niedziela, 10 września 2017

Pierwsze lato w Blue Moon


Dokładnie tydzień temu podziwialiśmy ostatni zachód słońca na Wyspie, po którym wybraliśmy się na nocną wizytę na Zielonym Wzgórzu. Czternasta wizyta i pierwsze lato w Blue Moon przeszły już niestety do historii, a my ze smutkiem powróciliśmy do Connecticut. Bardzo trudno rozstaje się z Wyspą, kiedy ma się na niej własny dom... 

Oczywiście smutek miesza się z radością — gdyby nie Blue Moon, nie miałabym okazji spędzić 8 tygodni na Wyspie. I choć te tygodnie minęły nam bardzo szybko, to nie ulega wątpliwości, że prawie 2 letnie miesiące przebywaliśmy w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie. I za to będę zawsze wdzięczna.

Wiem, że sporo z Was liczyło na więcej relacji z pobytu, więc przepraszam z całego serca, że nie udało mi się częściej pisać. Jeden z powodów tych rzadszych wpisów jest natury technicznej — zauważyłam, że mam plamę na obiektywie aparatu i wiele zdjęć, które robię, ma również plamę. Można to naprawić w edytorze, ale na to trzeba mieć czas, a ja w 99% wrzucam na blog zdjęcia prosto z karty pamięci. Żaden szanujący się fotograf tak podobno nie robi, jednak ja sama wybieram właśnie taki sposób przedstawiania Wyspy, aby nikt nie był rozczarowany po przyjeździe. Plama na obiektywie to już większy problem i sporo zdjęć nie nadaje się niestety na blog bez korekty. 

Pora jednak podsumować ten czternasty pobyt... Znów sporo się działo 😊. Przez tydzień miałam przyjemność wędrować śladami Maud, Ani i Emilki z Dominiką, która przyjechała na Wyspę spełnić swoje dziecięce marzenie. Podróżując z Dominiką odświeżyłam sobie wszystkie ważne miejsca i choć byłam w każdym z nich kolejny raz, zrobiłam kilka zdjęć, których nie było wcześniej na blogu. To nawiasem mówiąc jest nie lada wyzwanie — wszystko obfotografowałam już wiele razy i czasem nie chce mi się nawet włączać aparatu 😏. Zwłaszcza teraz, kiedy aparat ma plamę na obiektywie.

Na poczcie sfotografowałam pudło na kapelusze z przełomu XIX i XX wieku — do podobnego pudła rozczarowana 5 odmowami z różnych wydawnictw Maud włożyła rękopis „Ani z Zielonego Wzgórza”. W miejscu, gdzie znajdują się fundamenty domu dziadków Maud sfotografowałam zegar i kominek, które znajdowały się w domu, w którym dorastała pisarka. W Srebrnym Nowiu rozpoczęły się prace i to również udało mi się uwiecznić na zdjęciu (nie orientuję się jednak, czy cały dom zostanie przeniesiony trochę dalej od brzegu, czy chodzi tylko o remont). W Srebrnym Gaju sfotografowałam ostatni list Maud do Jima, ojca Pam Campbell, w którym autorka Ani pisze, że już nigdy nie zobaczy Park Corner.





W ciągu tygodniowego pobytu Dominiki na Wyspie zwiedziłyśmy to, co powinien zobaczyć każdy wielbiciel L.M. Montgomery — od Zielonego Wzgórza rozpoczynając, a kończąc w Lower Bedeque i Bideford. Na jeden dzień dołączyła do nas jeszcze jedna Pokrewna Dusza — Iwona, która również postanowiła właśnie w tym roku odkurzyć swoje dziecięce marzenie o Kanadzie i Wyspie Księcia Edwarda. Wspaniale, że udało nam się spotkać w krainie Ani i wspólnie zwiedzać miejsca związane z pisarką i światem przez nią stworzonym. Chyba każda z nas zgodzi się, że nejprzyjemniejsze chwile spędziłyśmy na skałach, na których być może Ania poznała Ewę (Leslie) Moore.







Organy LMM









W sobotę przed przyjazdem Dominiki gościłam w Blue Moon Magdę i Michała. Magda jest pierwszą czytelniczką bloga, która zdecydowała się na podróż do Avonlea po lekturze „Kierunku Avonlea” (inne osoby trafiały na blog po tym, jak zapragnęły pojechać na Wyspę)! 4 lata po tym, jak zaczęłam relacjonować moje wyjazdy, miałam okazję poznać kogoś, kogo zainspirowałam do przyjazdu na Wyspę 😊😊.

Po wyjeździe Dominiki mieliśmy sześć dni na nasze wakacje. W ciągu tych sześciu dni skupilimy się na zwiedzaniu — udało nam się ponownie odwiedzić Point Prim i zjeść w restauracji przy latarni osławioną zupę z owoców morza, zobaczyć rękopis „Ani z Zielonego Wzgórza” w Confederation Centre w Charlottetown, dotrzeć do kilku nowych latarni: North Cape, Tignish, Former Cascumpec i Northport Back Range Light. W Kinross, gdzie LMM odwiedzała „ciocię” Christie, szukaliśmy bezskutecznie śladów domu MacLeodów. Poznaliśmy natomiast Sandrę, która z mężem i ojcem zajmuje się dużą farmą i jest właścicielką kilku kotów. Jeden z nich od razu się z nami zaprzyjaźnił i od razu zrozumiałam, dlaczego Maud przywoziła sobie koty z Wyspy. Sandra obiecała mi, że odwiedzi wkrótce najstarszego sąsiada, który być może będzie lepiej się orientował w temacie.












Rękopis „Ani z Zielonego Wzgórza”

W Orwell zatrzymaliśmy się przy domu Sir Andrew MacPhailla, w którym LMM poznała w 1910r. Earl Grey’a, ówczesnego Gubernatora Generalnego Kanady. Polityk nalegał, aby zaproszono na spotkanie autorkę „Ani z Zielonego Wzgórza”, której był wielkim fanem. Pomimo dużej ilości zaproszonych gości wygospodarował on czas na rozmowę z Maud w ogrodzie doktora MacPhailla. W pewnym momencie para rozmówców doszła do niewielkiego białego budynku i Earl Grey zaproponował, aby usiedli na schodkach do niego prowadzących. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że budynek ten był WC! Maud nigdy nie zapomniała swojej rozmowy z Gubernatorem Generalnym Kanady przed ubikacją 😏.




Podczas naszego wakacyjnego tygodnia wybraliśmy się również po raz pierwszy na North Cape. Zawsze chciałam tam pojechać, jednak nigdy wcześniej nie mieliśmy dosyć czasu. Opinie na temat latarni na North Cape czytałam różne, więc nie nastawiałam się na zachwycające miejsce. Chciałam jednak tam dojechać i po prostu zaliczyć kolejną latarnię. Dzień był pochmurny i być może to było powodem wielkiego rozczarowania. Położenie latarni wśród innych budynków sprawia, że trudno tu poczuć klimat, jaki w moim wyobrażeniu wiąże się z latarnią morską. Z plaży można co prawda zrobić zdjęcia, na których udaje się ukryć otoczenie latarni, jednak całość nas nie zachwyciła.







Niespodzianka w drodze z North Cape

Warto przy okazji wspomnieć, że Wyspa zawsze o wiele ładniej prezentuje się w słońcu. Jeśli przyjeżdża się na tydzień, to zazwyczaj można liczyć na 3–6 słonecznych dni. W dni pochmurne można wówczas zwiedzać muzea, wybrać się na musical czy na zwiedzanie Charlottetown. Zwiedzanie samej Wyspy warto zostawić sobie na słoneczne dni. Co jednak ciekawe, najpiękniejsze zachody słońca, jakie mieliśmy okazję zobaczyć, zdarzały się po deszczowych i pochmurnych dniach. 

Moim osobistym osiągnięciem tego ostatniego tygodnia na Wyspie było przejście do końca pasma wydm między Cavendish a New London. Zajęło mi to ponad 3 godziny, ale naprawdę było warto. Miałam doborowe towarzystwo w postaci siewieczek skąpopłetwych, siewieczek bladych, bekasowatych, szlamców krótkodziobych (które mają długie dzioby!) oraz mew (tę rozległą wiedzę w temacie zawdzięczam pracującej w Parkach Kanadyjskich Lindzie, która towarzyszyła mi przez 15 minut spaceru i opowiedziała mi o różnych gatunkach ptaków). Wisienką na torcie była latarnia New London, którą po raz pierwszy zobaczyłam od strony wydm (przetłumaczonych w „Wymarzonym Domu Ani” przez Stefana Fedyńskiego jako „wał z piasku”).










9 komentarzy:

  1. Dziękuję Bernadko za nowy wpis , oraz piękne zdjęcia . Czekałem na nowy wpis , i dziś z przyjemnością przeczytałem. Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, Bernadko, Bernadko... Żebyś Ty wiedziała, do czego inspirują ludzi Twoje wpisy na blogu i cudowne zdjęcia! Jedni wybierają się na Wyspę, inni zaczynają się interesować życiem Maud, jeszcze inni wykonują ozdoby związane tematycznie z Wyspą, LMM i Anią Shirley, innych ogarnia pasja zbieraczy. To wszystko Twoja zasługa!
    Zdjęcia jak zwykle urzekająco piękne, chociaż żadne nie dorównuje mojemu ukochanemu - purpurowym krzakom jeżyn na tle granatowego morza.
    Specjalne podziękowania za zdjęcia plaży podczas odpływu. Oglądałam je z otwartymi ustami. Kiedyś dowiesz się, dlaczego zrobiły na mnie takie wrażenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Maud wkleiłaby te zdjęcia do scrapbook'a... Zauroczyło mnie to, na którym latarnia zdaje się z podziwem zerkać na słońce, chcąc nauczyć się świecić tak ślicznie jak ono. Według Pana Rudzika tak powstały pierwsze latarnie. Małe domki budowane przez rybaków przy samym brzegu morza, wyciągały się jak najmocniej mogły ku górze myśląc, że w ten sposób uda im się dotknąć złocistej poświaty słońca. Tym, które urosły najmocniej, słońce podarowało swoje promienie. Mogły przyozdabiać się nimi tylko w nocy, by nie stanowić konkurencji dla niego samego. Szybko okazało się jak pożyteczne mogą być dla człowieka... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och! Ale miała niespodzianka, przeczytać o sobie na Twoim blogu :) Pozdrawiam i ciągle przeżywam moją wizytę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ładne te historie Pana Rudzika.
    A blog świetny, przeczytałam cały, dzièkujè miła Bernadko 😊

    OdpowiedzUsuń
  6. trafiłam na Twój blog przypadkiem, bo mimo że jestem -nie jakąś chyba wielką, ale jednak -admiratorką serii o Ani, zawsze zatrzymywałam się po prostu... na czytaniu książek ;) teraz oglądam i czytam o tych wszystkich miejscach, historiach... niesamowite emocje to budzi :))) na pewno będę do Ciebie zaglądać ��

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za wspaniały opis i cudowne zdjęcia. Zwiedzić wyspę to moje marzenie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Sunflowers are my favorite flower. That's beautiful.

    OdpowiedzUsuń