Dziś bardzo serdecznie zapraszam Was na pierwszy wpis w cyklu „Polacy na WKE”. Autorką tekstu i zdjęć jest Monika Wasilewska, która odwiedziła Wyspę Księcia Edwarda we wrześniu tego roku.
„Anię”
przeczytałam, gdy miałam trzynaście lat. W tym czasie zaczęłam
też prowadzić dziennik, w którym znalazły się takie dwa zdania
(przeczytane po powrocie z Wyspy): „Chciałabym mieszkać na Wyspie
Księcia Edwarda. Mam nadzieję, że w przyszłości tam pojadę”.
Oczywiście
wycieczkę na Wyspę zawsze traktowałam jako coś nie do zrobienia,
coś, o czym przyjemnie jest tylko pomarzyć. W ubiegłym roku
trafiłam na Kierunek Avonlea. Zdjęcia pokazywały tak piękne
miejsca, że zaczęłam myśleć o wyjeździe – na poważnie. Nic
konkretnego jednak nie robiłam, tylko powtarzałam mojemu
chłopakowi, że na wakacje jedziemy na Wyspę. Aż w końcu w lipcu
kupiliśmy bilety do Toronto. Wyspę odwiedziłam we wrześniu.
Moje
przygotowania i planowanie ograniczyły się do przeczytania od
początku bloga Bernadety, kliku maili, w których Bernadka
odpowiedziała na moje pytania i udzieliła rad, i przeglądania
strony tourism.pei.com.
Ja i mój chłopak
tak zaplanowaliśmy wyjazd, aby podzielić się czasem po połowie:
pierwszy tydzień był do mojej dyspozycji i mieliśmy go spędzić
na Wyspie, drugi – zgodnie z planem Pawła – w Nowej Szkocji i
Nowym Brunszwiku.
W Toronto
wylądowaliśmy czwartego września, tam wynajęliśmy samochód i
szóstego września dotarliśmy na Wyspę (dziś tak już byśmy
tego nie zaplanowali, trzeba lądować bliżej WKE). Cieszę się, że
wybraliśmy wrzesień – trafiliśmy na wspaniałą pogodę. O 15:04
zobaczyłam pierwszą tablicę z nazwą Wyspy (48 km), a o 15:48
wjechaliśmy na most. Przeprawa trwała 9 minut, a przede mną był
cały tydzień na Wyspie Księcia Edwarda!
Widok na most z WKE |
Widok na most z Nowego Brunszwiku |
Przeprawa przez most w drodze powrotnej z Nowej Szkocji |
Nie będę opisywała jednak wszystkiego, bo taki wpis zająłby pewnie bardzo dużo miejsca, postaram się skupić na takich rzeczach, które – jak sądzę – będą najbardziej interesujące.
Jeśli chodzi o czas wyjazdu, wrzesień okazał się bardzo miłym
miesiącem – przez całe dwa tygodnie pobytu (no właśnie – dwa!
O tym napiszę dalej ) było
ciepło i słonecznie. Deszcz padał kilka razy, ale tylko wieczorem
i w nocy, więc w niczym nam nie przeszkadzał (choć jak już padał,
to rzęsiście). Trzy czy cztery dni były pochmurne, ale tylko do
południa. Bardzo się cieszyłam, że pogoda okazała się taka
łaskawa – mogliśmy zobaczyć i odwiedzić więcej miejsc i Wyspa
była tak wspaniale kolorowa w słońcu. Wrzesień to także dobry
miesiąc z innego powodu – jest to już czas po sezonie, więc ceny
noclegów są niższe, a wstęp do parków – darmowy! Ostatnie
opłaty pobierano piątego września, więc trafiliśmy idealnie (a
nawet nie wiedzieliśmy, że za wstęp do parków są pobierane
opłaty). Jest wtedy także mniej turystów, więc łatwo trafić na
plażę, na której nie ma nikogo innego! Cavendish to wioska
turystyczna – większość sklepów i atrakcji (np. Avonlea
Village) jest już wtedy zamknięta (do wioski można wejść, ale
otwarty był tylko jeden sklep). Nam bardzo to pasowało – cenimy
ciszę i spokój. Dzięki temu mogliśmy też lepiej poznać Wyspę i
na spokojnie wszystkiego doświadczyć. Na Zielonym Wzgórzu jednak
zawsze byli turyści – byłam tam pięć razy (o różnych porach)
i mam bardzo mało zdjęć, na których ktoś nie wszedł w kadr. Raz
wybrałam się tam po zamknięciu – wtedy nie było już nikogo,
ale sama też nie czułam się komfortowo, bo w zasadzie nie
wiedziałam, czy mogę tam przebywać.
Przez pierwszy
tydzień pobytu mieszkaliśmy w Green Gables Bungalow Court –
wystawionym na sprzedaż. W gazetce z nieruchomościami znalazłam
nawet ogłoszenie – posesję z czterdziestoma jeden domkami można
było kupić za 1300000 dolarów! Było to wygodne logistycznie
miejsce – na Zielone Wzgórze, do miejsca, w którym stał dom
Maud, i nad morze można było iść pieszo, a samochodem można było
dojechać wszędzie szybko – bo wszędzie tak naprawdę było
blisko!
Sama zaplanowałam
pierwszy tydzień pobytu – z jednej strony chciałam zobaczyć
wszystko, co tylko możliwe, ale z drugiej wiedziałam, że jeśli
skupię się na tym, żeby za wszelką cenę wszystko zobaczyć, nie
poczuję piękna i uroku Wyspy. Chyba udało mi się to pogodzić.
Pierwszego dnia
nie zrobiliśmy dużo – po wjeździe na Wyspę podekscytowana
pobiegłam do Information Centre w miejscowości Borden-Carleton
(znajduje się tuż przy zjeździe z mostu), oglądałam ulotki i
gazetki i otrzymałam mapę Wyspy. Mapa była najważniejsza –
miałam całą Wyspę w jednym miejscu. Bardzo miła pani udzieliła
nam kliku wskazówek i rad – jeśli ktoś planuje przyjazd na Wyspę
samochodem, warto tu zajść: można dowiedzieć się wielu
ciekawostek i za darmo wziąć wiele przydatnych mapek, przewodników
i ulotek. Podobnie zaopatrzone jest Information Centre w Cavendish.
Znalazłam tam nawet kilka rzeczy, których nie było w
Borden-Carleton.
Do Cavendish
ruszyliśmy Central Coastal Drive – jedną z trzech tras
prowadzących wzdłuż wybrzeża – po drodze robiliśmy mnóstwo
przystanków i zdjęć! Wszystko było jednocześnie tak nowe i tak
znajome – bo wiele miejsc widziałam wcześniej na zdjęciach
Bernadki, a teraz widziałam je na własne oczy. Robiliśmy tyle
przerw po drodze, że do Cavendish dotarliśmy dopiero na 18:30.
Wyspa jest podzielona na cztery „regiony”, po których prowadzi
inna trasa – każda trasa, a właściwie region, mają swoje własne
znaki. Zachodnia część Wyspy (od Malpeque Bay, tu też znajduje
się Summerside) ma czerwoną trasę, która nazywa się North Cape
Coastal Drive (z rysunkiem latarni i wschodzącego/zachodzącego
słońca); po środkowej części prowadzi trasa niebieska (Central
Coastal Drive), której południowa część to Red Sands Shore (z
rysunkiem klifów; tak, tak – piasek naprawdę jest czerwony!), a
północna – Green Gables Shore (wiadomo, co jest na znaku). Na
wschód od Charlottetown można pojechać trasą granatową – Point
East Coastal Drive, na której znaku widnieje rozgwiazda. Udało się
mi zrobić zdjęcie każdemu znakowi z osobna, a także wszystkim
razem.
W środę –
siódmego września – pierwszy raz pojawiłam się na Zielonym
Wzgórzu. Wybrałam się tam niedługo po otwarciu – sądziłam, że
o tej porze na pewno nie będzie jeszcze wielu turystów. Niestety,
turystów było wielu i ja byłam jednym z nich. W kasie kupiłam
bilet łączony, który pozwalał na wstęp zarówno na Zielone
Wzgórze, jak i do miejsca, w którym stał dom Maud. Biletem była
okrągła fioletowa naklejka. W czasie ponownych odwiedzin znalazłam
dwie inne – czarną i czerwoną. Jedna – jak sądzę –
upoważnia do wejścia tylko na Zielone Wzgórze, druga to bilet
ulgowy.
Spędziłam tam
sporo czasu tego dnia, tak żeby się nie spieszyć i zobaczyć każdy
skrawek tego miejsca. Jest tam bardzo ładnie i sielsko – miejsce
jest zadbane i pielęgnowane. Dom znajduje się na lekkim
wzniesieniu, z którego na wschód rozciąga się widok na strumień
i Las Duchów. Na Zielonym Wzgórzu byłam łącznie pięć razy –
za każdym razem o innej porze, ale tylko raz bez innych osób –
gdy było już po zamknięciu.
Zielone Wzgórze od północy |
Widok na wschód |
Zielone Wzgórze od wschodu |
Mieszkanka Zielonego Wzgórza – też ruda |
Bardzo podobał mi się Las Duchów – mimo że codziennie przechodziło przez niego dużo osób, zachował swoją tajemniczość. Momentami przypominał nawet rezerwat przyrody – powalone drzewa nie były usuwane, można było odnieść wrażenie, że żyje sam dla siebie. Tą drogą zawsze szłam do sąsiadów Zielonego Wzgórza, czyli miejsca, gdzie wychowała się Maud. Aleją Zakochanych z kolei przeszłam tylko raz.
Aby dojść do
domu Maud, po wyjściu z Lasu Duchów trzeba przejść przez ulicę i
dalej iść ścieżką ocienioną z obu stron drzewami. Jest to
piękne miejsce, w które włożono wiele serca i pracy. Mimo że
znajduje się tak blisko Zielonego Wzgórza, zagląda tam mniej osób
i dzięki temu można poczuć się tam naprawdę swobodnie i
spokojnie. Otoczony potężnymi drzewami (topolami albo brzozami)
stoi drewniany domek z białymi oknami, białą balustradą, białym
płotem i napisem Book Store. A przed nim – biała majestatyczna
brzoza. Miejsce jest naprawdę urokliwe. Zanim jednak dojdzie się do
księgarni, mija się fundament domu Maud. Można sobie wyobrazić,
jak to wszystko dawniej wyglądało. O ile dobrze zrozumiałam Jenny
Macneil, która opowiadała turystom historię tego miejsca – jedna
z jabłoni na ścieżce pamięta czasy Maud – w połowie uschnięta,
nadal żyje. Bez wątpienia warto tu przyjść – to coś zupełnie
innego niż Zielone Wzgórze – miejsce bardziej intymne, osobiste.
Myślę, że osoby lepiej zorientowane w temacie Ani i Maud, tu
bardziej poczują się jak w domu.
To wydanie najbardziej mi się podobało |
W ciągu pierwszego tygodnia udało mi się odwiedzić inne miejsca związane z Maud – wtedy jeszcze nie wiedziałam, że pobyt na Wyspie się wydłuży, więc wszystko musiałam zmieścić w tym jednym tygodniu. W piątek dziewiątego września pojechaliśmy do New London i w zupełnym spokoju (byliśmy jedynymi zwiedzającymi dom) poznaliśmy miejsce, w którym urodziła się pisarka. Dom jest bardzo stary, ale nadal – w dobrym stanie. W piątek spotkałam się również z Bernadką i odwiedziłam Blue Moon. Na spotkanie byłyśmy umówione już wcześniej, ale i tak zrobiło na mnie wrażenie to, że osoby mieszkające od siebie i od Wyspy tak daleko mogły się spotkać właśnie tam. Wizytę w Park Corner odbyłam w sobotę. Stąd mam również miłe wspomnienia. Tego samego dnia pojawiliśmy się w Lower Bedeque – przy szkole i w domu Leardów. Szkoła we wrześniu jest już zamknięta, a ponieważ właścicielka Fable tego dnia urządzała przyjęcie w kawiarni, nie śmiałam jej prosić o klucze. Obejrzenia domu Leardów nie mogłam sobie jednak odmówić
Replika sukni ślubnej Maud |
Niebieska skrzynia w Srebrnym Gaju |
Cdn.
Bardzo ciekawy wpis . Jak widać Pani Monika nie trwoniła czasu , i na wyspie zobaczyła to co było do zobaczenia pod czas pobytu , i jeszcze spotkanie z naszą ulubioną blogerką Bernadką . Pani Monice gratuluję pobytu tych nie zapomnianych chwil na WKE , za przekazanie swoich emocji pisanych serce , i za zdjęcia . A tobie Bernadko dziękuję za upublicznienie tego wpisu . Serdecznie pozdrawiam !!
OdpowiedzUsuńWlasnie wstawilam druga czesc relacji Moniki - faktycznie czasu nie trwonila :) Pozdrawiam!
UsuńBardzo dobry pomysł na cykl. Przyjemnie będzie zobaczyć kolejne spełnione marzenia :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze faktycznie wyjdzie z tego cykl :) Ciesze sie, ze podoba Ci sie ten pomysl. Pozdrawiam goraco!
Usuń