sobota, 24 grudnia 2022

„Anne z Szumiących Wierzb” świątecznie

Z wielką radością zapraszam na świąteczną niespodziankę — prapremierową publikację V rozdziału „Anne z Szumiących Wierzb” w przekładzie Anny Bańkowskiej. Jestem niesamowicie wdzięczna Wydawnictwu Marginesy za wyrażenie zgody na publikację tego rozdziału na moim blogu. 


Anne z Szumiących Wierzb”, tłumaczenie Anna Bańkowska

Wydawnictwo Marginesy, premiera 18.01.2023 r.

 
Projekt okładki: Anna Pol

Rozdział V

 

Anne nie wiedziała, że jej odjazd z Szumiących Wierzb obserwuje ze łzami w oczach mała Elizabeth ze swego mansardowego okna w Chojarach. Dziewczynka czuła się tak, jakby wszystko, co wartościowe, zniknęło nagle z jej życia, a ona sama stała się Lizzie, Lizzie i jeszcze raz Lizzie. Ale kiedy wynajęte sanie zniknęły już za rogiem Zaułka Duchów, odeszła od okna i uklękła przy łóżku.

 Drogi Boże szeptała wiem, że nie ma sensu prosić Cię o wesołe święta dla mnie, bo babcia i Kobieta nie potrafią być wesołe. Ale proszę Cię, niech moja kochana panna Shirley ma naprawdę wesołe święta i niech potem bezpiecznie do mnie wróci. A teraz – dodała, podnosząc się z kolan – zrobiłam już wszystko, co w mojej mocy.

Anne już rozsmakowywała się w świątecznej szczęśliwości. Kiedy pociąg ruszył ze stacji, aż tryskała radością. Brzydkie ulice miasta zostały w tyle, a ona jechała do domu – do Zielonych Szczytów. Świat za oknem mienił się wyzłoconą bielą i bladym fioletem, przetykanym gdzieniegdzie ciemnymi sylwetkami świerków i delikatnymi bezlistnymi brzozami. Nisko zawieszone słońce migotało między drzewami nagich lasów, towarzysząc pędzącemu pociągowi niczym olśniewające bóstwo. Katherine się nie odzywała, ale nie sprawiała wrażenia niezadowolonej.

Tylko proszę nie spodziewać się po mnie rozmowy – ostrzegła krótko.

W porządku. Chyba nie uważa mnie pani za jedną z tych nieznośnych osób, które cały czas trzeba zabawiać rozmową? Pogadamy, jak będziemy miały ochotę. Przyznaję, że lubię spędzać większość czasu na pogawędkach, ale nie musi pani się tym przejmować.

W Bright River czekał na nie Davy z wielkimi saniami pełnymi futer. Uściskał Anne z siłą niedźwiedzia, po czym obie dziewczyny usadowiły się na tylnym siedzeniu. Jazda ze stacji do Zielonych Szczytów zawsze stanowiła dla Anne jedną z milszych części wypraw do domu. Za każdym razem przypominała sobie, jak po raz pierwszy odbywała tę drogę z Matthew. Wprawdzie działo się to późną wiosną, a teraz był grudzień, ale i tak wszystko jej szeptało: „Pamiętasz?”. Śnieg skrzypiał pod płozami, wśród rzędów ośnieżonych czubów jodeł wesoło pobrzękiwały dzwoneczki. Między drzewami przy Białej Drodze Rozkoszy migotały zaplątane w gałęzie girlandy gwiazd. Za przedostatnim wzniesieniem ukazała się wielka biała przestrzeń nieskutej jeszcze lodem zatoki, która połyskiwała tajemniczo w księżycowym blasku.

Jest na tej drodze pewne miejsce, w którym zawsze czuję, że właśnie dotarłam do domu odezwała się Anne. Już ze szczytu następnego pagórka zobaczymy światła Zielonych Szczytów. Od razu sobie wyobrażam, jaką pyszną kolację Marilla nam przygotowała, niemal czuję te zapachy. Ooch, jak dobrze, jak dobrze być znowu w domu!

W Zielonych Szczytach każde drzewo na podwórzu zdawało się ją witać, każde oświetlone okno zapraszało do środka. A jakie cudowne wonie biły z kuchni, gdy tylko otworzyła drzwi! Powitalnym uściskom i śmiechom nie było końca i nawet Katherine nie czuła się tutaj jak intruz, tylko jak członek rodziny. Pani Lynde ustawiła na stole i zapaliła swoją ulubioną lampę z salonu – wyjątkowo paskudną rzecz z kulistym czerwonym kloszem – która jednak dawała przyjemne różowe światło. Jakże ciepłe i przyjazne były te cienie! Jak pięknie dorastała Dora! A Davy to już prawie mężczyzna! A ile nowin czekało... Diana miała malutką córeczkę, Josie Pye kawalera, a Charlie Sloane podobno się zaręczył. Wszystkie te wiadomości wywoływały tyle samo emocji, co te na temat imperium. Nowa, świeżo ukończona patchworkowa kołdra pani Lynde, złożona z pięciu tysięcy łatek, trafiła na wystawę i zbierała same pochwały.

Anne, jak ty wracasz do domu, to zaraz wszystko ożywa – zauważył Davy. „Tak właśnie powinno wyglądać życie” – zamruczał kociak Dory.

Nigdy nie mogłam oprzeć się urokowi księżycowej nocy powiedziała Anne po kolacji.

Co by pani powiedziała na spacerek na rakietach śnieżnych, panno Brooke? Słyszałam, że ich pani używa. Katherine wzruszyła ramionami.

Tak, to jedyna rzecz, którą potrafię, ale nie miałam ich na nogach od sześciu lat.

Anne odszuka
ła na strychu swoje rakiety, a Davy skoczył do Sadowej Górki pożyczyć starą parę Diany dla Katherine. Ruszyły Aleją Zakochanych, pełną ślicznych cieni drzew, i dalej przez pola z frędzlami jodełek przy ogrodzeniach, przez lasy, które zdawały się znać mnóstwo sekretów, ale w ostatniej chwili wzdragały się przed ich wyjawieniem, przez polany, które sprawiały wrażenie rozlewisk płynnego srebra. Nie miały ochoty rozmawiać; zupełnie jakby się bały popsuć słowami coś niezwykle pięknego. Ale Anne nigdy jeszcze nie czuła się tak bliska Katherine. Ta zimowa noc samym swoim czarem zdołała je połączyć... prawie. Kiedy wyszły w końcu na główną drogę, przemknęły obok nich z brzękiem dzwonków sanie z roześmianym towarzystwem. Obie dziewczyny bezwiednie westchnęły; wydało im się, że właśnie zostawiają za sobą świat niemający nic wspólnego z tym, do którego wracają. Świat, w którym nie istnieje czas, w którym panuje wieczna młodość, w którym dusze komunikują się z sobą inaczej niż za pośrednictwem czegoś tak trywialnego jak słowa.

Coś cudownego – powiedziała Katherine tak wyraźnie do siebie samej, że Anne się nie odezwała. Ruszyły dalej drogą, po czym skręciły w długą przecznicę do Zielonych Szczytów, ale tuż przed furtką zatrzymały się, jakby wiedzione tym samym impulsem. Stały tak w milczeniu, oparte o omszały stary płot, patrząc na dom, ledwie widoczny zza zasłony drzew. Jakże pięknie wyglądał w tę zimową noc! W dole na skutym lodem Jeziorze Lśniących Wód cienie otaczających je drzew tworzyły fantazyjne wzory. Wszędzie panowała cisza i tylko z mostu dobiegało staccato końskich kopyt. Anne uśmiechnęła się do siebie, wspominając, jak często słyszała ten odgłos ze swego pokoju. Wyobrażała sobie wtedy, że to baśniowe rumaki galopują gdzieś po nocy. Nagle ciszę przerwał całkiem inny dźwięk.

Katherine! Ty... Ty chyba nie płaczesz...? Jakoś nie umiała sobie wyobrazić płaczącej Katherine Brooke. Ale tak było i te łzy nagle sprawiły, że stała się bardziej ludzka. Anne już się jej nie bała.

Katherine, moja droga, co się stało? Jak mogę ci pomóc?

Och, ty nic nie rozumiesz! Dla ciebie wszystko zawsze jest takie proste! Ty... ty zdajesz się żyć w jakimś zaklętym kręgu piękna i romansu. Ciekawe, jakiego cudownego odkrycia dziś dokonam to twoja życiowa postawa, podczas gdy ja... ja zapomniałam, jak żyć, zresztą chyba nigdy nie umiałam. Jestem jak zwierzę w klatce i nie umiem się z niej wydostać. I mam wrażenie, że wciąż mnie ktoś szturcha kijem przez pręty. A ty... ty masz więcej szczęścia, niż potrafisz ogarnąć. Na każdym kroku przyjaciółki... ukochany mężczyzna... Nie, ja wcale nie pragnę wielbiciela, nienawidzę mężczyzn. Ale gdybym dzisiaj umarła, nie zatęskniłaby za mną ani jedna żywa dusza. Jak by ci się podobało życie bez żadnej przyjaznej duszy? – Głos Katherine załamał się nagle i znów się rozszlochała.

Katherine, mówiłaś, że lubisz szczerość, więc będę szczera. Jeśli rzeczywiście, jak mówisz, nie masz ani jednej przyjaznej duszy, to z własnej winy. Chciałam się z tobą zaprzyjaźnić, ale ty miałaś dla mnie same kolce i żądła.

Ach, wiem, wiem! Jak ja cię nienawidziłam, kiedy przyjechałaś do Summerside! To obnoszenie się z pierścionkiem...

Wcale się nie obnosiłam!

Może i nie. To tylko moja wrodzona złośliwość. Ale ten pierścionek i tak kłuł w oczy. Nie, wcale ci nie zazdroszczę narzeczonego. Nigdy nie chciałam wyjść za mąż, dość się napatrzyłam na małżeństwo rodziców. Nie mogłam jednak znieść, że zostałaś moją przełożoną, chociaż jesteś młodsza. I cieszyłam się, że Pringle’owie sprawiali ci tyle kłopotów. Zdawałaś się mieć wszystko, czego ja nie miałam: urok, przyjaźń, młodość. Młodość! Ja o młodości mogłam tylko pomarzyć. Ty nie masz o tym pojęcia. Nie wiesz, jak to jest, kiedy nikt cię nie chce... absolutnie nikt!

Naprawdę? uniosła się Anne. I w kilku celnych zdaniach nakreśliła jej obraz swego życia przed przyjazdem do Zielonych Szczytów.

Szkoda, że o tym nie wiedziałam stwierdziła Katherine. To by wszystko zmieniło. Mnie wydawałaś się po prostu dzieckiem szczęścia i aż mnie skręcało z zazdrości. Dostałaś stanowisko, którego pragnęłam. Tak, wiem, że masz wyższe kwalifikacje, ale mimo to... Jesteś ładna... a przynajmniej ludzie uważają cię za ładną. Moje najwcześniejsze wspomnienie to czyjeś słowa: „Co za brzydactwo!”. Ty wchodzisz do pokoju takim zachwycającym krokiem... Pamiętam, jak pierwszy raz pojawiłaś się w szkole. Ale najbardziej nienawidziłam cię za to, że zdawałaś się mieć w sobie jakąś tajemną radość, jakby każdy nowy dzień oznaczał kolejną przygodę. I mimo całej niechęci musiałam czasem w duchu przyznać, że chyba pochodzisz z innej planety.

Doprawdy, Katherine, aż mi dech zapiera od tych wszystkich komplementów. Ale chyba skończyłaś już z tą nienawiścią i możemy wreszcie zostać przyjaciółkami?

No nie wiem. Nigdy nie miałam żadnej przyjaciółki, a zwłaszcza takiej w moim wieku. Nie mam miejsca, które mogłabym nazwać domem, i nawet nie wiem, czy potrafię się przyjaźnić. Nie, już cię nie nienawidzę, ale sama nie wiem, co do ciebie czuję. Pewnie zaczyna na mnie działać ten twój słynny urok. Wiem tylko, że chciałabym ci opowiedzieć, jak wyglądało moje życie. Nigdy bym się na to nie zdobyła, gdybyś nie opowiedziała mi o swoim. Zależy mi, chociaż nie wiem dlaczego, abyś zrozumiała, czemu taka jestem. 

Opowiedz mi o tym, droga Katherine. Naprawdę chcę to zrozumieć.

Wiesz już, jak to jest być niechcianą. Nie wiesz jednak, jak to jest być niechcianą przez własnych rodziców. Moi nienawidzili mnie, odkąd się urodziłam, a przedtem nienawidzili siebie nawzajem. Tak, to prawda. Ciągle się kłócili, nawet o głupstwa, i z byle powodu sobie dokuczali. Moje dzieciństwo było koszmarem. Umarli, gdy miałam siedem lat, a wtedy wzięła mnie rodzina wuja Henry’ego. Oni też mnie nie chcieli. Traktowali mnie z wyższością, bo „żyłam na ich łasce”. Pamiętam każdą złośliwość, co do jednej, natomiast nie pamiętam ani jednego miłego słowa. Musiałam nosić ubrania po kuzynkach... zwłaszcza taki jeden kapelusz, w którym wyglądałam jak grzyb. Wyśmiewały się ze mnie, ilekroć go wkładałam, aż w końcu go podarłam i wrzuciłam do ognia. Potem przez całą zimę chodziłam do kościoła w obrzydliwym starym berecie. Nigdy nie miałam nawet psa, a tak o nim marzyłam! Ale za to miałam rozum. Oczywiście chciałam się uczyć, zdobyć licen cjat, chociaż równie dobrze mogłabym pragnąć gwiazdki z nieba. Ostatecznie wuj Henry zgodził się opłacić mi naukę w Queen’s, jeśli obiecam zwrócić mu pieniądze z przyszłych zarobków. Opłacał mi też trzeciorzędny pensjonat. Miałam tam pokój nad kuchnią, lodowaty w zimie i koszmarnie gorący latem, gdzie stale unosił się odór stęchłego jedzenia. I żebyś widziała te moje ubrania! Ale w końcu zdobyłam licencję nauczycielki i posadę w szkole w Sum merside, jedyny okruch szczęścia w moim życiu. Odtąd odkładałam każdy cent, żeby oddać wujowi Henry’emu nie tylko pieniądze za moje studia, ale też wszystko, co na mnie kiedy kolwiek wydał. Nie chciałam mu niczego zawdzięczać. Dlatego mieszkam u pani Dennis i chodzę w byle łachach, na szczęście niedawno spłaciłam mu ostatnią ratę. Teraz po raz pierwszy w życiu poczułam się wolna. Ale przy okazji wybrałam złą drogę. Wiem, że jestem odludkiem. Wiem, że nigdy nie mówię tego, co trzeba. Wiem, że z własnej winy jestem pomijana w zaproszeniach i propozycjach pełnienia różnych funkcji społecznych. Wiem, że mam skłonności do sarkazmu, a uczniowie mnie nie znoszą i uważają za despotkę. Myślisz, że świadomość tego wszystkiego mnie nie boli? Boją się mnie, a ja nie cierpię ludzi, którzy patrzą na mnie wylęknionym wzrokiem. Och, Anne, ja chyba jestem chora na nienawiść! Tak bardzo chcę być taka jak inni... i już nie potrafię. To dlatego jestem taka zgorzkniała.

Ależ potrafisz! Anne objęła ją ramieniem. Możesz usunąć z głowy tę nienawiść, wyleczyć się z niej. Twoje życie dopiero się zaczyna, ponieważ dopiero teraz stałaś się wolna i niezależna. I nigdy nie wiesz, co cię czeka za kolejnym zakrętem tej drogi.

Słyszałam, jak o tym mówiłaś, i śmiałam się z tych twoich zakrętów. Ale mój problem polega na tym, że na mojej drodze nie ma żadnych zakrętów. Ona ciągnie się przede mną prosto aż do nieba, z bezkresną monotonią. Och, Anne, czy ty kiedykolwiek bałaś się życia, tej pustki, tych rojów zimnych, nieciekawych ludzi? Nie, oczywiście, że nie. Ty nie będziesz musiała uczyć przez całą resztę życia. I dla ciebie każdy jest interesujący, nawet ta pękata, czerwona Rebecca Dew. A prawda o mnie jest taka, że ja nie znoszę pracy w szkole, tylko nic więcej nie umiem. Nauczycielka jest po prostu niewolnicą czasu. Wiem, że ty lubisz ten zawód, ale zupełnie tego nie rozumiem. Anne, ja marzę o podróżach, to jedyna rzecz, jakiej w życiu pragnęłam. Pamiętam obrazek, który wisiał na ścianie mojego pokoju na poddaszu u wujostwa, taką wyblakłą rycinę, którą wszyscy wzgardzili. Przedstawiała palmy wokół studni na pustyni i sznur wielbłądów w oddali. Wpatrywałam się w nią jak urzeczona i marzyłam, by zobaczyć to miejsce. A także Krzyż Południa, świątynię Tadż Mahal i kolumny Karnaku. Chcę się przekonać na własne oczy, nie tylko wierzyć, że Ziemia jest okrągła. I oczywiście przy nauczycielskiej pensji nigdy mi się to nie uda. Do końca życia jestem skazana na gadaninę o żonach Henryka VIII i niewyczerpanych zasobach Imperium Brytyjskiego.

Anne parsknęła śmiechem. Teraz, kiedy z głosu Katherine znikło rozgoryczenie, ona mogła bezpiecznie się śmiać. Pozostały w nim tylko smutek i niecierpliwość.

Tak czy inaczej, będziemy przyjaciółkami, a na początek mamy przed sobą dziesięć wesołych dni. Zawsze tego chciałam, Katherine pisana przez K. I cały czas czułam, że pod tymi twoimi kolcami kryje się coś, dzięki czemu jesteś warta przyjaźni.

Więc tak właśnie o mnie myślałaś? Często się nad tym zastanawiałam. No cóż, lampart spróbuje zmienić swoje cętki, być może jest to możliwe. W tych twoich Zielonych Szczytach jestem w stanie uwierzyć we wszystko. To pierwsze miejsce, w którym naprawdę czuję się jak w domu. I chciałabym stać się taka jak inni, jeśli jeszcze nie jest za późno. Zacznę nawet ćwiczyć promienny uśmiech, żeby jutro wieczorem powitać nim twojego Gilberta. Oczywiście zapomniałam już, jak powinno się rozmawiać z mężczyznami, jeśli w ogóle to umiałam. Uzna mnie pewnie za podstarzałą przyzwoitkę. Ciekawe, czy przed zaśnięciem będę sobie pluła w brodę, że zdjęłam przed tobą maskę i pozwoliłam ci zajrzeć w głąb mojej roztrzęsionej duszy.

O nie, pomyślisz raczej: Cieszę się, że Anne odkryła we mnie człowieka. Otulimy się ciepłymi, puszystymi kocami, pod którymi znajdziemy dwie butelki z gorącą wodą, bo Marilla i pani Lynde przygotują je niezależnie od siebie, uznawszy, że ta druga na pewno zapomniała. Po tym mroźnym spacerze przy księżycu poczujesz się rozkosznie śpiąca i zanim się zorientujesz, będzie ranek. A wtedy jako pierwsza osoba na Ziemi odkryjesz, że niebo jest błękitne. Posiądziesz także sztukę przygotowywania świątecznych puddingów, bo pomożesz mi w tworzeniu takiego wielkiego, pełnego śliwek na wtorek. Zobaczysz, jak wspaniale nam wyjdzie.

Już w domu Anne ze zdziwieniem zauważyła, jak korzystnie na wygląd Katherine wpłynął długi spacer na rześkim powietrzu. Jej twarz wprost promieniała, a rumieńce całkiem ją odmieniły. „Przecież ona mogłaby być wręcz ładna, gdyby ją odpowiednio ubrać” – pomyślała. W sklepie w Summerside widziała niedawno kapelusz z ciemnego aksamitu i wyobraziła go sobie na czarnych włosach Katherine. Ściągnięty na czoło, podkreślałby pięknie kolor jej bursztynowych oczu. „Muszę koniecznie coś z tym zrobić”.

1 komentarz:

  1. Chojary brzmi jak nazwa wsi na Mazowszu :))))) Lubię nazwę Wieczna Zieleń ( Evergreen). Bardzo dziękuję za zaprezentowanie fragmentu tłumaczenia. Opis pobytu Anne w Zielonych Szczytach w czasie Świąt Bożego Narodzenia, jest jednym z moich ulubionych. Tyle wyjaśnia się między nią a Katherine, i to wszystko dzięki nastrojowi i wspaniałej atmosferze miłości cudownego domu, przepięknej zimie i widokom zapierającym dech w piersiach. Świątecznie pozdrawiam! AnnaW

    OdpowiedzUsuń