niedziela, 2 lipca 2017

Victoria, Vernon Bridge i Point Prim


Po deszczowej sobocie nadeszła bajkowo piękna niedziela. Postanowiliśmy skorzystać więc z przychylności natury i wybrać się na zwiedzanie Wyspy. Pierwszym punktem programu była położona na południowym wybrzeżu malownicza wioska rybacka, Victoria by the Sea. W ubiegłym roku przejeżdżałam przez nią jadąc na musical „Anne and Gilbert”, ale chyba nie zamieściłam wówczas na blogu żadnych fotek. Victoria to popularna miejscowość wypoczynkowa — kusi kawiarniami, sklepami z pamiątkami, przytulnymi restauracjami i homarami prosto z rybackich kutrów. Dopełnieniem turystycznego raju jest malownicza latarnia oraz plaża — i te wszystkie atrakcje w zasięgu krótkiego spaceru. 






Wypatrzone na wystawie sklepu z czekoladą



Victoria być może jest rajem dla turystów, ale my wolimy doświadczać Wyspę w bardziej intymnym klimacie. Pojechaliśmy więc podziwiać łubin w Vernon Bridge, miejscu, które pod koniec czerwca zamienia się w bezkresną łąkę. Na Wyspie nie brak co prawda miejsc, gdzie króluje wówczas łubin, jednak Vernon Bridge ma w sobie tyle uroku, że chce się wracać właśnie tam. Być może powodem naszych powrotów jest niesamowita cisza, którą można tam doświadczyć. Cisza zamykająca się między delikatnym szumem liści, kołysanej wiatrem trawy i brzęczeniem komarów. W Vernon Bridge pod koniec czerwca ma się wrażenie, że zatrzymał się czas. I gdybym miała taką okazję, spędzałabym tam cały okres kwitnięcia łubinu.





Niechętnie pożegnaliśmy się z Vernon Bridge i pojechaliśmy do latarni w Point Prim. W ubiegłym roku latarnia ta wywarła na nas ogromne wrażenie, więc chcieliśmy do niej wrócić. Te nasze powroty do ulubionych miejsc stają się nieco uciążliwe — ulubionych miejsc sukcesywnie przybywa i zaczyna nam powoli brakować czasu na odkrywanie nowych zakątków... Point Prim jednak chwycił nas tak mocno za serce, że musieliśmy zawitać tam po raz drugi. Tym razem udało nam się zwiedzić latarnię i zrobić kilka zdjęć w środku. Pomimo że latarnia Point Prim nie przypomina architekturą latarni Cape Tryon (ani latarni w New London), nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w podobnych warunkach żył Kapitan Jim, jeden z moich ulubionych bohaterów wykreowanych przez L.M. Montgomery.











W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w lodziarni Cows (której lody nie mają sobie równych!) i w sklepie cukierniczym Anne of Green Gables Chocolates. Obydwa miejsca są niezwykle niebezpieczne — lody kuszą interesującymi smakami, a czekolada nawet w najbardziej niespotykanych połączeniach doprowadza do nałogu... Radzę omijać te miejsca szerokim łukiem, jeśli się nie ma silnej woli. 😊





4 komentarze:

  1. Bardzo chętnie dałabym się zamknąć w tej ciszy... Najlepiej z taką porcją lodów :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za wirtualną wycieczkę :)
    Jak zawsze na tym blogu to dla mnie cudowne przeniesienie i realizacja czegoś nieosiągalnego w rzeczywistości.
    To jeden z plusów internetu, że mogę tak podróżować i oglądać tak dalekie miejsca. Od dzieciństwa jestem zauroczona atmosferą Wyspy, więc zdjęcia i opisy są wspaniałym uzupełnieniem.
    I to nie mija, a nawet wzmaga się z wiekiem.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też lubię ,takie ciche zakątki , gdzie ma się wrażenie że zatrzymał się czas . Twoje opisy tych niezwykłych miejsc , i piękne zdjęcia ,sprawiają że ja wraz z tobą doświadczam tych miejsc . Raz w życiu doświadczyłem takiego uczucia gdy ma się wrażenie że zatrzymał się czas . kiedy z wycieczką szkolną wyjechałem na letni obóz, nad jezioro ,cisz spokój wokół drzewa z dala od jakich kol wiek domostw. Potem gdy wróciłem w ten miejski zgiełk zapach spalin , wtedy zatęskniłem za tym miejscem , potem już nie miałem okazji tam być , podobni zajął się tym jakiś inwestor. A jeśli chodzi o latarnię też wyobraziłem sobie w niej kapitana Jima. Pozdrawiam Cię Bernadko .

    OdpowiedzUsuń