Autorka tekstu: Magdalena Idzik
Autorzy zdjęć: Magdalena Idzik i Kamil Dybicz
Blog Magdy: Madziowy Chaos
Nasza podróż, mojego męża Kamila i moja, była zaplanowana na 2 i pół miesiąca. Zaczynaliśmy ją i kończyliśmy w Toronto, a głównym celem była Wyspa, na której chciałam spędzić całe 3 tygodnie. Niektórym może się wydawać, że to za dużo czasu na tak małą wyspę, ale moim marzeniem było, by choć przez chwilę tam „zamieszkać”, poczuć klimat, zrozumieć dlaczego L. M. Montgomery tak ukochała właśnie ten skrawek ziemi. Nadal uważam, że przez te 3 tygodnie udało nam się zaledwie „liznąć” atmosfery życia na Wyspie. Ale wiadomo: Wyspiarzem trzeba się urodzić. 😏
Punktem wyjścia dla tych moich swobodnych rozważań ma być jednak konkretne pytanie zadane mi przez Bernadetę: co na Wyspie mnie zdziwiło, a nawet zszokowało? Myślę, że część rzeczy, o których napiszę będzie dotyczyło ogólnie Kanady (bo są to zagadnienia, które się powtarzały i w innych miejscach w kraju), a część samej Wyspy.
Po pierwsze: trudności, jakie napotkaliśmy z wynajęciem samochodu. Do tej pory nie wiem, czy mieliśmy wyjątkowego pecha do obsługi w tej wypożyczalni w Toronto (i jej niechęci wobec obcokrajowców) czy inne wypożyczalnie mają takie same procedury. Niemniej, myślę, że wspomnę o tym, gdybyście tak jak i my, decydowali się na wypożyczenie samochodu w Kanadzie. Okazało się, że jednymi z kluczowych pytań były te, które dotyczyły naszego stałego (!) adresu w Kanadzie oraz naszego kanadyjskiego (!) numeru kontaktowego (adres mailowy nie był wystarczający dla wypożyczalni). Warto zatem pomyśleć o tym, by znać jakiś kanadyjski adres, np. znajomego/kogoś z rodziny, który w razie czego można podać, a także numer telefonu tej osoby bądź by samemu kupić sobie kartę do telefonu z kanadyjskim numerem, którego będziemy używać podczas podróży. My początkowo podaliśmy dane znajomego, u którego zatrzymaliśmy się przez pierwszy tydzień w Toronto, a po zaopatrzeniu się w kanadyjski numer telefonu podaliśmy go w wypożyczalni. Faktycznie, w czasie naszej podróży wypożyczalnia kontaktowała się z nami, gdyż musieliśmy dokonać zmiany auta z przyczyn od nas niezależnych.
Po drugie: internet mobilny, czyli coś, co dla nas w Polsce jest już właściwie codziennością. Niemal każdy z nas ma nielimitowany dostęp do internetu z komórki, a tym samym łączność „ze światem”: FB, Messenger, Instagram, GoogleMaps… Wydawałoby się, że w takim kraju jak Kanada wystarczy pójść do najbliższego punktu z telefonią komórkową, zaopatrzyć się w odpowiednią kartę do komórki i problem z głowy. Tymczasem nic bardziej mylnego! Internet mobilny jest bardzo drogi i nikt właściwie z niego w Kanadzie nie korzysta. Rozwiązaniem jest korzystanie z darmowego wifi, które, znów trochę odwrotnie niż u nas, jest wszędzie. 😏
W każdej kawiarni/restauracji/na stacji benzynowej można bez problemu połączyć się z internetem, także miejsca noclegowe właściwie zawsze mają wifi. Jeżeli będziecie podróżowali tak jak my, czyli samodzielnie wypożyczonym samochodem, polecamy korzystać z aplikacji GoogleMaps i pobierać na telefon zawczasu mapy offline danego obszaru, w ramach którego będziecie się poruszać danego dnia.
Po trzecie: piwnice mieszkalne. Tak, to jest zdecydowanie coś, co mnie zdziwiło i o czym nie miałam pojęcia! Większość domów, w których się zatrzymywaliśmy była tak urządzona, że piwnice stanowiły integralną część domu, w której bardzo często ktoś mieszkał, ponieważ znajdowała się tam jego sypialnia i oddzielna łazienka. Także i my, będąc właśnie na Wyspie, wynajęliśmy na tydzień taką urządzoną piwnicę, w której mieściła się nasza sypialnia, łazienka, a także kuchnia oraz miejsce do odpoczynku (sofa i telewizor). W Polsce piwnice są przede wszystkimi składzikami rzeczy różnych, czasem pełnią funkcję spiżarni, często są połączone z garażem i nigdy bym nie pomyślała, by mogły stać się częścią mieszkalną. A jednak! 😊
Czwarta kwestia, o której napiszę, dotyczy już samej Wyspy: płatny wjazd, czy też raczej wyjazd, który warto mieć na względzie – w tej chwili przeprawa przez most kosztuje 47,75 CAD (ok. 140 zł). O tym szczególe dowiedziałam się już planując naszą wyprawę, ale biorąc pod uwagę, że planowaliśmy tam zostać 3 tygodnie, to ten dodatkowy wydatek nie był duży. Myślę jednak, że jest to informacja, która sprawia, że warto rozważyć, by na Wyspie pobyć dłużej niż tylko 1-2 dni, a także, by pamiętać, że płacimy ZA KAŻDYM wyjazdem, a zatem mało opłacalny jest pomysł, by zatrzymać się poza Wyspą i dojeżdżać na nią codziennie lub co drugi dzień.
Piąte zaskoczenie było niezwykle przyjemne: chodzi o liczbę latarni morskich, które są rozsiane po całej Wyspie. Jest ich aż 63! Z tej wspaniałej informacji, która dość szybko zakorzeniła się w mojej głowie, wykiełkował pomysł, by to właśnie latarnie były niejako naszymi „przewodnikami” po Wyspie. 😊 Od razu mogę powiedzieć, że nawet przez te 3 tygodnie, które spędzaliśmy bardzo aktywnie, nie udało nam się zobaczyć/odkryć wszystkich. Trzeba wziąć też pod uwagę, że część z nich, co też mnie zaskoczyło, mieści się na prywatnych posesjach, gdzie obowiązuje zakaz wstępu (mimo że z pozoru nic nie jest ogrodzone, a droga wydaje się przedłużeniem wcześniejszej trasy), a część wyszła już z użytku i… zarosła. Mimo to „tropienie” poszczególnych latarń dodawało naszemu zwiedzaniu dodatkowego dreszczyku emocji. 😊
Szóste zaskoczenie nastąpiło przy robieniu zakupów i dotyczy całej Kanady (obojętnie czy mówimy o dużych miastach, np. takich jak Toronto, czy też małych miejscowościach na Wyspie): w dużych marketach znajdziecie niemalże tylko warzywa i owoce pochodzące z ościennego USA. Serio! Bardzo trudno w sklepach wielkopowierzchniowych znaleźć kanadyjskie/lokalne świeże produkty. Dlatego warto wiedzieć, że w Kanadzie istnieje coś takiego jak Farmers Market, które można przyrównać do naszych polskich targowisk/rynków. Jadąc do jakiegoś miejsca w Kanadzie warto zorientować się zawczasu gdzie taki targ się odbywa, w który dzień i w jakich godzinach. Naprawdę warto choć raz odwiedzić Farmers Market, gdyż nie tylko będziecie mogli kupić wspomniane już lokalne owoce i warzywa (bezpośrednio od dostawców!), ale nieraz też i przetwory, wypieki, a nawet produkty rzemieślnicze czy wyroby lokalnych artystów.
Jak już jesteśmy przy warzywach, to ogromnym zaskoczeniem było dla mnie, że Wyspa, oprócz tego, że przyciąga Anią z Zielonego Wzgórza, to słynie także z … ziemniaków! Jako że aktualnie mieszkam w Poznaniu, to poczułam się nieco dziwnie. Tak jakbym z jednego ziemniaczanego królestwa przeniosła się do drugiego (z Pyrlandii do Pyrlandii 😏). Niemniej trzeba przyznać, że ziemniaczane pola na Wyspie naprawdę nieźle się prezentują i są częścią jej pięknego krajobrazu. A jeżeli chodzi o same ziemniaki, to można je spróbować w niejednej restauracji, zjeść w postaci chipsów, można również odwiedzić Canadian Potato Museum (my odwiedziliśmy tylko jego restaurację).
Kolejnym zdziwieniem kulinarnym było to, jak owocami morza stoi wyspiarska prowincja. Niby nie powinno, a jednak… Jakoś nie kojarzyłam tego z książek, choć jakiś czas temu ponownie sięgając po niektóre z nich, zauważyłam, że są wzmianki np. o gotowaniu homara (bodajże w Emilce z Księżycowego Nowiu). W każdym razie na Wyspie można zjeść przepyszne fish & chips, gotowanego homara czy w postaci popularnego lobster-roll, a także zjeść świeże ostrygi. Można nawet pójść o krok dalej i wybrać się na wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, czyli Tyne Valley Oyster Festival – festiwal ostrygowy w miejsowości Tyne Valley, który odbywa się nieprzerwanie od 1964 roku. Trochę przypadkiem trafiliśmy tam podczas naszego pobytu w 2017 roku i jest to jedno z naszych najbarwniejszych wspomnień z całej podróży: niesamowita atmosfera, przemili ludzie, a także możliwość podpatrzenia jak można otworzyć ostrygę na tysiąc sposobów. 😏 Poza tym to właśnie tam po raz pierwszy spróbowałam ostryg, gdyż miałam 100 % pewności co do ich świeżości.
Widok na Most Konfederacji od strony Nowego Brunszwiku |
Widok z Mostu Konfederacji na zbliżającą się Wyspę Księcia Edwarda |
Piękny krajobraz Wyspy z pierwszą latarnią morską w tle, jaką zobaczyliśmy |
Jedna z latarń, która mieści się na posesji prywatnej |
Pole kwitnących ziemniaków |
Latarnia w Tignish, którą otwierałam własnoręcznie. Można było przez chwilę poczuć się jak latarnik |
Nasz wypożyczony samochód, którym przejechaliśmy większość trasy; w tle latarnia Brighton Beach Front Range w Charlottetown |
Parada podczas Festiwalu Ostrygi w Tyne Valley |
Parada podczas Festiwalu Ostrygi w Tyne Valley |
Parada podczas Festiwalu Ostrygi w Tyne Valley |
Latarnia morska, do której można podejść tylko podczas odpływu |
Nasza Ania walczy z… ziemniakiem o status symbolu Wyspy |
Kolejny krajobraz Wyspy z kwitnącym polem ziemniaków |
Canadian Potato Museum i… wielki ziemniak |
Autorka tekstu: Magdalena Idzik
Autorzy zdjęć: Magdalena Idzik i Kamil Dybicz
Blog Magdy: Madziowy Chaos
Dziękuję, pani Magdo, za piękny opis zadziwiających rzeczy na PEI. Warto mieć ich na uwadze, korzystać z doświadczenia osób, które to na włąsnej skórze przerobily, jak negatywne, tak pozytywne... pozdrawiam serdecznie i czekam, czy też moje marzenie się kiedykolwiek ziści...Remigia
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że wpis się podobał :) Trzymam mocno kciuki za spełnione marzenie! Warto do niego dążyć :) Pozdrawiam! Magda
UsuńSuper wpis :)
OdpowiedzUsuńZdjęcie z latarnią na prywatnej posesji mnie urzekło, szczególnie ta zieleń :) Piękne widoki. Na taki targ chętnie bym zajrzała!
Dziękuję, cieszę się, że wpis się podobał. I tak, posiadanie własnej latarni morskiej to jest coś! :) A targi w Kanadzie są naprawdę godne polecenia! Warto ich szukać i zaglądać.
UsuńBardzo piekne zdjecia Wyspy,i ciekawe wspomnienia Pani Magdy.Dziekuje za publikacje Bernadko.Pozdrawiam..Krzysiek
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że wpis i zdjęcia się spodobały. :) Ja ze swojej strony też dziękuję, Bernadko, za inspirację do tego wpisu i jego publikację. Pozdrawiam,
UsuńMagda
Krzysiu i Magdo - cala przyjemnosc po mojej stronie. To ja dziekuje :)
UsuńBardzo ciekawe tekst! Marzę o latarni w ogrodzie! :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tekst się spodobał. :) A latarnia w ogrodzie... jak widać, takie rzeczy się zdarzają, więc kto wie czy się kiedyś nie spełni? :)
Usuńwitam. znowu tyle przyjemności dla mnie. zdjęcia piękne nic tylko marzyć.
OdpowiedzUsuńsymbolem Wyspy jest Ania - nie musi walczyć ;) ta Wyspa jest jak jedno wielkie marzenie i bajka z Ania i LMM na czele :) dziękuję. asia
Przyjemnie, było obserwować małą dziewczynkę, w duszy której kiełkują pierwsze marzenia …
OdpowiedzUsuńFascynujące jest to, że jako dorosły człowiek, z pasją je spełnia:),
mając obok siebie wyjątkową osobę, bo razem nie tylko raźniej, ale wszystko bardziej cieszy:)
Bardzo ciekawy tekst, fajnie i lekko się czyta- no i zdjęcia, zwłaszcza to z latarnią na tle krajobrazu wyspy, chociaż biały domek na tle pola kwitnących ziemniaków też zachwyca:)
Dziękuję Pani Magdo za taki piękny obraz wyspy. Ja też jestem taką "dziewczynką " która marzy że kiedyś odwiedzi to cudowne miejsce. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja, dużo ciekawostek i piękne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuń