Dostaję sporo pytań o nazwę naszego domu nad
Jeziorem Lśniących Wód... Skąd taka nazwa? Otóż w czerwcu, kiedy
dwa razy odwiedzaliśmy Księżycowy (Srebrny) Nów (New Moon), mój
zupełnie nie znający Emilki, a pragnący wyglądać na
zorientowanego w temacie mąż, mylił nazwę tego domu z innym
tytułem Montgomery i dumnie ogłaszał, że jedziemy do Blue Moon
lub do New Castle. „Błękitny Zamek” co prawda przeczytał, bo
trudno nie przeczytać tej książki po odwiedzeniu Muzeum w Bala
i poznaniu państwa Huttonów, jednak tytuły i nazwy mu się
strasznie mieszały. Kiedy postanowiliśmy kupić nasz własny dom,
który dodatkowo miał sporo niebieskich akcentów, nazwa Blue Moon
(Niebieski Księżyc) wydawała się najbardziej odpowiednia.
Dodatkowo rzadkość występowania tego astronomicznego zjawiska
dodawała uroku wybranej przez nas nazwie — w rzeczywistości niebieski księżyc można
zobaczyć jednak częściej niż przeżyć taki niesamowity zbieg
przypadków, który uczynił nas właścicielami domu na Wyspie
Księcia Edwarda. W języku angielskim istnieje powiedzenie „once
in a blue moon”, które podkreśla rzadkość zdarzenia. Once in a
blue moon ktoś wygrywa na loterii, zostaje sławnym aktorem czy
wokalistą... Once in a blue moon ktoś kupuje Blue Moon nad
Jeziorem Lśniących Wód :). Niebieski księżyc zdarza się mniej
więcej co 2,5 roku. Blue Moon (zwany wcześniej „Beds of
Lavender”) od 25 lat należał do tych samych właścicieli, czyli
to, co nam się przydarzyło jest 10 razy rzadsze od zjawiska
astronomicznego... I ciekawostka... W 2015r. podczas
niebieskiego księżyca byliśmy na Wyspie Księcia Edwarda!
A jak to naprawdę było z zakupem domu? W
sierpniowym wpisie zawarłam kwintesencję, jednak pomiędzy 25
czerwca a 24 sierpnia było wiele dni i zdarzeń, o
których powinnam wspomnieć. Na początku muszę się przyznać do
tego, że decyzja o kupnie domu nie została wcale podjęta 25
czerwca, czyli w dniu, w którym zobaczyliśmy Blue Moon po raz
pierwszy. Bardzo wyczekiwaliśmy tej wizyty, jednak po wejściu do
środka zupełnie nie czuliśmy, że to dom dla nas. Do tego stopnia
nie czuliśmy tego, że ja, która robię minimum 200 zdjęć na dzień
podczas pobytu na Wyspie, nie zrobiłam ani jednego zdjęcia...
Głupio mi było przed Robertem Montgomerym, że zmarnowaliśmy jego
czas, więc usiadłam przy stole i wdałam się z nim w rozmowę, a
męża poprosiłam o zrobienie kilku zdjęć, żeby wyglądało, że
rozważamy zakup domu. Od początku wydawało mi się, że dom byłby
dobrą inwestycją ze względu na świetną lokalizację, ale bardzo
chciałam zapałać do niego uczuciem od pierwszego wejrzenia, a nic takiego
nie miało miejsca. Poprosiłam jednak Roberta, aby powiedział
właścicielowi, że chcielibyśmy mieć tydzień na zastanowienie i
pojechaliśmy żegnać się z Wyspą. Tego wieczora na plaży Cousins
Shore spotkaliśmy Pam, która zapytała nas o wrażenia.
Odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą, że to nie jest dom dla
nas. Pam powiedziała, że według niej tę działkę warto kupić nawet gdyby na niej
stała szopa... Dało mi to trochę do myślenia, ale nie na tyle,
aby zamienić z mężem choć jedno słowo na temat domu w ciągu
długiej podróży powrotnej... Nie byliśmy przecież zainteresowani
kupnem domu, więc po co marnować czas na różne dywagacje...
Do
domu wróciliśmy późnym wieczorem w niedzielę 26 czerwca. W poniedziałek
rano zadzwonił Robert z informacją, że właściciel na dniach chce
wystawić dom na sprzedaż. Poprosiłam go, żeby dał nam choć dwa dni na
zastanowienie, bo nie miałam dosyć czasu, aby przeanalizować wszystkie
aspekty potencjalnego zakupu. Po rozmowie z Robertem zadzwoniłam do siostry i pokazałam jej
zdjęcia. Dom wywarł na niej zupełnie inne wrażenie niż na nas. Właściwie
nic nie miała mu do zarzucenia. Ja nadal tego nie czułam, ale zaczęłam
wydzwaniać w różne miejsca w razie, gdybyśmy się zdecydowali. We wtorek
wiedziałam już mniej więcej, jak mogłabym rozgryźć temat pod względem
finansowym, a w środę rano
odbyłam dwie rozmowy, które pomogły mi w końcu podjąć decyzję. Moje dwie
przyjaciółki z Polski, które duchowo od lat towarzyszą mi nie tylko w
wyprawach na Wyspę, ale i we wszystkich innych ważnych momentach mojego
życia, zobaczyły zdjęcia i kazały kupować dom (Przecież ten dom ma nawet
SEKRETARZYK! Co ci się w nim nie podoba?? Oszalałaś? Kupuj!!)! Tak mnie
nakręciły, że zakochałam się na odległość :). To, czego nie
poczułam będąc w środku domu, odczułam ponad 1000 km od niego,
rozmawiając na jego temat z osobami będącymi jakies 6000 km zarówno ode
mnie, jak i Wyspy... Pamiętam, że właśnie wtedy podjęłam decyzję i
wiedziałam od razu, że jakoś to wszystko uda mi się ogarnąć. Zadzwoniłam
szybko do męża i oznajmiłam mu, że kupujemy dom :). Później sprawy
potoczyły się ekspresowo — rozmowa z agentem od nieruchomości poleconym
przez July z herbaciarni Fable, telefon do właściciela domu, wizyta w
banku i oficjalnie rozpoczęliśmy proces zakupu Blue Moon... Oczywiście
było sporo stresów i czasem wątpiłam, czy nam się uda dobrnąć do
szczęśliwego końca, ale to, co jest nam gdzieś tam pisane, zawsze się
zdarzy... Bo chyba gdzieś to musiało być zapisane, skoro dom nie był na
sprzedaż, a my nie chcieliśmy go kupić...
Przez
8 tygodni szłam spać z jednej strony przeszczęśliwa jako prawie Bernadka
znad Jeziora Lśniących Wód, a z drugiej silnie przerażona, że zupełnie
nie pokocham tego domu. Miałam wizje, że wchodzę do niego i jestem
totalnie załamana. Tak naprawdę kupowaliśmy
przysłowiowego „kota w worku”. Staliśmy się właścicielami domu z zawartością, ale nie
mieliśmy pojęcia, co on właściwie zawierał. Pamiętałam jedynie meble i
jedzenie w zamrażalniku :) I jeszcze WYKŁADZINĘ DYWANOWĄ, która mnie
prześladuje, bo już w jednym domu się jej pozbywałam...
Z
duszą na ramieniu wchodziłam do Blue Moon po podpisaniu dokumentów...
Tym razem jednak zapałałam do niego ogromnym uczuciem. A wraz ze mną
cała moja rodzina. Nie wiemy, dlaczego w tamtą czerwcową sobotę nie
wywarł na nas ten dom dobrego wrażenia. Przecież jego nie można nie
kochać!
W 10 dni po zakupie domu pozbyliśmy się wykładziny dywanowej i tak wyglądała nowa podłoga, kiedy we wrześniu podejmowałam pierwszych gości.
W 10 dni po zakupie domu pozbyliśmy się wykładziny dywanowej i tak wyglądała nowa podłoga, kiedy we wrześniu podejmowałam pierwszych gości.
Nowa podłoga |
SEKRETARZYK! :) |
Hmmm... może to Dom nie od razu pozwolił się pokochać, bo chciał sprawdzić czy nowi właściciele na pewno zasługują na to by w nim zamieszkać? Na mnie największe wrażenie na pierwszych zdjęciach jakie zobaczyłam, zrobiły te dwa bujane fotele :) A historia z nazwą - przeurocza. Taki mąż to skarb ;)
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy wyszlismy zwyciesko z tego testu... Ale moze tak, skoro go dostalismy?
UsuńWyobraz sobie, ze te meble zrobil poprzedni wlasciciel. Nawet te dwa bujane fotele. Poprzedni wlasciciele tez byli wielbicielami Ani i podobno bardzo chcieli sprzedac ten dom wlasnie nam, kiedy sie dowiedzieli, ze tez jestem wielbicielka Ani i Maud :)
Bernadko Droga, z miłością tak jest, że nie zawsze jest " od pierwszego wejrzenia ". Bywa,że przychodzi z czasem i jest zaskakująca, niespodziewana i zadziwiająco mocna. Tego co czasem oczy nie widza serce dostrzeże. I wtedy mówimy : no gdzie ja miałam oczy :-D Bernadko ten dom ma dusze ...nie byłam tam przecież, ale patrząc na zdjęcia, na meble, dodatki, wykończenia, małe schodki czuje się,że tworzą pewną atmosferę . Reszta to już sprawa domowników. To oni dopełnią ten klimat.Ten dom potrzebował Ciebie i Twoich bliskich. A ten bajeczny widok z werandy...eh...dech zapiera i serce napawa szczęściem ......Warto czasem szukac aby znalezc takie swoje miejsce na ziemi. Serdecznie Cie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMasz racje Ewelinko - czujemy, ze znalezlismy nasze miejsce na ziemi. A to uczucie bylo mi zupelnie nieznane. Wczesniej nigdy nie czulam, ze jestem tam, gdzie powinnam byc. Wspaniale jest byc wlascicielka Blue Moon :)
UsuńMysle, ze poza nami, historie tego domu beda tez tworzyc ludzie, ktorzy go odwiedza. Moja Ksiega Gosci powoli sie zapelnia.
Rowniez serdecznie pozdrawiam :)
Dom jest piękny! Powiedziałbym, że zazdroszczę, ale zazdrość nie leży w mojej naturze:). Naprawdę jesteś "duchową siostrą" Ani z Zielonego Wzgórza Bernadko, czytając opis Twoich rozterek, przypomniały mi się rozterki Ani, która opuszczając swój Wymarzony Domek była przekonana, że nigdy nie pokocha Złotego Brzegu:), a pokochała go całym sercem. Dom tworzą ludzie i wspomnienia z nim związane, życzę Ci żeby wspomnienia Twoje i Twojej rodziny były jak najpiękniejsze. No a widok z werandy nie wymaga żadnego komentarza, jest przecudowny!
OdpowiedzUsuńDziekuje Ci, ze nie zazdroscisz, ale sie ze mna cieszysz :) Rozterek bylo sporo, ale dom ostatecznie zostal przez nas kupiony, a co najwazniejsze rowniez pokochany. Ta moja wedrowka po Wyspie przypomina wedrowke Ani - z Avonlea (z Cavendish) przenioslam sie do Czterech Wiatrow (Springbrook/ French River), a teraz osiadlam na stale w Glen St. Mary (Park Corner). Czyz to nie jest niesamowite?
UsuńMysle, ze Blue Moon bedzie miejscem, w ktorym powstanie wiele pieknych wspomnien... A widokiem mozna sie ciagle zachwycac - siedzac w bujanym fotelu albo jedzac sniadanie. To uczucie, ktore wowczas mam jest naprawde bezcenne. Ciepla herbatka w kubku z Boleslawca i nic wiecej do szczescia nie potrzeba.
Pozdrawiam serdecznie i dziekuje za komentarz!
Witaj Bernadko !! Twoja historia jest naprawdę nie zwykła . . Blue Moon czekał na ciebie , jest uwieńczeniem Twoich podróżny na wyspę . Zdjęcia o zmierzchu są piękne, sądzę że Maud za swego życia mogła podziwiać takie widoki . Pozdrawiam Cię Bernadko i dziękuję za dzisiejszy wpis <3
OdpowiedzUsuńMaud z pewnoscia widywala takie same wschody i zachody slonca bedac u dziadka w Zlotym Brzegu lub u cioci Annie w Srebrnym Gaju. A teraz ja mam to szczescie! Zycie czasem ma dla nas niezwykle niespodzianki!
UsuńDziekuje, ze czytasz te moje wpisy Krzysiu i ze komentujesz. Pozdrawiam Cie cieplutko!
To prawda życie czasem zaskakuje , trzeba wierzyć że marzenia się spełniają , nawet te wydawałoby się nie realne , nagle urzeczywistniają się , a pełnią szczęścia jest gdy tą radością umiemy się dzielić :)
UsuńTak musiało być,koniec i kropka :)
OdpowiedzUsuńBernadko,to bedzie najpiękniejszy "Niebieski księżyc" na ziemi,ja to wiem i Ty to wiesz.
Myslisz? Chyba musialo tak byc, bo jak inaczej to wszystko wytlumaczyc, prawda?
UsuńPostaram sie zrobic z mojego domu napiekniejszy Niebieski Ksiezyc, jaki istnieje!
Serdecznie pozdrawiam Cie Basiu!
Once in a blue moon wygrałam los na loterii i poznałam Bernadkę, najpierw wirtualnie a potem realnie. Od tamtej pory spotkało mnie dużo dobrego i moje życie nabrało kolorów. Wirtualnie oczami Bernadki zobaczyłam wiele pięknych miejsc na świecie, poznałam wiele ciekawych osób. Teraz wirtualnie pomieszkuję w Blue Moon. A skoro wszystko to spotkało mnie wirtualnie, to tylko kwestią czasu jest, by urzeczywistnić to realnie :) Dziękuję Ci Bernadko .
OdpowiedzUsuńKochana, to ja wygralam los na loterii! Ciesze sie niezmiernie, ze moje podroze koloruja Twoj swiat. Dla Ciebie i Inez mam zarezewowane najlepsze pokoje w Blue Moon :) Przyjezdzajcie, kiedykolwiek chcecie. Oczywiscie zapraszam cala Rodzine! :)
UsuńRowniez Ci dziekuje Elu!
Once in a blue moon - to mniej więcej tak często jak w Polsce "raz na ruski rok", prawda?
OdpowiedzUsuńA teraz będzie można mówić "Once in a Blue Moon..." - pewnego razu w Blue Moon ;)
Historia z nabyciem TEGO domu to kolejna absolutnie niesamowita historia w Twoim życiu. A Twoje dwie przyjaciółki z Polski to genialne "swatki" ;) Z odległości 6000 km sprawić, byś pokochała coś odległe o 1000 km, no no... :)
Masz racje, ze to mozna porownac do polskiego "raz na ruski rok" :)
UsuńMysle, ze kazdy, kto bedzie mogl powiedziec "Kiedys w Blue Moon..." bedzie mial szczescie, bo bedzie to znaczylo, ze byl w moim cudnym domku (a ze jest cudny, to wiesz :) ).
Pozdrawiam serdecznie!
Mimo wszystko bardziej mi się podoba powiedzenie o niebieskim księżycu niż o ruskim roku �� I mało brakowało, by przez wykładzinę dywanową Blue Moon nie byłby Twój!
OdpowiedzUsuńJest piękny i pełno w nim "fluidów" ��
Pozdrawiam serdecznie, Ania W.
Tez wole "niebieski ksiezyc" :) Cale szczescie ta wykladzina przeszla bardzo szybko do przeszlosci :) :) Bez niej od razu dom jest bardziej nasz...
UsuńPrzepraszam, ze odpisuje po tak dlugim czasie. Nie zauwazylam komentarza. Pozdrawiam Cie Aniu!
Mam nadzieję, że przeczytasz ten komentarz bo bardzo nurtuje mnie pewna sprawa - skoro tak kochasz Wyspę, dlaczego się tam nie przeprowadzicie? Brak perspektywy dobrej pracy?
OdpowiedzUsuńKilka spraw - po pierwsze zadne z nas nie jest Kanadyjczykiem, wiec musielibysmy wyemigrowac do Kanady. Wyspa od maja do pazdziernika jest piekna, ale zimy sa trudne. Z praca tez moglby byc problem. Przeniesienie sie do innego kraju to ogromna decyzja - juz raz to przechodzilam. Mam wrazenie, ze jednak lepiej, kiedy mieszka sie w kraju, z ktorego pochodzi choc jeden czlonek rodziny.
UsuńZachwycające miejsce! Bardzo dobra decyzja. Cudowny widok, przestrzeń, przytulny dom.
OdpowiedzUsuńBardzo dziekuje! My tez uwazamy, ze podjelismy wlasciwa decyzje. Kochamy ten dom calym sercem!
UsuńSerdecznie pozdrawiam!