czwartek, 28 marca 2019

Co na Wyspie zdziwiło Magdę



Autorka tekstu: Magdalena Idzik
Autorzy zdjęć: Magdalena Idzik i Kamil Dybicz
Blog Magdy: Madziowy Chaos



Wymarzona Wyspa Księcia Edwarda… Miejsce, o którym przeczytałam w wieku lat ośmiu, a w wieku lat dwunastu (i kilkunastu książkach później) powzięłam decyzję, że kiedyś i ja tam pojadę/polecę/popłynę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak i kiedy, ale że się to spełni – byłam tego pewna. A mimo to, siedząc w samolocie do Toronto 23-go czerwca 2017 roku, w same swoje 30. urodziny, ciężko mi było uwierzyć, że to wszystko naprawdę się dzieje, a cel moich marzeń jest już niemal na wyciągnięcie ręki.

Nasza podróż, mojego męża Kamila i moja, była zaplanowana na 2 i pół miesiąca. Zaczynaliśmy ją i kończyliśmy w Toronto, a głównym celem była Wyspa, na której chciałam spędzić całe 3 tygodnie. Niektórym może się wydawać, że to za dużo czasu na tak małą wyspę, ale moim marzeniem było, by choć przez chwilę tam „zamieszkać”, poczuć klimat, zrozumieć dlaczego L. M. Montgomery tak ukochała właśnie ten skrawek ziemi. Nadal uważam, że przez te 3 tygodnie udało nam się zaledwie „liznąć” atmosfery życia na Wyspie. Ale wiadomo: Wyspiarzem trzeba się urodzić. 😏

Punktem wyjścia dla tych moich swobodnych rozważań ma być jednak konkretne pytanie zadane mi przez Bernadetę: co na Wyspie mnie zdziwiło, a nawet zszokowało? Myślę, że część rzeczy, o których napiszę będzie dotyczyło ogólnie Kanady (bo są to zagadnienia, które się powtarzały i w innych miejscach w kraju), a część samej Wyspy.

Po pierwsze: trudności, jakie napotkaliśmy z wynajęciem samochodu. Do tej pory nie wiem, czy mieliśmy wyjątkowego pecha do obsługi w tej wypożyczalni w Toronto (i jej niechęci wobec obcokrajowców) czy inne wypożyczalnie mają takie same procedury. Niemniej, myślę, że wspomnę o tym, gdybyście tak jak i my, decydowali się na wypożyczenie samochodu w Kanadzie. Okazało się, że jednymi z kluczowych pytań były te, które dotyczyły naszego stałego (!) adresu w Kanadzie oraz naszego kanadyjskiego (!) numeru kontaktowego (adres mailowy nie był wystarczający dla wypożyczalni). Warto zatem pomyśleć o tym, by znać jakiś kanadyjski adres, np. znajomego/kogoś z rodziny, który w razie czego można podać, a także numer telefonu tej osoby bądź by samemu kupić sobie kartę do telefonu z kanadyjskim numerem, którego będziemy używać podczas podróży. My początkowo podaliśmy dane znajomego, u którego zatrzymaliśmy się przez pierwszy tydzień w Toronto, a po zaopatrzeniu się w kanadyjski numer telefonu podaliśmy go w wypożyczalni. Faktycznie, w czasie naszej podróży wypożyczalnia kontaktowała się z nami, gdyż musieliśmy dokonać zmiany auta z przyczyn od nas niezależnych.

Po drugie: internet mobilny, czyli coś, co dla nas w Polsce jest już właściwie codziennością. Niemal każdy z nas ma nielimitowany dostęp do internetu z komórki, a tym samym łączność „ze światem”: FB, Messenger, Instagram, GoogleMaps… Wydawałoby się, że w takim kraju jak Kanada wystarczy pójść do najbliższego punktu z telefonią komórkową, zaopatrzyć się w odpowiednią kartę do komórki i problem z głowy. Tymczasem nic bardziej mylnego! Internet mobilny jest bardzo drogi i nikt właściwie z niego w Kanadzie nie korzysta. Rozwiązaniem jest korzystanie z darmowego wifi, które, znów trochę odwrotnie niż u nas, jest wszędzie. 😏

W każdej kawiarni/restauracji/na stacji benzynowej można bez problemu połączyć się z internetem, także miejsca noclegowe właściwie zawsze mają wifi. Jeżeli będziecie podróżowali tak jak my, czyli samodzielnie wypożyczonym samochodem, polecamy korzystać z aplikacji GoogleMaps i pobierać na telefon zawczasu mapy offline danego obszaru, w ramach którego będziecie się poruszać danego dnia.

Po trzecie: piwnice mieszkalne. Tak, to jest zdecydowanie coś, co mnie zdziwiło i o czym nie miałam pojęcia! Większość domów, w których się zatrzymywaliśmy była tak urządzona, że piwnice stanowiły integralną część domu, w której bardzo często ktoś mieszkał, ponieważ znajdowała się tam jego sypialnia i oddzielna łazienka. Także i my, będąc właśnie na Wyspie, wynajęliśmy na tydzień taką urządzoną piwnicę, w której mieściła się nasza sypialnia, łazienka, a także kuchnia oraz miejsce do odpoczynku (sofa i telewizor). W Polsce piwnice są przede wszystkimi składzikami rzeczy różnych, czasem pełnią funkcję spiżarni, często są połączone z garażem i nigdy bym nie pomyślała, by mogły stać się częścią mieszkalną. A jednak! 😊

Czwarta kwestia, o której napiszę, dotyczy już samej Wyspy: płatny wjazd, czy też raczej wyjazd, który warto mieć na względzie – w tej chwili przeprawa przez most kosztuje 47,75 CAD (ok. 140 zł). O tym szczególe dowiedziałam się już planując naszą wyprawę, ale biorąc pod uwagę, że planowaliśmy tam zostać 3 tygodnie, to ten dodatkowy wydatek nie był duży. Myślę jednak, że jest to informacja, która sprawia, że warto rozważyć, by na Wyspie pobyć dłużej niż tylko 1-2 dni, a także, by pamiętać, że płacimy ZA KAŻDYM wyjazdem, a zatem mało opłacalny jest pomysł, by zatrzymać się poza Wyspą i dojeżdżać na nią codziennie lub co drugi dzień.

Piąte zaskoczenie było niezwykle przyjemne: chodzi o liczbę latarni morskich, które są rozsiane po całej Wyspie. Jest ich aż 63! Z tej wspaniałej informacji, która dość szybko zakorzeniła się w mojej głowie, wykiełkował pomysł, by to właśnie latarnie były niejako naszymi „przewodnikami” po Wyspie. 😊 Od razu mogę powiedzieć, że nawet przez te 3 tygodnie, które spędzaliśmy bardzo aktywnie, nie udało nam się zobaczyć/odkryć wszystkich. Trzeba wziąć też pod uwagę, że część z nich, co też mnie zaskoczyło, mieści się na prywatnych posesjach, gdzie obowiązuje zakaz wstępu (mimo że z pozoru nic nie jest ogrodzone, a droga wydaje się przedłużeniem wcześniejszej trasy), a część wyszła już z użytku i… zarosła. Mimo to „tropienie” poszczególnych latarń dodawało naszemu zwiedzaniu dodatkowego dreszczyku emocji. 😊

Szóste zaskoczenie nastąpiło przy robieniu zakupów i dotyczy całej Kanady (obojętnie czy mówimy o dużych miastach, np. takich jak Toronto, czy też małych miejscowościach na Wyspie): w dużych marketach znajdziecie niemalże tylko warzywa i owoce pochodzące z ościennego USA. Serio! Bardzo trudno w sklepach wielkopowierzchniowych znaleźć kanadyjskie/lokalne świeże produkty. Dlatego warto wiedzieć, że w Kanadzie istnieje coś takiego jak Farmers Market, które można przyrównać do naszych polskich targowisk/rynków. Jadąc do jakiegoś miejsca w Kanadzie warto zorientować się zawczasu gdzie taki targ się odbywa, w który dzień i w jakich godzinach. Naprawdę warto choć raz odwiedzić Farmers Market, gdyż nie tylko będziecie mogli kupić wspomniane już lokalne owoce i warzywa (bezpośrednio od dostawców!), ale nieraz też i przetwory, wypieki, a nawet produkty rzemieślnicze czy wyroby lokalnych artystów.

Jak już jesteśmy przy warzywach, to ogromnym zaskoczeniem było dla mnie, że Wyspa, oprócz tego, że przyciąga Anią z Zielonego Wzgórza, to słynie także z … ziemniaków! Jako że aktualnie mieszkam w Poznaniu, to poczułam się nieco dziwnie. Tak jakbym z jednego ziemniaczanego królestwa przeniosła się do drugiego (z Pyrlandii do Pyrlandii 😏). Niemniej trzeba przyznać, że ziemniaczane pola na Wyspie naprawdę nieźle się prezentują i są częścią jej pięknego krajobrazu. A jeżeli chodzi o same ziemniaki, to można je spróbować w niejednej restauracji, zjeść w postaci chipsów, można również odwiedzić Canadian Potato Museum (my odwiedziliśmy tylko jego restaurację).

Kolejnym zdziwieniem kulinarnym było to, jak owocami morza stoi wyspiarska prowincja. Niby nie powinno, a jednak… Jakoś nie kojarzyłam tego z książek, choć jakiś czas temu ponownie sięgając po niektóre z nich, zauważyłam, że są wzmianki np. o gotowaniu homara (bodajże w Emilce z Księżycowego Nowiu). W każdym razie na Wyspie można zjeść przepyszne fish & chips, gotowanego homara czy w postaci popularnego lobster-roll, a także zjeść świeże ostrygi. Można nawet pójść o krok dalej i wybrać się na wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, czyli Tyne Valley Oyster Festival – festiwal ostrygowy w miejsowości Tyne Valley, który odbywa się nieprzerwanie od 1964 roku. Trochę przypadkiem trafiliśmy tam podczas naszego pobytu w 2017 roku i jest to jedno z naszych najbarwniejszych wspomnień z całej podróży: niesamowita atmosfera, przemili ludzie, a także możliwość podpatrzenia jak można otworzyć ostrygę na tysiąc sposobów. 😏 Poza tym to właśnie tam po raz pierwszy spróbowałam ostryg, gdyż miałam 100 % pewności co do ich świeżości.

Widok na Most Konfederacji od strony Nowego Brunszwiku

Widok z Mostu Konfederacji na zbliżającą się Wyspę Księcia Edwarda

Piękny krajobraz Wyspy z pierwszą latarnią morską w tle, jaką zobaczyliśmy

Jedna z latarń, która mieści się na posesji prywatnej

Pole kwitnących ziemniaków

Latarnia w Tignish, którą otwierałam własnoręcznie. Można było
przez chwilę poczuć się jak latarnik

Nasz wypożyczony samochód, którym przejechaliśmy większość trasy; w tle latarnia Brighton Beach Front Range w Charlottetown

Parada podczas Festiwalu Ostrygi w Tyne Valley

Parada podczas Festiwalu Ostrygi w Tyne Valley

Parada podczas Festiwalu Ostrygi w Tyne Valley


Latarnia morska, do której można podejść tylko podczas odpływu

Nasza Ania walczy z… ziemniakiem o status symbolu Wyspy

Kolejny krajobraz Wyspy z kwitnącym polem ziemniaków
Canadian Potato Museum i… wielki ziemniak


Autorka tekstu: Magdalena Idzik
Autorzy zdjęć: Magdalena Idzik i Kamil Dybicz

Blog Magdy: Madziowy Chaos

poniedziałek, 4 marca 2019

Życie na Wyspie cz. V


Znalazłam wolną chwilkę, więc dziś znów trochę opiszę życie na Wyspie. Cieszę się, że podobają Wam się te wpisy i dziękuję za wszystkie komentarze i wiadomości, które po nich otrzymuję. Mam nadzieję, że dzięki nim poznacie lepiej Wyspę Księcia Edwarda, a tym, którzy się na nią wybierają, pomogą one się lepiej przygotować do wyjazdu i dobrze wypaść 😊

Pamiętacie z pewnością nieszczęsną wpadkę z kolorem, na który pomalowano Dom Ludowy w Avonlea. Do tej pory na Wyspie można znaleźć Domy Ludowe (”Community Halls“), w których odbywają się różne zebrania, spotkania, obchody, koncerty czy przyjęcia. Oczywiście te budynki i teraz wymagają od czasu do czasu remontów, jednak wygląda na to, że po feralnym błędzie młodzieży z Avonlea postanowiono pozyskiwać fundusze w zupełnie inny sposób. Co ciekawe, każdy odwiedzający Wyspę Księcia Edwarda ma okazję dołożyć swoją cegiełkę. Jak więc wyglądają obecne zbiórki funduszy na remonty? Najczęściej podczas różnych występów (np. w czasie ceilidh) sprzedawane są tzw. bilety 50/50. Wygląda to tak, że kupując bilet na występ, można kupić dowolną ilość biletów 50/50 (ceny ich są różne, czasem za większą ilość stosowane są upusty — przykładowo jeden bilet kosztuje $2, a trzy bilety już tylko $5). Kiedy już wszyscy kupią bilety 50/50, sumowane są przychody i zostaje ogłoszone, ile zebrano pieniędzy. Pod koniec występu losowany jest jeden numer i osoba, która ma bilet z tym numerem dostaje połowę zebranej kwoty. Druga połowa zasila konto remontowe Domu Ludowego. Sprytne to, prawda? Oczywiście możliwość wygranej motywuje ludzi do kupowania biletów 50/50 i tym samym stan konta Domu Ludowego zwiększa się dzięki hojności społeczności lokalnej oraz turystów. 

Kolejną sprawą, której chcę poświęcić trochę czasu jest używanie perfum. Z pewnością jesteście bardzo zaskoczeni czytając te słowa... Sama dobrze pamiętam moje zdziwienie po przybyciu do USA i zdziwienie wszystkich, którym mówię o tej kwestii. Zacznę od tego, że Europa i Ameryka Północna mają różne podejście do perfum. Nie znaczy to, że na kontynencie amerykańskim ich się nie używa, ale można zauważyć sporą rozbieżność w procencie społeczeństwa, który je stosuje. Poza tym, co pewnie wywoła u Was prawdziwy szok, istnieją miejsca, w których obowiązuje zakaz używania perfum — mogą to być instytucje, gabinety lekarskie, uczelnie, a nawet kościoły. Tak się składa, że katolicki kościół, do którego chodzę na Wyspie, jest tego przykładem. Dlaczego istnieją te zakazy? Jak się okazuje, pewne zapachy mogą być szkodliwe dla innych, mogą wywoływać silne bóle głowy czy napady astmy. W związku z tym wiele osób rezygnuje z porannego spryskania się ulubionym zapachem — codzienny prysznic, dezodorant, czyste ubrania i klimatyzacja są gwarantem miłego zapachu bez narzucania swoich preferencji wszystkim ludziom wokół. 

Na Wyspie Księcia Edwarda obowiązują bardzo rygorystyczne zasady segregacji odpadów. Po dłuższej nieobecności musimy się z nimi na nowo zapoznawać, a przy koszach mamy zawieszone „ściągi”, które pomagają nam kierować śmieci tam, gdzie powinny się znaleźć. Także recykling różni się od amerykańskiego, więc wszelkie odpady podlegają dokładnej analizie, a jeśli czegoś nie ma na naszych ściągach, próbujemy znaleźć na nich coś na tyle podobnego, żeby sensownie pozbyć się jakiegoś opakowania czy pojemnika. 

W Kanadzie, podobnie jak w USA, inaczej słane są łóżka. Pomiędzy prześcieradłem na materacu a kołdrą czy kocem, znajdziecie dodatkowe prześcieradło, tzw. flat sheet. Każdy zestaw pościeli jest w nie wyposażony i w każdym miejscu noclegowym się z nim zetkniecie. Śpi się więc między dwoma prześcieradłami.

Ceny zazwyczaj podawane są bez podatku, więc cena, którą widzi się na towarze, nie jest niestety ceną końcową. Warto o tym pamiętać, szczególnie jeśli dysponuje się odliczoną gotówką. Podatek doliczany jest nawet do cen znaczków pocztowych! 

Część Polaków odwiedzających Wyspę decyduje się na przylot do USA i wynajęcie samochodu. W takim przypadku należy pamiętać, że w USA obowiązują limity prędkości w milach na godzinę (zazwyczaj na autostradach jest to 55–65 mil/h, w Maine 70–75 mil/h). Przekraczając granicę w Maine traci się godzinę — w Nowym Brunszwiku i na Wyspie Księcia Edwarda obowiązuje czas atlantycki, zaś na Wschodnim Wybrzeżu USA obowiązuje czas wschodni. 

Cdn.

Stanley Bridge Community Hall