środa, 17 stycznia 2018

Życie na Wyspie cz. I


Witam wszystkich bardzo serdecznie w Nowym Roku! Upłynęła właśnie pierwsza połowa stycznia i choć za oknem sypie dziś śnieg, do kolejnego wyjazdu na Wyspę jest już zdecydowanie bliżej. A będzie się w tym roku sporo działo! Już w czerwcu będę miała okazję pokazać Wyspę mojej siostrze, a w sierpniu jednej z moich najbliższych przyjaciółek. Domek nad Jeziorem Lśniących Wód będzie znów wypełniony polskim językiem i radością gości. 😊 

Obiecałam, że spróbuję w kolejnym wpisie przybliżyć Wam, jak się żyje na Wyspie Księcia Edwarda, więc dziś będzie właśnie o tym.

Na początku kilka słów wyjaśnienia. Moje spostrzeżenia są spostrzeżeniami Polki, która od ponad 17 lat mieszka w USA. Być może okaże się, że porównując coś z polskimi realiami, mylę się, gdyż od lat już tak nie jest. Pewne rzeczy być może mnie zaskoczyły jako osobę znającą realia Polski sprzed 17 lat — nie zdziwcie się więc, jeśli napisze o czymś, co Was by nie dziwiło. Oczywiście porównuję zarówno z Polską, jak i z realiami panującymi w USA — o nich też będę musiała w tym wpisie wspomnieć. Interesujące jest to, że obydwa kraje leżą w Ameryce Północnej i bardzo często myśli się o nich jako o krajach bardzo zbliżonych, jednak w moim odczuciu jest między nimi sporo różnic. Wyspa Księcia Edwarda to oczywiście nie cała Kanada, a Connecticut to nie całe Stany Zjednoczone — jestem tego świadoma i absolutnie nie twierdzę, że jestem ekspertką w temacie tych dwóch krajów. Długo nie pisałam o życiu na Wyspie, gdyż rozumiem, jak bardzo złożony jest to temat. Niektórzy czują się na siłach opisywać kraj po trzech tygodniach w nim spędzonych, ja potrzebuję lat, aby poznać mechanizmy i spróbować poznać mentalność ludzi. 

Mieszkając dosyć już długo w USA poznałam mentalność społeczeństwa, które uważa, że Stany Zjednoczone stoją ponad wszystkimi innymi krajami. Do tego stopnia rozwinięta jest ta mania wyższości, że przeciętny Amerykanin nie dopuszcza do siebie myśli, iż inne kraje mogą mieć lepsze rozwiązania czy technologie. Na Wyspie jest zupełnie inaczej. Przeciętny mieszkaniec Wyspy czuje się trochę gorszy od turystów. Z czego się to bierze? Z ograniczonych możliwości edukacji, z niższych zarobków, z ograniczonych perspektyw. Kiedy w USA większość dzieci myśli o college’u, ich rówieśnicy z Wyspy wiedzą, że studia niekoniecznie będą im pisane. Żeby była jasność — w obydwu przypadkach studia sporo kosztują i rodziców rzadko na nie stać (koszt studiów w USA to ogromne kwoty dla osób z wynagrodzeniem w okolicach średnich zarobków. Najmniej płacą osoby, których rodzice mają niskie dochody, gdyż mogą liczyć na stypendia socjalne. Roczny koszt college’u to 10 – 60+ tys. dolarów), jednak dla Amerykanów college jest priorytetem i godzą się na zaciąganie sporych pożyczek, aby zdobyć upragnione wykształcenie. Na Wyspie, gdzie trudno znaleźć dobrze płatną pracę, młody człowiek, planujący na niej zostać, musi się dobrze zastanowić, czy wyższe wykształcenie mu się przyda. Zauważyłam, że dzieci dosyć wcześnie zaczynają pracować w czasie wakacji —  jednym z przykładów może być Rilla, córka Denise, która spędziła lato pomagając mamie w Złotym Brzegu, kosząc trawę, podlewając ogródek w Srebrnym Gaju itd. Za swoją pracę dostawała wynagrodzenie. W USA dzieci nie mogą pracować przed ukończeniem 14 lat, a między 14 i 16 rokiem życia liczba godzin pracy jest limitowana. Na Wyspie nie istnieją takie uregulowania, co potwierdziła July, właścicielka domu Leardów, która zatrudniała dzieci w herbaciarni w Lower Bedeque.

Bardzo dużo osób na Wyspie ma kilka zajęć, szczególnie w lecie. Lato, pora roku tak bardzo lubiana przez turystów, spędzana jest przez większość wyspiarzy na ciężkiej pracy. To wtedy zarabia się najwięcej, więc nie ma czasu na własne wakacje. Rzadko kto ma zajęcie w określonych ramach czasowych — jeśli trzeba to pracuje się 7 dni w tygodniu po 10, a nawet 12 godzin. Tak wygląda życie przez 2, 3, a czasem 4 miesiące w roku. Po tych miesiącach szaleńczej pracy przychodzą powolne miesiące późnej jesieni, zimy i wczesnej wiosny. Rytm, do którego czasem trudno się przyzwyczaić. Trzeba umieć zaoszczędzić zarobione w lecie pieniądze, gdyż zasiłek dla bezrobotnych może nie wystarczyć na bieżące potrzeby. Dla niektórych ludzi taki rytm życia byłby nie do pomyślenia, jednak Wyspa rządzi się swoimi prawami, które trzeba przyjąć, jeśli chce się na niej mieszkać.

O trudnych zimach na Wyspie pisała L.M. Montgomery w swoich Dziennikach i pod tym względem jest podobnie, choć dzięki internetowi nie odczuwa się aż tak ogromnej izolacji, jaką przeżywała pisarka pod koniec XIX i na początku XX wieku w Cavendish. W wielu społecznościach ma się jednak zimą wrażenie, że ludzie zapadli w zimowy sen — czasem nie widzi się sąsiadów przez kilka dni. Część osób, które mają taką możliwość, ucieka z zimowej Wyspy w cieplejszy klimat i trudno się im dziwić. Jak wiecie bardzo kocham Wyspę i tęsknię za nią każdego dnia, ale perspektywa zimy na Wyspie mnie przeraża. 

W ubiegłym roku po raz pierwszy zaliczyliśmy wizytę u lekarza, więc mogę i tę kwestię trochę przybliżyć. Chora osoba musi się udać albo do szpitala, albo do kliniki. W obydwu przypadkach łączy się to z kilkoma godzinami czekania na spotkanie z lekarzem. My udaliśmy się do kliniki w Summerside, która znajduje się w budynku apteki Murphy (to sieć aptek, ale nie w każdej jest klinika). Zanim klinika zostaje otwarta, ustawia się kolejka pacjentów, którzy następnie dostają w recepcji numerki i orientacyjną godzinę wizyty. W naszym przypadku orientacyjna godzina była o trzy godziny wcześniejsza niż faktyczna, a cała procedura trwała prawie 6 godzin. Słyszałam, że w szpitalach jest podobnie. Co ciekawe, nie ma właściwie możliwości umówienia się na wizytę ze specjalistą — trzeba pójść do lekarza pierwszego kontaktu, który może skierować do specjalisty. Na taką wizytę czeka się o wiele dłużej. To chyba jest dosyć zbliżone do warunków w Polsce, jednak w Polsce można zapłacić prywatnie i w miarę szybko umówić się ze specjalistą. Na Wyspie, o ile się orientuję, nie ma takiej opcji. Będąc w Polsce zawsze płacimy za prywatne wizyty i jesteśmy obsługiwani poza kolejką, na Wyspie bez względu na to, że płaciliśmy z własnej kieszeni (koniecznie trzeba mieć na to gotówkę), czekaliśmy w normalnej kolejce. Koszt wizyty to 100 dolarów kanadyjskich, koszt lekarstw 80 dolarów (dla porównania w USA, mając ubezpieczenie, taka wizyta kosztuje nas około 125 dolarów amerykańskich, ale jej dokładnej ceny nie znamy do około miesiąca po samej wizycie, kiedy przychodzi rachunek. Gdybyśmy nie mieli ubezpieczenia, ta sama wizyta kosztowałaby nas jakieś 200-250 dolarów. Jeśli chodzi o czekanie, to w najgorszym przypadku przy telefonicznym umawianiu się na ten sam dzień, spędzilibyśmy od 30 do 90 minut w gabinecie lekarskim). Od znajomych z Wyspy dowiedziałam się, że na wszystkie specjalistyczne badania długo się czeka, a brak specjalistów, szczególnie psychiatrów (dzieci czekają po 3 lata, żeby zdiagnozowano u nich na przykład depresję!) jest ogromnym problemem. Od lat narzekam na amerykański system, który jest bardzo drogi, zwłaszcza od 2013 roku, kiedy większość osób pracujących w firmach, została zmuszona zacząć korzystać z planów z franszyzą redukcyjną, czyli planów, w których pacjent płaci z własnej kieszeni pierwsze 3 czy 4 tysiące dolarów wydatków medycznych. Pracownicy zostali do nich niejako zmuszeni, gdyż plany bez franszyzy stały się o tyle droższe, że taniej wychodzi zapłacić te 3 czy 4 tysiące dolarów niż wydać 5 czy 6 tysięcy na rok więcej na plan, w którym i tak nie wszystko jest darmowe. Narzekam też na ceny badań, wizyt, zabiegów — nie tylko na ich wysokość, ale przede wszystkim na brak przejrzystości. W 95% przypadków pacjent nie ma zielonego pojęcia, ile będzie kosztowała go wizyta u lekarza czy konkretne badanie. Co więcej zielonego pojęcia na ten temat nie ma nikt w recepcji! Wystawianiem rachunków zajmują się często specjalne wydziały lub nawet osobne firmy, czasem zlokalizowane w innym mieście! Cena wizyty uzależniona jest od kodów, które wpisze lekarz podczas wizyty — każda czynność zostaje skrupulatnie odnotowana i opatrzona odpowiednim kodem. Jeśli jednak zapomni się o kosztach, to naprawdę grzechem byłoby narzekać — lekarze nie traktują pacjentów jak intruzów, poza godzinami pracy zawsze jest do dyspozycji numer telefonu, na który można zadzwonić, aby zapytać, czy należy na przykład udać się na ostry dyżur, czy przyjść następnego dnia, nie czeka się godzinami na wizytę u lekarza ani miesiącami (bądź latami) na badania czy zabiegi. To prawda, że jest drożej, ale w systemach takich, jak polski czy kanadyjski płaci się za opiekę zdrowotną w ramach składek odliczanych z wynagrodzenia i podatków, a kiedy trzeba skorzystać z pomocy, to czujemy się jak intruzi. Właśnie to uczucie, od lat mi obce, poczułam czekając trzecią nadprogramową godzinę na lekarza...

Cdn.





12 komentarzy:

  1. To ważny wpis o życiu na Wyspie. Wyobrażenie skonfrontowane z rzeczywistością....
    Widocznie piękno samego miejsca sprawia, że mieszkańcy Wyspy chcą tam wciąż mieszkać i żyć, pomimo wyrzeczeń i codziennych trudów. To daje do myślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Elu, oni sie przyzwyczaili do takiego zycia i wiedza, ze wlasnie tak zyje sie na Wyspie. Chcialam troche przyblizyc ten temat, bo wiekszosc osob widzi piekno Wyspy i ukochana Anie, a jednak wyspiarze maja mase problemow, bardziej widocznych w porach roku, kiedy na Wyspie nie ma turystow.

      Usuń
  2. Bardzo interesujący temat. Do różowego obrazu Wyspy wdarło się kilka ciemnych kresek. Nie dziwi mnie, że tak wielu mieszkańców Wyspy próbuje tworzyć własne interesy. Po odczytaniu fragmentu dotyczącego służby zdrowia, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Tobie, Twojej Rodzinie i Przyjaciołom z PEI DUŻO ZDROWIA! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekujemy za zyczenia i dobre mysli - z pewnoscia sie przydadza. Tez wolalabym nie powtarzac tego doswiadczenia w tym roku.

      Jest juz czesc druga - ciekawe, czy jeszcze bardziej zaciemni Ci ona obraz Wyspy...

      Usuń
  3. kiedy ciag dalszy? :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Ciesze sie! Zapraszam na czesc II i mam nadzieje, ze sie rowniez spodoba.

      Usuń
  5. Hey I loved your thoughts on medical care cost. Your a smart gal. Sorry it's been so long. I'm actually reading the Zookeepers Wife & it makes me think of you. Miss you & hope you are well. We must catch up sometime. I don't use the same old email sapper30@yahoo.com would be a good one when you get time--hugsxxx😊😊😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hi Stacey! I did try e-mailing you and the e-mail got bounced back, so thanks for the new one. I missed you too! Hugs to you!

      Usuń
  6. Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń