sobota, 14 lipca 2018

Piątek trzynastego


Nie wiem, czy wierzycie w to, że piątek trzynastego to pechowy dzień... Dla mnie dzień ten zazwyczaj jest bardzo szczęśliwy, choć wczorajszy ranek rozpoczął się dosyć niefortunnie. O 8:30 byłam umówiona z dwoma Polkami w Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza, które Pam Campbell miała specjalnie dla nas otworzyć pół godziny wcześniej. Przy okazji zobaczyłam, co trzeba zrobić przed otwarciem Muzeum, ale nikt się niestety nie zjawił... I choć pojawiło się na moment przypuszczenie, że może turystki pomyliły miejsca, szybko pozbyłam się ten myśli, gdyż dwa dni wcześniej potwierdziły, że wiedzą, iż chodzi o Muzeum. Po 45 minutach czekania wróciłam więc do domu, gdzie czekała na mnie wiadomość — oczywiście nastąpiła pomyłka i dziewczyny szukały mnie w Cavendish 😄 Udzieliłam im niezwłocznie dodatkowych wskazówek i po pół godzinie Agnieszka i Agata znalazły się u mnie z bukietem kwiatów oraz pięknym prezentem. 

Puste Muzeum



Zwiedzanie zaczęłyśmy od Złotego Brzegu, po czym dotarłyśmy do Muzeum, choć już niestety w normalnych godzinach. Na szczęście Pam nadal była w Muzeum i opowiedziała nam o tym, co w nim można zobaczyć. W salonie okazało się, że Agnieszka dawno temu grała na pianinie, więc po krótkiej prezentacji, jak obsługiwać organy (przypomnę, że wykorzystano je podczas ślubu L.M. Montgomery, który miał miejsce 5 lipca 1911r.), zasiadła do organ i odegrała polskie „Sto lat” dla Pam, która właśnie obchodzi urodziny. Myślę, że pierwszy raz na organach zagrano coś polskiego i naprawdę było to niezwykle miłe.





Z Muzeum przyjechałyśmy do Blue Moon, gdzie przy herbatce rozmawiałyśmy o L.M. Montgomery i naszym niezwykłym szczęściu, dzięki któremu staliśmy się właścicielami Blue Moon. Wspaniale nam się rozmawiało i myślę, że wystarczyłoby nam tematów na 3 dni, ale dziewczyny musiały jechać dalej, więc na szybko pokazałam im latarnię w New London i kuchnię z domu Macneill’ów, w której Maud napisała „Anię z Zielonego Wzgórza”.

Latarnia w New London

Wieczorem mieliśmy w planach nasze pierwsze ceilidh... Jak wiecie od 2006r. jeździmy na Wyspę Księcia Edwarda i pomimo tego, że podczas każdej wizyty widzimy sporo reklam, nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji wybrać się na ceilidh. Przyznam, że trochę się obawiałam, czy spodoba mi ten rodzaj rozrywki, bo mój gust jest raczej wybredny. Nie jestem na przykład wielbicielką musicali, które można zobaczyć w Charlottetown, a te cieszą się wielką sławą i uznaniem publiczności. Ceilidh to rozrywka dla farmerów i turystów... Jednak w tym roku natknęłam się na to słowo pracując nad kolejnym tomem Dzienników Maud, więc postanowiłam się przełamać. Maud pisze o ceilidh wspominając czasy opisywane przez Charlesa Macneilla w jego Pamiętniku. Słowo „ceilidh” przybyło do Cavendish wraz z ojczymem Nate’a Lockharta (przyjaciela ze szkoły w Cavendish, który był zakochany w nastoletniej L.M. Montgomery) z Nowej Szkocji. W dzieciństwie Maud ceilidh były wesołymi wizytami u znajomych, podczas których często pojawiała się muzyka. Współcześnie ceilidh zazwyczaj odbywa się w wiejskich ośrodkach kultury i dla wielu starszych wyspiarzy jest to ulubiony rodzaj rozrywki. W piątkowy wieczór doświadczyliśmy wspaniałej atmosfery, której żaden filmik na youtube nie jest w stanie oddać. Nadia stwierdziła, że mogłaby tej muzyki słuchać każdego dnia, a mnie przez cały czas nogi rwały się do tańca (pierwszy raz w życiu!). Oczywiście ceilidh zależy od tego, kto występuje — my widzieliśmy Leona Gallanta z przyjaciółmi w Stanley Bridge, ale z tego, co wiem, warto się też wybrać na rodzinę Ross i Richarda Wooda. Jest to z całą pewnością bardzo autentyczne doświadczenie i z całego serca polecam je wszystkim, którzy odwiedzają Wyspę. Dostałam pozwolenie od muzyków, aby pokazać Wam, czym jest ceilidh, więc dzielę się trzema utworami, które nagrałam.






7 komentarzy:

  1. Najbardziej w tego typu muzyce lubię skrzypce, które porywają do tańca. Kojarzą mi się z grą Gusa Pike'a z "Drogi do Avonela" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka muzyka to sama radość , widać że są to ludzie z pasją robią to co daje im radość i potrafią się nią dzielić . Tak jak wspomniała Uchomisia ,ten mężczyzna grający na skrzypcach skojarzył mi się z Gusem z Drogi do Avonlea . Dziękuje Bernadko .

      Usuń
    2. Ktos na Facebooku tez pisal o tym skojarzeniu. Naprawde swietna sprawa zobaczyc cos takiego bedac na Wyspie :) Pozdrawiam Was serdecznie.

      Usuń
  2. Oj, nie usiedziałbym spokojnie na miejscu na tym Ceilidh !:) Dzieki Bernadk, to jest prawdziwa przyjemność słuchać ich. Naprawdę, Ci ludzie czerpią z muzyki, samą radość. No i powiem Ci, że bardzo chciałbym być na miejscu tych dwóch Pań i być przez Ciebie oprowadzaną w te wszyskie cudowne miejsca.Pozdrawiam Cię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewelinko, wierze, ze bedziesz kiedys na miejscu tych dwoch Pan i zaliczysz ceilidh! Pozdrawiam Cie goraco!

      Usuń
  3. Ale nie tylko ta muzyka jest porywająca... wszystkie opisy, które Pani dołącza do zdjęć, mają w sobie coś pociągającego i niezwykłego... może przez to, że tam sie wyczuwa strasznie normalny, życzliwy świat ludzi dobrej woli... Pozdraiwam serdecznie i dziękuje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziekuje za dobre slowo i rowniez goraco pozdrawiam z Blue Moon!

      Usuń