane z Maud – wtedy jeszcze nie wiedziałam, że pobyt na Wyspie się wydłuży, więc wszystko musiałam zmieścić w tym jednym tygodniu. W piątek dziewiątego września pojechaliśmy do New London i w zupełnym spokoju (byliśmy jedynymi zwiedzającymi dom) poznaliśmy miejsce, w którym urodziła się pisarka. Dom jest bardzo stary, ale nadal – w dobrym stanie. W piątek spotkałam się również z Bernadką i odwiedziłam Blue Moon. Na spotkanie byłyśmy umówione już wcześniej, ale i tak zrobiło na mnie wrażenie to, że osoby mieszkające od siebie i od Wyspy tak daleko mogły się spotkać właśnie tam. Wizytę w Park Corner odbyłam w sobotę. Stąd mam również miłe wspomnienia. Tego samego dnia pojawiliśmy się w Lower Bedeque – przy szkole i w domu Leardów. Szkoła we wrześniu jest już zamknięta, a ponieważ właścicielka Fable tego dnia urządzała przyjęcie w kawiarni, nie śmiałam jej prosić o klucze. Obejrzenia domu Leardów nie mogłam sobie jednak odmówić

Replika sukni ślubnej Maud

Niebieska skrzynia w Srebrnym Gaju
                                                                                                                            Cdn.

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy wpis . Jak widać Pani Monika nie trwoniła czasu , i na wyspie zobaczyła to co było do zobaczenia pod czas pobytu , i jeszcze spotkanie z naszą ulubioną blogerką Bernadką . Pani Monice gratuluję pobytu tych nie zapomnianych chwil na WKE , za przekazanie swoich emocji pisanych serce , i za zdjęcia . A tobie Bernadko dziękuję za upublicznienie tego wpisu . Serdecznie pozdrawiam !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie wstawilam druga czesc relacji Moniki - faktycznie czasu nie trwonila :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Bardzo dobry pomysł na cykl. Przyjemnie będzie zobaczyć kolejne spełnione marzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje, ze faktycznie wyjdzie z tego cykl :) Ciesze sie, ze podoba Ci sie ten pomysl. Pozdrawiam goraco!

      Usuń