Dokładnie za 2 tygodnie, 26 stycznia, w księgarniach w całej Polsce pojawi się nowy przekład ukochanej przez wszystkich powieści L.M. Montgomery. Jak doszło do tego, że Wydawnictwo „Marginesy” zdecydowało się na wydanie „Anne z Zielonych Szczytów”? Zapytałam u źródła...
Hanna Mirska-Grudzińska, redaktor naczelna Wydawnictwa Marginesy:
Moje pierwsze spotkanie z Anią z Zielonego Wzgórza nie było przyjemne. Parę tomów wydanych w latach pięćdziesiątych XX wieku, w pięknych papierowych obwolutach Bogdana Zieleńca, stało w bibliotece mojej mamy i należało do niej. Nadszedł czas, że mogłam przeczytać je i ja, jednak po lekturze musiałam odłożyć na miejsce, bo nie były to moje książki, a w domu tej książkowej własności bardzo się pilnowało. Nie dość, że pokochałam Anię, to pokochałam ilustracje i obwoluty Zieleńca, a Ania, Zielone Wzgórze, Diana i inni już zawsze wyglądali tak jak na tych rysunkach. Postanowiłam jednak przypieczętować swą miłość do Ani. Dosłownie. Każdy z domowników miał swoją pieczątkę z imieniem i nazwiskiem, taki niby ex libris, i mógł w ten sposób opisywać własność książki. Pokusa, by mieć Anię na zawsze, a przynajmniej zaznaczyć to pragnienie, była silniejsza od prawdy. Wszystkie tomy opieczętowane przez moją mamę zostały opieczętowane również przeze mnie: pod jej nazwisko – wstawiłam swoje. Książka odtąd miała dwie właścicielki. Niestety, mama nie była zadowolona, dostałam reprymendę i pouczenie, że cudza własność jest nietykalna, nawet w rodzinie. Teraz wiem, że mama czuła to, co ja – chciała mieć Anię dla siebie.
Po latach, w Marginesach,
nadszedł czas, by spełnić odwieczne marzenie i wznowić Anię, a
zilustrować ją wspaniałym Bogdanem Zieleńcem. Dzięki Annie Suwale –
wybitnej znawczyni polskiej ilustracji dla dzieci – dotarłam do jego
spadkobierców, a co za tym idzie do projektów okładek. Zespół Marginesów
zaproponował jednak inne ujęcie tematu: nowy przekład i nowe
ilustracje. Poczułam strach, że burzymy narodową świętość, że czytelnicy
nie chcą zmian i nie czekają na nowe, nie potrzebują „Anne”. Argumenty
redakcji były jednak bardzo przekonujące. Powieść przełożyła Anna
Bańkowska – wybitna tłumaczka, okładkę i nowy wizerunek Ani stworzyła
Anna Pol, czułymi ramionami objął książkę redaktor Adam Pluszka, a
promocyjnie zaopiekowała się Agnieszka Tatera. W gdańskiej drukarni
urodziła się papierowa „Anne” i o to zadbała Paulina Kurek.
Cieszę się, że daliśmy wielbicielom i nowym odbiorcom możliwość czytania przekładu jak najbliżej oryginału. Takie jest przecież zadanie uczciwego wydawcy. Cieszę się, że czytelnicy przyjęli nasz pomysł i zrozumieli najlepsze chęci. Zawsze pozostaje wybór. Zawsze możemy z Zielonych Szczytów wrócić na Zielone Wzgórze, pobyć z Małgorzatą lub Rachel, posłuchać utyskiwań Marilli albo Maryli. Będzie, jak chcemy. Czyż to nie jest wspaniałe?
Adam Pluszka, wydawca i redaktor prowadzący w Wydawnictwie Marginesy:
Na
pomysł nowego przekładu książek Lucy Maud Montgomery wpadła Hanna
Grudzińska. Razem się zastanawialiśmy, komu zaproponować przekład i w
końcu uznaliśmy, że Anna Bańkowska to najlepsze rozwiązanie. Okazało
się, że tłumaczka nie tylko o tym myślała i marzyła o tym, żeby zrobić
nowy przekład, ale rzuciła nam wyzwanie: skoro robimy wszystko na nowo,
zróbmy wszystko jak najwierniej. Przegadywaliśmy to wspólnie i długo, w
końcu postanowiliśmy wywrócić ten świat do góry nogami: przywrócić
oryginalne imiona wszystkich bohaterów, także samej Anne Shirley. Dalsze
decyzje brały się z konsekwencji tego wyboru: stąd także Zielone
Szczyty.
Od początku wiedzieliśmy, że
okładkę zrobi Anna Pol. Anna się zgodziła i po jakimś czasie przysłała
projekt, który zaakceptowaliśmy w trzy sekundy.
Anna Pol, autorka okładki:
Choć to absolutny klasyk, nie mogłam zrobić staroświeckiej okładki. Byłby to ukłon w stronę fanek Ani w moim wieku i starszych, ale im w gruncie rzeczy nie jest potrzebna żadna okładka, znajdą tę książkę z powodu nowego przekładu. Zależało mi, żeby złapać uwagę młodszych, zainteresować ich tą ponadczasową historią, napisaną żywym językiem. Pomyślałam o czymś klasycznie nowoczesnym, dlatego w kamei czy medalionie umieściłam mocno zgrafizowany profil nastolatki, trochę jakby wychodzącej poza ramy tradycji. A zdecydowane kolory? Właśnie takie kojarzą mi się z jej bogatą wyobraźnią.
Z całego serca dziękuję Pani Agnieszce Taterze za pośrednictwo w uzyskaniu odpowiedzi z Wydawnictwa „Marginesy”. Cieszę się niezmiernie, że Wydawnictwo postawiło na wierne tłumaczenie, które wręcz należało się polskiemu czytelnikowi. Mocno kibicuję temu przekładowi i wierzę, że Zielone Szczyty mają ogromną szansę zaistnieć nie tylko jako ciekawostka, ale jako powieść, do której będzie często wracało nowe pokolenie (a może i to starsze...). Pani Hannie życzę, aby i w wydaniu „Marginesów” pojawiły się kiedyś dwie pieczątki...
Zdjęcie dzięki uprzejmości Wydawnictwa „Marginesy”.
Projekt okładki: Anna Pol
Och! Jak ja rozumiem to pieczętowanie książek! U mnie książki są opisywane imieniem, nazwiskiem, datą kupna lub otrzymania danej książki, czasem okazją i miejscem :)
OdpowiedzUsuńRozumiem, że okładka kierowana jest do osób młodych, stąd te kolory, które dla osób starszych (jak np. ja) są nie do przyjęcia, bo są zbyt ostre i agresywne. Agresywny jest również kontrast biskupiego różu z morskim turkusem.
OdpowiedzUsuńSam profil Ani jest prześliczny - lekki, subtelny i pełen wdzięku, jednak żeby mu się spokojnie przyjrzeć, musiałam przekształcić kolory na odcienie szarości, bo inaczej nie dawałam rady. Cóż moje oczy mają już swoje lata...
Ale chciałabym wiedzieć, czy ptaszek i pióro mają jakąś specjalną symbolikę, czy po prostu są, bo graficzce tak w duszy grało?
Co do pióra, to można przypuszczać, że to nawiązanie do Klubu Literackiego (choć nikt tam nie pisał gęsim piórem!). Ale jego obecność da się jakoś wyjaśnić.
A ptaszek?
"- Żebym tak mogła lenić się dziś cały dzień! - pożaliła się Anne drozdowi, który śpiewał, kołysząc się na gałązce wierzby. - Ale pani ze szkoły, która w dodatku pomaga wychowywać bliźniaki, nie może sobie na coś takiego pozwolić. Jak ty ślicznie śpiewasz, ptaszyno! Znacznie lepiej wyrażasz tą pieśnią moje uczucia, niż ja bym to potrafiła..." To wprawdzie z drugiego tomu, ale równie dobrze można sobie wyobrazić, że Anne i w pierwszym "rozmawiała" z ptakami, tak samo jak z drzewami.
UsuńDziękuję za ten jakże ciekawy wpis Bernadko ,pochłonąłem go jednym tchem. Dziękuję wszystkim i gratuluję, tym wszystkim państwu,którzy urzeczywistniły powstanie "Anne z Zielonych Szczytów"Dla mnie to jest wielka radość że dożyłem tego przełomu w kręgu Polskiej literatury. Czekam z niecierpliwością na Premierę. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńBardzo mnie cieszy, że wszystkie zaangażowane w to Przedsięwzięcie osoby noszą w sercu Anię. Tym bardziej podziwiam odwagę dla wydania w tak nowoczesnej kolorystyce, ale jednak z ukłonem ku nam starszym czytelnikom (kameę z Anią chętnie bym nosiła...). Czekam z niecierpliwością na nowy przekład!
OdpowiedzUsuńSuper pomysły i z pewnością znakomite wykonanie ❤️ Ogromnie się cieszę, że Anne narodziła się na nowo w języku, który jak mniemam po fragmentach, stanie się bliższy moim małym uczniom. Zawsze w mojej klasie zdarza się jedna, bądź kilka pokrewnych dusz, które jak niczego innego, pragną poznać ukochaną książkę swojej Pani. Niestety z uwagi na ich młodziutki wiek, język tłumaczeń zdecydowanie zniechęcał. Co bardziej uparte jednostki w wieku lat 9-10, przychodziły pytać, jakie wydanie kupić, żeby jednak poznać, żeby dało się czytać i rozumieć. Zwykle odsyłałam je do słuchowiska. Teraz mam nadzieję, będę mogła wskazać im egzemplarz wydawnictwa Marginesy, który wydaje się jak najbardziej odpowiedzią na ich oczekiwania. Jako fanka jestem ZACHWYCONA, że jest nadzieja na kolejne pokolenia młodych wielbicieli tej wspaniałej i jakże mądrej książki. Bernadko, kolejna wyjątkowa rozmowa na Twoim blogu. Twój blog to perełka do której zawsze wracam i nigdy nie żałuję ani chwili tu spędzonej❣️ Dziekuję, że dzielisz się z nami takimi pysznościami!
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie jedna rzecz związana z okładką. Wszystko jedno czy będą to Zielone Szczyty czy Zielone Wzgórze czy oryginalne Green Gables, dlaczego w tej okładce nie ma nic ZIELONEGO?!!!!
OdpowiedzUsuńMarta
No nie ma... Juz nic z tym nie zrobimy :) Projekt zostal zaakceptowany, ksiazka trafila na polki i po 2 tygodniach naklad wyczerpany... A pomarancz i roz tez maja sens - choc wielu osobom (w tym Ani) to zestawienie kolorow nie odpowiadalo.
UsuńDla większości takich młodziutkich to raczej Anie jeszcze się nie nadaje. I nie ma znaczenie kto przetłumaczył. Może jakaś uproszczona wersja z samymi przygodami, które skończą się gdzieś przed założeniem kubu powieściowego. Słuchowisko dla dzieci jest rzeczywiście Ok.
OdpowiedzUsuńAnie poznałam dzięki radiu słuchając czytającej Ireny Kwiatkowskiej (ledwie sama umiejąc czytać) i zachwyciły mnie jej przygody. Pomaszerowałam z mamą do biblioteki po drugi tom i tu klops.. Jak 7 letnie dziecko zainteresują przygody 16letniej panienki. Do Ani wróciłam jak już jako nieco starsza dziewczyna trafiłam na Anie na uniwersytecie i tak się zaczęła moja przygoda z Anią.
Marta
Bo Anne of Green Gables nie byla pisana z mysla o dzieciach. Ewentualnie o dorastajacych pannach, choc Maud liczyla, ze ksiazka spodoba sie rowniez doroslym, w czym sie nie mylila. Po publikacji siegali po nia i dorosli mezczyzni - czesc z nich to dyplomaci i pisarze. W Polsce od poczatku dzieki "Ani" i odpowiedniemu tlumaczeniu zostala zakwalifikowana jako literatura dziecieca.
UsuńA ja w sprawie okładki, bo tłumaczenie bardzo przypadło mi do gustu. O ile bardziej czytelny byłby nowy tytuł, gdyby na okładce znalazł się tytułowy zielony szczyt domu. Szkoda.
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z ta opinia. Okladka, na ktorej bylby dom z zaznaczonym szczytem bardzo by pomogla.
UsuńTo byłoby genialne. Czytelnik, który będzie poznawał Anię/Anne i zacznie od tego tłumaczenia. Co to za szczyty (nie wiem czy w książce jest to dostatecznie wyjaśnione, nie wiem może we wstępie. Ale mało kto czyta wstępy, a już na pewno młody czytelnik robi to bardzo rzadko. Zlikwidowano "wzgórze" że to niby Ania nie zamieszkała na żadnym wzgórzu (ale szczyt jest jeszcze bardziej górowaty niż malutkie wzgórze.
OdpowiedzUsuńOdpowiednia okładka (z białym domkiem i zielonym szczytem załatwiłaby sprawę. Natomiast to coś różowo-pomarańczowe kojarzy się raczej z torebką landrynek.
Marta
No wielka szkoda, ze w projekcie okladki nie uwzgledniono takiego kierunku... Mysle, ze w ten sposob mozna bylo uniknac wielu nieporozumien. Faktycznie nie kazdy czytelnik przeczyta wstep... Ale Wydawnictwa wiedza, co sie sprzedaje i jak widac, bez wzgledu na okladke, ksiazka swietnie sie sprzedala, a o to chodzilo.
Usuń