środa, 28 września 2016

Dlaczego Blue Moon i jak to naprawdę było...


Dostaję sporo pytań o nazwę naszego domu nad Jeziorem Lśniących Wód... Skąd taka nazwa? Otóż w czerwcu, kiedy dwa razy odwiedzaliśmy Księżycowy (Srebrny) Nów (New Moon), mój zupełnie nie znający Emilki, a pragnący wyglądać na zorientowanego w temacie mąż, mylił nazwę tego domu z innym tytułem Montgomery i dumnie ogłaszał, że jedziemy do Blue Moon lub do New CastleBłękitny Zamek co prawda przeczytał, bo trudno nie przeczytać tej książki po odwiedzeniu Muzeum w Bala i poznaniu państwa Huttonów, jednak tytuły i nazwy mu się strasznie mieszały. Kiedy postanowiliśmy kupić nasz własny dom, który dodatkowo miał sporo niebieskich akcentów, nazwa Blue Moon (Niebieski Księżyc) wydawała się najbardziej odpowiednia. Dodatkowo rzadkość występowania tego astronomicznego zjawiska dodawała uroku wybranej przez nas nazwie — w rzeczywistości niebieski księżyc można zobaczyć jednak częściej niż przeżyć taki niesamowity zbieg przypadków, który uczynił nas właścicielami domu na Wyspie Księcia Edwarda. W języku angielskim istnieje powiedzenie „once in a blue moon”, które podkreśla rzadkość zdarzenia. Once in a blue moon ktoś wygrywa na loterii, zostaje sławnym aktorem czy wokalistą... Once in a blue moon ktoś kupuje Blue Moon nad Jeziorem Lśniących Wód :). Niebieski księżyc zdarza się mniej więcej co 2,5 roku. Blue Moon (zwany wcześniej „Beds of Lavender”) od 25 lat należał do tych samych właścicieli, czyli to, co nam się przydarzyło jest 10 razy rzadsze od zjawiska astronomicznego... I ciekawostka... W 2015r. podczas niebieskiego księżyca byliśmy na Wyspie Księcia Edwarda!



A jak to naprawdę było z zakupem domu? W sierpniowym wpisie zawarłam kwintesencję, jednak pomiędzy 25 czerwca a  24 sierpnia było wiele dni i zdarzeń, o których powinnam wspomnieć. Na początku muszę się przyznać do tego, że decyzja o kupnie domu nie została wcale podjęta 25 czerwca, czyli w dniu, w którym zobaczyliśmy Blue Moon po raz pierwszy. Bardzo wyczekiwaliśmy tej wizyty, jednak po wejściu do środka zupełnie nie czuliśmy, że to dom dla nas. Do tego stopnia nie czuliśmy tego, że ja, która robię minimum 200 zdjęć na dzień podczas pobytu na Wyspie, nie zrobiłam ani jednego zdjęcia... Głupio mi było przed Robertem Montgomerym, że zmarnowaliśmy jego czas, więc usiadłam przy stole i wdałam się z nim w rozmowę, a męża poprosiłam o zrobienie kilku zdjęć, żeby wyglądało, że rozważamy zakup domu. Od początku wydawało mi się, że dom byłby dobrą inwestycją ze względu na świetną lokalizację, ale bardzo chciałam zapałać do niego uczuciem od pierwszego wejrzenia, a nic takiego nie miało miejsca. Poprosiłam jednak Roberta, aby powiedział właścicielowi, że chcielibyśmy mieć tydzień na zastanowienie i pojechaliśmy żegnać się z Wyspą. Tego wieczora na plaży Cousins Shore spotkaliśmy Pam, która zapytała nas o wrażenia. Odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą, że to nie jest dom dla nas. Pam powiedziała, że według niej tę działkę warto kupić nawet gdyby na niej stała szopa... Dało mi to trochę do myślenia, ale nie na tyle, aby zamienić z mężem choć jedno słowo na temat domu w ciągu długiej podróży powrotnej... Nie byliśmy przecież zainteresowani kupnem domu, więc po co marnować czas na różne dywagacje... 


Do domu wróciliśmy późnym wieczorem w niedzielę 26 czerwca. W poniedziałek rano zadzwonił Robert z informacją, że właściciel na dniach chce wystawić dom na sprzedaż. Poprosiłam go, żeby dał nam choć dwa dni na zastanowienie, bo nie miałam dosyć czasu, aby przeanalizować wszystkie aspekty potencjalnego zakupu. Po rozmowie z Robertem zadzwoniłam do siostry i pokazałam jej zdjęcia. Dom wywarł na niej zupełnie inne wrażenie niż na nas. Właściwie nic nie miała mu do zarzucenia. Ja nadal tego nie czułam, ale zaczęłam wydzwaniać w różne miejsca w razie, gdybyśmy się zdecydowali. We wtorek wiedziałam już mniej więcej, jak mogłabym rozgryźć temat pod względem finansowym, a w środę rano odbyłam dwie rozmowy, które pomogły mi w końcu podjąć decyzję. Moje dwie przyjaciółki z Polski, które duchowo od lat towarzyszą mi nie tylko w wyprawach na Wyspę, ale i we wszystkich innych ważnych momentach mojego życia, zobaczyły zdjęcia i kazały kupować dom (Przecież ten dom ma nawet SEKRETARZYK! Co ci się w nim nie podoba?? Oszalałaś? Kupuj!!)! Tak mnie nakręciły, że zakochałam się na odległość :). To, czego nie poczułam będąc w środku domu, odczułam ponad 1000 km od niego, rozmawiając na jego temat z osobami będącymi jakies 6000 km zarówno ode mnie, jak i Wyspy... Pamiętam, że właśnie wtedy podjęłam decyzję i wiedziałam od razu, że jakoś to wszystko uda mi się ogarnąć. Zadzwoniłam szybko do męża i oznajmiłam mu, że kupujemy dom :). Później sprawy potoczyły się ekspresowo — rozmowa z agentem od nieruchomości poleconym przez July z herbaciarni Fable, telefon do właściciela domu, wizyta w banku i oficjalnie rozpoczęliśmy proces zakupu Blue Moon... Oczywiście było sporo stresów i czasem wątpiłam, czy nam się uda dobrnąć do szczęśliwego końca, ale to, co jest nam gdzieś tam pisane, zawsze się zdarzy... Bo chyba gdzieś to musiało być zapisane, skoro dom nie był na sprzedaż, a my nie chcieliśmy go kupić...

Przez 8 tygodni szłam spać z jednej strony przeszczęśliwa jako prawie Bernadka znad Jeziora Lśniących Wód, a z drugiej silnie przerażona, że zupełnie nie pokocham tego domu. Miałam wizje, że wchodzę do niego i jestem totalnie załamana. Tak naprawdę kupowaliśmy przysłowiowego „kota w worku”. Staliśmy się właścicielami domu z zawartością, ale nie mieliśmy pojęcia, co on właściwie zawierał. Pamiętałam jedynie meble i jedzenie w zamrażalniku :) I jeszcze WYKŁADZINĘ DYWANOWĄ, która mnie prześladuje, bo już w jednym domu się jej pozbywałam... 

Z duszą na ramieniu wchodziłam do Blue Moon po podpisaniu dokumentów... Tym razem jednak zapałałam do niego ogromnym uczuciem. A wraz ze mną cała moja rodzina. Nie wiemy, dlaczego w tamtą czerwcową sobotę nie wywarł na nas ten dom dobrego wrażenia. Przecież jego nie można nie kochać!

W 10 dni po zakupie domu pozbyliśmy się wykładziny dywanowej i tak wyglądała nowa podłoga, kiedy we wrześniu podejmowałam pierwszych gości.

Nowa podłoga

SEKRETARZYK! :)
Od tej serii wszystko się zaczęło...

Anielska Ania w Blue Moon

Widok z werandy...

Widok z werandy...


21 komentarzy:

  1. Hmmm... może to Dom nie od razu pozwolił się pokochać, bo chciał sprawdzić czy nowi właściciele na pewno zasługują na to by w nim zamieszkać? Na mnie największe wrażenie na pierwszych zdjęciach jakie zobaczyłam, zrobiły te dwa bujane fotele :) A historia z nazwą - przeurocza. Taki mąż to skarb ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna, czy wyszlismy zwyciesko z tego testu... Ale moze tak, skoro go dostalismy?

      Wyobraz sobie, ze te meble zrobil poprzedni wlasciciel. Nawet te dwa bujane fotele. Poprzedni wlasciciele tez byli wielbicielami Ani i podobno bardzo chcieli sprzedac ten dom wlasnie nam, kiedy sie dowiedzieli, ze tez jestem wielbicielka Ani i Maud :)

      Usuń
  2. Bernadko Droga, z miłością tak jest, że nie zawsze jest " od pierwszego wejrzenia ". Bywa,że przychodzi z czasem i jest zaskakująca, niespodziewana i zadziwiająco mocna. Tego co czasem oczy nie widza serce dostrzeże. I wtedy mówimy : no gdzie ja miałam oczy :-D Bernadko ten dom ma dusze ...nie byłam tam przecież, ale patrząc na zdjęcia, na meble, dodatki, wykończenia, małe schodki czuje się,że tworzą pewną atmosferę . Reszta to już sprawa domowników. To oni dopełnią ten klimat.Ten dom potrzebował Ciebie i Twoich bliskich. A ten bajeczny widok z werandy...eh...dech zapiera i serce napawa szczęściem ......Warto czasem szukac aby znalezc takie swoje miejsce na ziemi. Serdecznie Cie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje Ewelinko - czujemy, ze znalezlismy nasze miejsce na ziemi. A to uczucie bylo mi zupelnie nieznane. Wczesniej nigdy nie czulam, ze jestem tam, gdzie powinnam byc. Wspaniale jest byc wlascicielka Blue Moon :)

      Mysle, ze poza nami, historie tego domu beda tez tworzyc ludzie, ktorzy go odwiedza. Moja Ksiega Gosci powoli sie zapelnia.

      Rowniez serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Dom jest piękny! Powiedziałbym, że zazdroszczę, ale zazdrość nie leży w mojej naturze:). Naprawdę jesteś "duchową siostrą" Ani z Zielonego Wzgórza Bernadko, czytając opis Twoich rozterek, przypomniały mi się rozterki Ani, która opuszczając swój Wymarzony Domek była przekonana, że nigdy nie pokocha Złotego Brzegu:), a pokochała go całym sercem. Dom tworzą ludzie i wspomnienia z nim związane, życzę Ci żeby wspomnienia Twoje i Twojej rodziny były jak najpiękniejsze. No a widok z werandy nie wymaga żadnego komentarza, jest przecudowny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje Ci, ze nie zazdroscisz, ale sie ze mna cieszysz :) Rozterek bylo sporo, ale dom ostatecznie zostal przez nas kupiony, a co najwazniejsze rowniez pokochany. Ta moja wedrowka po Wyspie przypomina wedrowke Ani - z Avonlea (z Cavendish) przenioslam sie do Czterech Wiatrow (Springbrook/ French River), a teraz osiadlam na stale w Glen St. Mary (Park Corner). Czyz to nie jest niesamowite?

      Mysle, ze Blue Moon bedzie miejscem, w ktorym powstanie wiele pieknych wspomnien... A widokiem mozna sie ciagle zachwycac - siedzac w bujanym fotelu albo jedzac sniadanie. To uczucie, ktore wowczas mam jest naprawde bezcenne. Ciepla herbatka w kubku z Boleslawca i nic wiecej do szczescia nie potrzeba.

      Pozdrawiam serdecznie i dziekuje za komentarz!

      Usuń
  4. Witaj Bernadko !! Twoja historia jest naprawdę nie zwykła . . Blue Moon czekał na ciebie , jest uwieńczeniem Twoich podróżny na wyspę . Zdjęcia o zmierzchu są piękne, sądzę że Maud za swego życia mogła podziwiać takie widoki . Pozdrawiam Cię Bernadko i dziękuję za dzisiejszy wpis <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maud z pewnoscia widywala takie same wschody i zachody slonca bedac u dziadka w Zlotym Brzegu lub u cioci Annie w Srebrnym Gaju. A teraz ja mam to szczescie! Zycie czasem ma dla nas niezwykle niespodzianki!

      Dziekuje, ze czytasz te moje wpisy Krzysiu i ze komentujesz. Pozdrawiam Cie cieplutko!

      Usuń
    2. To prawda życie czasem zaskakuje , trzeba wierzyć że marzenia się spełniają , nawet te wydawałoby się nie realne , nagle urzeczywistniają się , a pełnią szczęścia jest gdy tą radością umiemy się dzielić :)

      Usuń
  5. Tak musiało być,koniec i kropka :)
    Bernadko,to bedzie najpiękniejszy "Niebieski księżyc" na ziemi,ja to wiem i Ty to wiesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myslisz? Chyba musialo tak byc, bo jak inaczej to wszystko wytlumaczyc, prawda?

      Postaram sie zrobic z mojego domu napiekniejszy Niebieski Ksiezyc, jaki istnieje!

      Serdecznie pozdrawiam Cie Basiu!

      Usuń
  6. Once in a blue moon wygrałam los na loterii i poznałam Bernadkę, najpierw wirtualnie a potem realnie. Od tamtej pory spotkało mnie dużo dobrego i moje życie nabrało kolorów. Wirtualnie oczami Bernadki zobaczyłam wiele pięknych miejsc na świecie, poznałam wiele ciekawych osób. Teraz wirtualnie pomieszkuję w Blue Moon. A skoro wszystko to spotkało mnie wirtualnie, to tylko kwestią czasu jest, by urzeczywistnić to realnie :) Dziękuję Ci Bernadko .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, to ja wygralam los na loterii! Ciesze sie niezmiernie, ze moje podroze koloruja Twoj swiat. Dla Ciebie i Inez mam zarezewowane najlepsze pokoje w Blue Moon :) Przyjezdzajcie, kiedykolwiek chcecie. Oczywiscie zapraszam cala Rodzine! :)

      Rowniez Ci dziekuje Elu!

      Usuń
  7. Once in a blue moon - to mniej więcej tak często jak w Polsce "raz na ruski rok", prawda?
    A teraz będzie można mówić "Once in a Blue Moon..." - pewnego razu w Blue Moon ;)
    Historia z nabyciem TEGO domu to kolejna absolutnie niesamowita historia w Twoim życiu. A Twoje dwie przyjaciółki z Polski to genialne "swatki" ;) Z odległości 6000 km sprawić, byś pokochała coś odległe o 1000 km, no no... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje, ze to mozna porownac do polskiego "raz na ruski rok" :)

      Mysle, ze kazdy, kto bedzie mogl powiedziec "Kiedys w Blue Moon..." bedzie mial szczescie, bo bedzie to znaczylo, ze byl w moim cudnym domku (a ze jest cudny, to wiesz :) ).

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  8. Mimo wszystko bardziej mi się podoba powiedzenie o niebieskim księżycu niż o ruskim roku �� I mało brakowało, by przez wykładzinę dywanową Blue Moon nie byłby Twój!
    Jest piękny i pełno w nim "fluidów" ��
    Pozdrawiam serdecznie, Ania W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez wole "niebieski ksiezyc" :) Cale szczescie ta wykladzina przeszla bardzo szybko do przeszlosci :) :) Bez niej od razu dom jest bardziej nasz...

      Przepraszam, ze odpisuje po tak dlugim czasie. Nie zauwazylam komentarza. Pozdrawiam Cie Aniu!

      Usuń
  9. Mam nadzieję, że przeczytasz ten komentarz bo bardzo nurtuje mnie pewna sprawa - skoro tak kochasz Wyspę, dlaczego się tam nie przeprowadzicie? Brak perspektywy dobrej pracy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka spraw - po pierwsze zadne z nas nie jest Kanadyjczykiem, wiec musielibysmy wyemigrowac do Kanady. Wyspa od maja do pazdziernika jest piekna, ale zimy sa trudne. Z praca tez moglby byc problem. Przeniesienie sie do innego kraju to ogromna decyzja - juz raz to przechodzilam. Mam wrazenie, ze jednak lepiej, kiedy mieszka sie w kraju, z ktorego pochodzi choc jeden czlonek rodziny.

      Usuń
  10. Zachwycające miejsce! Bardzo dobra decyzja. Cudowny widok, przestrzeń, przytulny dom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziekuje! My tez uwazamy, ze podjelismy wlasciwa decyzje. Kochamy ten dom calym sercem!

      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń