piątek, 27 lipca 2018

Sekretna ścieżka

Jakiś czas temu pokazałam na Facebooku sekretną ścieżkę i poprosiłam o propozycje nazwy tego wyjątkowo pięknego miejsca. Chciałam, abyśmy wspólnie wybrali jakąś polską nazwę, bo na Wyspie pojawia się coraz więcej Polaków. Pomysłów było naprawę sporo i wszystkim, którzy poczuli się na tyle zainspirowani, aby umieścić swoją propozycję w komentarzu, wiadomości lub e-mailu do mnie, z całego serca dziękuję. Ostatni komentarz pod moim wpisem uświadomił mi jednak, że muszę to miejsce nazwać sama...

Bardzo dużo dostałam ostatnio wiadomości od Czytelników bloga. Sporo osób cieszyło się z pamiątek z Wyspy i wysyłało mi zdjęcia z kubkami, książkami, piaskiem i niezapominajkami. Trzy lata temu, też w lecie, pojawiła się w moim życiu Sylwia — Polka, która znalazła mój blog wstukując w wyszukiwarkę „pamiątki z Wyspy Księcia Edwarda”. Szybko nawiązała ze mną kontakt i zamówiła lalkę. Ta lalka zapoczątkowała cudowny kącik Ani, który z miesiąca na miesiąc stawał się bogatszy. W lecie 2016r. zdobyłam dla Sylwii Gilberta, a kiedy kupiliśmy dom na Wyspie, Sylwia namalowała mi Anię, upiększając obrazek cytatem z „Ani z Szumiących Topoli”: „Nikt nie jest za stary na marzenia, tak, jak marzenia się nigdy nie starzeją. Obrazek pojechał z nami na Wyspę w sierpniu 2016r. i był jedną z pierwszych ozdób Błękitnego Księżyca. Zresztą Sylwii powiedziałam o domu dużo wcześniej niż zamieściłam tę informację na blogu. A kiedy oficjalnie ogłosiłam tę radosną nowinę, Sylwia zamieściła następujący komentarz:

„Bernadko, Twoje SZCZĘŚCIE wydaje mi się ciągle tak piękne, że niewiarygodne! Nadal brak mi słów na ten splot przypadków - nieprzypadków (wiadomo, że DOM był Wam przeznaczony!) i tylko wyobrażam sobie jak się czujesz, codziennie rano budząc się z tą cudowną myślą w głowie: "MAM SWÓJ DOM NA WYSPIE KSIĘCIA EDWARDA!"

Nadszedł jednak listopad 2016r., a wraz nim smutna informacja od Sylwii, że choruje. Chciała, żebym wiedziała, co się dzieje, jeśli los nie okazałby się łaskawy. Nie chciała zniknąć bez słowa i nawet znalazła kogoś, kto miałby mnie zawiadomić, gdyby coś się stało. Jednocześnie uspokajała mnie, pisząc, że lekarze próbują nowych terapii, a ona sama nadal rozbudowuje swój kącik Ani i planuje wypić ze mną herbatę na Wyspie Księcia Edwarda. Pisałyśmy o Wyspie, czerwonym piasku i wielkim szczęściu, jakie nas spotkało. Na Święta posłałam Sylwii Goga i Magoga oraz zestaw pocztówek z okładkami pierwszych wydań — te pocztówki kupiłam podczas pierwszej wizyty na Wyspie w Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza w 2006r. Nie planowałam się z nimi rozstawać, ale chciałam zrobić Sylwii prezent... Przesyłka doszła przed Gwiazdką i sprawiła jej dużo radości. Nadal często rozmawiałyśmy na Facebooku, a w marcu 2017r. dostałam piękny prezent od Sylwii — ręcznie wykonaną kartkę, breloczek do kluczy, trzy drewniane ozdoby do zawieszenia i kubek ze zdjeciami z filmu oraz z moimi zdjęciami z Wyspy. W liście Sylwia pisała między innymi o tym, że czeka na wiosnę i że zastanawia się, jak spędzę moje pierwsze lato na Wyspie. Kiedy trzy miesiące później zobaczyła na Facebooku zdjęcia Nadii odgrywającej rolę Ani w Muzeum, napisała, że chyba spełniły się już wszystkie moje marzenia... I to była ostatnia nasza rozmowa.


Sylwia zmarła dokładnie rok temu, 27 lipca 2017r. Los nie okazał się tym razem łaskawy i jej marzenie się niestety nie spełniło. Został przeogromny smutek i wielki żal. 

Każdy, kto odwiedza Blue Moon, poznaje historię Sylwii. Pokazuję gościom jej rysunek, drewniane ozdoby i kubek. Pamiętam o niej oglądając każdy zachód słońca i podczas każdego spaceru. A od teraz Sylwia będzie miała swoją własną ścieżkę na Wyspie Księcia Edwarda — „Ścieżkę Sylwii”.


Ścieżka Sylwii




Sylwia o naszym spotkaniu: Wizyta u Ksiecia Edwarda


czwartek, 26 lipca 2018

Żorzanka z Zielonego Wzgórza


Żorzanka z Zielonego Wzgórza

Autor: Elżbieta Koczar


Życie samo pisze scenariusze zdarzeń, których sami lepiej nie moglibyśmy zaplanować. Oczekując na swój pierwszy wyjazd do Kanady, na warszawskim lotnisku kupiłam gazetę. Na okładce widniała postać Amybeth McNulty – aktorki z serialu o słynnej Ani Shirley. Przeczytałam artykuł z uwagą i sentymentem, a myśli same powędrowały w kierunku Zielonego Wzgórza. Syn natomiast, będący w stałym kontakcie z kolegami, powiedział akurat:„Mamo, mój znajomy jest na wyspie Księcia Edwarda”. Pomyślałam, że byłoby cudownie zobaczyć tę wyspę, o której w odległych czasach szkolnych czytało się z zapartym tchem. Tego punktu nie było co prawda w planie podróży, ale z niewiadomych powodów zaczęło mi coraz bardziej na nim zależeć. Książki Lucy Maud Montgomery czytałam w dzieciństwie, bardzo je lubiłam, a Ania - nie Andzia była moją pokrewną duszą. 

Na miejscu okazało się, że jest szansa na odwiedzenie zakątków, w których toczyła się akcja powieści. Z radością zaczęłam przeglądać informację na ich temat w Internecie. Natknęłam się na artykuł o Polce, która zamieszkała w sąsiedztwie Zielonego Wzgórza i prowadzi blog Kierunek Avonlea. Postanowiłam nawiązać z nią kontakt – to musiało być zrządzenie losu. Niestety podczas naszej wizyty na wyspie nie udało nam się spotkać. I tutaj nastąpiła seria niezwykłych zbiegów okoliczności. Okazało się, że ta Polka pochodzi z mojego miasta - Żor! A kolega, o którym wspominał mi mój syn, to siostrzeniec nowej znajomej! Kolejny raz odkryłam, jak mały jest świat, a jak wielka jest siła Internetu.

Bernadeta Milewski to żorzanka, która na co dzień mieszka w USA. Bada życie i twórczość Lucy Maud Montgomery. Jej największym marzenie było odbycie podroży na Wyspę Księcia Edwarda. Niesamowity los sprawił, że Bernadeta właśnie tam odnalazła swój Wymarzony Dom – w samym sercu Cavendish, który jest pierwowzorem literackiego Avonlea. Polka jednak zawsze powtarza, że prawdziwe Zielone Wzgórze to jej rodzinny dom na Śląsku. Oto rozmowa, którą udało mi się przeprowadzić z Bernadetą Milewski z Błękitnego Księżyca nad Jeziorem Lśniących Wód. Czy nie brzmi to pięknie?

Proszę, opowiedz, jak zaczęła się twoja przygoda z twórczością Lucy Maud Montgomery?

Kiedy miałam 7 lat, „Anię z Zielonego Wzgórza” i „Anię z Avonlea” podarował mi, o wiele starszy ode mnie, kuzyn (tak, to nie pomyłka!), również żorzanin. Chodziłam wtedy do I klasy SP nr 3, był początek lat 80. ubiegłego stulecia i rzeczywistość PRL-u nie oferowała nam zbyt wielu atrakcji — puste półki, kolejki, stan wojenny i wszechobecną szarzyznę. W książkach L.M. Montgomery odnalazłam bardziej interesujący i działający na moją wyobraźnię świat, którego piękno wciągało mnie z każdą przeczytaną stroną. Te moje „ucieczki” z Żor na Wyspę Księcia Edwarda trwały do czasu, kiedy skończyłam 15 lat i rozpoczęłam naukę w elitarnym rybnickim Liceum im. Powstańców Śląskich. Seria o wiernej przyjaciółce z dzieciństwa nadal co prawda była w mojej biblioteczce, ale jej honorowe miejsce zajęły bardziej ambitne dzieła literatury polskiej i światowej. Pamiętam jednak dokładnie, że Ania pojawiła się ponownie w moim pierwszym dłuższym wypracowaniu po angielsku, którego tematem były miejsca, jakie chciałoby się odwiedzić w przyszłości. Moim numerem 1 była od zawsze Kanada, a dokładnie Wyspa Księcia Edwarda. Już po przeczytaniu pierwszego tomu powzięłam decyzję, że kiedyś tam trafię. Do teraz moja sąsiadka pamięta te dziecięce postanowienia i przyznaje, że nikt nie traktował ich poważnie.

Co najbardziej zaskoczyło cię w biografii autorki? Co ciekawego udało ci się odkryć?

Cała biografia L.M. Montgomery to totalne zaskoczenie. Nie tylko dla mnie, ale również dla rzeszy czytelników i nawet krewnych pisarki. Dokładnie pamiętam krótką notkę biograficzną pojawiającą się w egzemplarzu „Ani z Zielonego Wzgórza”, który wprowadził mnie w świat Avonlea. „Przykładna żona prezbiteriańskiego pastora”, której życie było mało interesujące... Kiedy doktor Elizabeth Waterston na Uniwersytecie w Guelph próbowała w latach 70. zająć się L.M. Montgomery na poważnie, władze uczelni stanowczo odradzały jej ten krok — nikt nie miał pojęcia o tym, że największa spuścizna po L.M. Montgomery dopiero ujrzy światło dzienne. Dzienniki, bo o nich mowa, zawarte w dziesięciu obszernych tomach ukazały, jak trudne życie wiodła pisarka, która dała nam Anię. Miejscami trudno czytać zapiski z wyjątkowo trudnych chwil — jej ciągłe starania, aby nikt nie dowiedział się o chorobie psychicznej męża–pastora, wieloletnia walka z bostońskim Wydawnictwem L.C. Page, poważne problemy z najstarszym synem Chesterem, utrata w styczniu 1919r. kuzynki, a zarazem największej przyjaciółki, problemy finansowe po krachu na Wall Street i I wojna światowa, którą wrażliwa Maud przeżywała jakby toczyła się na jej własnych oczach przed plebanią w Leaskdale, w Ontario, w której zamieszkała po ślubie w 1911r.

Co jest takiego w postaci Ani Shirley, że w jej historii zaczytuje się praktycznie cały świat? Co stanowi o jej sile? W końcu wpłynęła w dużym stopniu na całe twoje życie.

Długo się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że siła Ani tkwi w tym, że przemawia ona do każdego czytelnika indywidualnie. Na tym polegał moim zdaniem geniusz L.M. Montgomery, że umiała stworzyć relacje z każdym czytelnikiem. Dlatego zaczytują się w jej książkach ludzie z całego świata. Dla mnie Ania to wakacje na ul. Konopnickiej w Żorach, zapach truskawek, czereśni i świeżych ogórków – z nią spędzałam każde wakacje. Ale dla Japończyków, których rzesze przyjeżdżają na Wyspę, to zupełnie coś innego. Nie ulega jednak wątpliwości, że Ania nauczyła nas wszystkich marzyć... A te marzenia w moim przypadku przybrały własne życie.

To zupełnie niesamowita historia, Polka – w dodatku Żorzanka, zamieszkała na Wyspie Księcia Edwarda. I to w miejscu, które należało do rodziny Lucy Maud Montgomery. Jak reagują na Ciebie mieszkańcy wyspy? Czy są zmęczeni turystami?

Tak, to co zdarzyło się w moim życiu, to prawdziwa bajka. Nasz dom znajduje się nad Jeziorem Lśniących Wód (tak, tym samym, którym zachwycała się Ania Shirley!), z widokiem na Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza i Złoty Brzeg. Jezioro to tak naprawdę staw Campbellów, krewnych L.M. Montgomery, do których mała (a później i starsza) Maud jeździła, aby poczuć ciepło matczynej miłości. Znajdowała je w objęciach cioci Annie Campbell, siostry przedwcześnie zmarłej matki – Clary. Tu bawiła się z kuzynostwem, które było z „rodu Józefa” (określenie to zostało pierwszy raz użyte przez kuzynkę Frederykę Campbell) i tu czerpała inspirację. Kiedy w 1904r. zaczęła pisać „Anię z Zielonego Wzgórza”, oczywistym wyborem na staw Barrych okazał się staw wujostwa Campbellów. Naprzeciw naszego domu na Wyspie stoi stateczny dom senatora Donalda Montgomery, dziadka pisarki, który stał się inspiracją dla Złotego Brzegu. Ziemia, na której znajduje się nasz dom, należała do senatora i pisarka widywała naszą działkę z pokoju, w którym czasem spała u dziadka. Nie zdarzało się to jednak zbyt często, gdyż o wiele częściej zatrzymywała się u cioci Annie po drugiej stronie jeziora. Obecnie dom cioci Annie jest Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza.
Mieszkańcy Wyspy początkowo nieufnie podchodzą do obcych, choć oczywiście przyjaźnie odnoszą się do turystów. Turystyka to obok rybołówstwa i rolnictwa najważniejszy filar gospodarki Wyspy. Miałam wielkie szczęście, że wiele osób poznało mnie jako blogerkę — dzięki temu zawsze mogłam liczyć na większy kredyt zaufania niż typowy turysta. A teraz, kiedy mieszkam wśród nich, jestem częścią społeczności lokalnej. Czuję się nie tylko akceptowana, ale i bardzo lubiana. Moja córka Nadia Anne (to Anne to oczywiście po Ani) odgrywa czasem Anię w Muzeum, ja sama pomagam rodzinie Campbell w promowaniu pamiątek z Wyspy (Campbellowie poza Muzeum są właścicielami sieci sklepów Ani z Zielonego Wzgórza), a kiedy jest taka potrzeba, idziemy zapalić światło w hotelu na Złotym Brzegu dla turystów, którzy na ostatnią chwilę robią rezerwację.

Bardzo istotnym elementem w twórczości Montgomery jest natura, przyroda. Czy na wyspie rzeczywiście da się poczuć klimat opisany w książkach? Czy bieg czasu oraz nowa technologia wpłynęła mocno na krajobraz?

Zdecydowanie tak! Według mnie Wyspa to jedyna nadal żyjąca bohaterka książek L.M. Montgomery. Te strumyki, gościńce, czerwone dróżki, pola, plaże, lasy, skały i Zatoka Św. Wawrzyńca nadal tutaj są i dzięki nim można się przenieść w czasy L.M. Montgomery. Część północnego wybrzeża zamieniono w Park Narodowy, zaś inny kawałek pejzażu objęto ochroną—po to, aby świat ukazany przez L.M. Montgomery można było zawsze odnaleźć na Wyspie Księcia Edwarda. 

Napisałaś kiedyś, że Lucy Maud Montgomery nauczyła nas marzyć. Ty natomiast pokazujesz nam, jak należy spełniać swoje marzenia. Proszę, opowiedz, jakie masz plany na najbliższą przyszłość.

Planuję nadal inspirować ludzi, aby odgrzebali swoje dziecięce marzenia (jakiekolwiek mają). Dodatkowo przybliżam wszystkim wielbicielom Ani Wyspę — dzięki mojej współpracy z George’m Campbellem udało mi się sprowadzić do Polski sporo pamiątek z Wyspy Księcia Edwarda. Liczę, że kilka razy na rok będę nadal umożliwiała ich zakup. Poza tym oprowadzam czasem po Wyspie wielbicieli Ani — znam wszystkie miejsca, które należy odwiedzić i te, które nie pojawiają się w żadnych przewodnikach. W najbliższych planach jest też praca nad kolejnym tomem pełnego wydania Dzienników L.M. Montgomery. Od 2016r. pomagam Jen Rubio, redaktorce wydań w przypisach do tej nowej pełnej publikacji. Mam także nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się ponownie zawitać do Żor.

Czyli jak często przyjeżdżasz do Polski? Czy kiedy odwiedzisz Żory, będziemy mogli zorganizować spotkanie miłośników Ani z Zielonego Wzgórza?

Kiedyś przyjeżdżałam co roku, ale od 2015r. niestety nie udało mi się przyjechać do Polski. Mam nadzieję, że w przyszłym roku wszyscy spędzimy część wakacji w Żorach i być może uda się zorganizować wówczas spotkanie miłośników Ani Shirley. W międzyczasie zapraszam wszystkich na mój blog „Kierunek Avonlea” i na fanpage na Facebooku. Bardzo dziękuję za rozmowę, szczególnie, że łączą nas Żory.






sobota, 14 lipca 2018

Piątek trzynastego


Nie wiem, czy wierzycie w to, że piątek trzynastego to pechowy dzień... Dla mnie dzień ten zazwyczaj jest bardzo szczęśliwy, choć wczorajszy ranek rozpoczął się dosyć niefortunnie. O 8:30 byłam umówiona z dwoma Polkami w Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza, które Pam Campbell miała specjalnie dla nas otworzyć pół godziny wcześniej. Przy okazji zobaczyłam, co trzeba zrobić przed otwarciem Muzeum, ale nikt się niestety nie zjawił... I choć pojawiło się na moment przypuszczenie, że może turystki pomyliły miejsca, szybko pozbyłam się ten myśli, gdyż dwa dni wcześniej potwierdziły, że wiedzą, iż chodzi o Muzeum. Po 45 minutach czekania wróciłam więc do domu, gdzie czekała na mnie wiadomość — oczywiście nastąpiła pomyłka i dziewczyny szukały mnie w Cavendish 😄 Udzieliłam im niezwłocznie dodatkowych wskazówek i po pół godzinie Agnieszka i Agata znalazły się u mnie z bukietem kwiatów oraz pięknym prezentem. 

Puste Muzeum



Zwiedzanie zaczęłyśmy od Złotego Brzegu, po czym dotarłyśmy do Muzeum, choć już niestety w normalnych godzinach. Na szczęście Pam nadal była w Muzeum i opowiedziała nam o tym, co w nim można zobaczyć. W salonie okazało się, że Agnieszka dawno temu grała na pianinie, więc po krótkiej prezentacji, jak obsługiwać organy (przypomnę, że wykorzystano je podczas ślubu L.M. Montgomery, który miał miejsce 5 lipca 1911r.), zasiadła do organ i odegrała polskie „Sto lat” dla Pam, która właśnie obchodzi urodziny. Myślę, że pierwszy raz na organach zagrano coś polskiego i naprawdę było to niezwykle miłe.





Z Muzeum przyjechałyśmy do Blue Moon, gdzie przy herbatce rozmawiałyśmy o L.M. Montgomery i naszym niezwykłym szczęściu, dzięki któremu staliśmy się właścicielami Blue Moon. Wspaniale nam się rozmawiało i myślę, że wystarczyłoby nam tematów na 3 dni, ale dziewczyny musiały jechać dalej, więc na szybko pokazałam im latarnię w New London i kuchnię z domu Macneill’ów, w której Maud napisała „Anię z Zielonego Wzgórza”.

Latarnia w New London

Wieczorem mieliśmy w planach nasze pierwsze ceilidh... Jak wiecie od 2006r. jeździmy na Wyspę Księcia Edwarda i pomimo tego, że podczas każdej wizyty widzimy sporo reklam, nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji wybrać się na ceilidh. Przyznam, że trochę się obawiałam, czy spodoba mi ten rodzaj rozrywki, bo mój gust jest raczej wybredny. Nie jestem na przykład wielbicielką musicali, które można zobaczyć w Charlottetown, a te cieszą się wielką sławą i uznaniem publiczności. Ceilidh to rozrywka dla farmerów i turystów... Jednak w tym roku natknęłam się na to słowo pracując nad kolejnym tomem Dzienników Maud, więc postanowiłam się przełamać. Maud pisze o ceilidh wspominając czasy opisywane przez Charlesa Macneilla w jego Pamiętniku. Słowo „ceilidh” przybyło do Cavendish wraz z ojczymem Nate’a Lockharta (przyjaciela ze szkoły w Cavendish, który był zakochany w nastoletniej L.M. Montgomery) z Nowej Szkocji. W dzieciństwie Maud ceilidh były wesołymi wizytami u znajomych, podczas których często pojawiała się muzyka. Współcześnie ceilidh zazwyczaj odbywa się w wiejskich ośrodkach kultury i dla wielu starszych wyspiarzy jest to ulubiony rodzaj rozrywki. W piątkowy wieczór doświadczyliśmy wspaniałej atmosfery, której żaden filmik na youtube nie jest w stanie oddać. Nadia stwierdziła, że mogłaby tej muzyki słuchać każdego dnia, a mnie przez cały czas nogi rwały się do tańca (pierwszy raz w życiu!). Oczywiście ceilidh zależy od tego, kto występuje — my widzieliśmy Leona Gallanta z przyjaciółmi w Stanley Bridge, ale z tego, co wiem, warto się też wybrać na rodzinę Ross i Richarda Wooda. Jest to z całą pewnością bardzo autentyczne doświadczenie i z całego serca polecam je wszystkim, którzy odwiedzają Wyspę. Dostałam pozwolenie od muzyków, aby pokazać Wam, czym jest ceilidh, więc dzielę się trzema utworami, które nagrałam.






niedziela, 8 lipca 2018

Wiersze Anety

Dziś oddaję głos Anecie Sulejewskiej, która, zainspirowana zdjęciami z Wyspy, „zasypuje” moją skrzynkę pocztową pięknymi wierszami. Już kilka razy twórczość Anety pojawiała się na moim blogu oraz na stronie na Facebooku i zawsze wzbudzała ona wielkie zainteresowanie. Dziękuję Anecie, że tak bardzo mnie rozpieszcza i regularnie dostarcza mi estetycznych doznań, a Was wszystkich zachęcam do zapoznania się z Jej utworami.




PODRÓŻ 

Aneta Sulejewska

Teraz już wiem, jakie to proste! 
Wystarczy wejść na najwyższe drzewo, 
tak, by końcem palca zahaczyć o niebo. 
Poczekać aż chmury księżyc odsłonią 
podskoczyć i jego czubek uchwycić dłonią. 
Usiąść wygodnie w tym ciepłym fotelu 
i odbyć podróż cudowną ku celu, 
którym jest Wyspy ziemia czerwona.

Gdy księżyc wzejdzie nad świerki zielone, 
gdy trawy na wydmach  zastygną uśpione, 
wiatr z szumem wody zanuci balladę, 
zejdę z fotela i na łące stanę. 

Wśród koronek białych kwiatów, 
z czerwienią dojrzałych maków, 
spędzę najmilejszą noc, 
aż swym trelem obudzi mnie kos. 
Słońce ramię przyjaźnie poda, 
wesołą historię wyszemrze woda, 
czerwone ścieżki wraz z drzewami, 
będą cichymi opiekunami. 
Zaprowadzą przez dzikie lasy, 
nawet te, w których straszy czasem. 
Powiodą polami w łubiny ubrane 
aż pod bieloną wiatrem latarnię. 
I nawet gdy księżyc na powrót zawoła, 
to miejsca już tego opuścić nie zdołam. 

***



WYTCHNIENIE

Aneta Sulejewska

Głęboki wdech, wiatr na policzku, 
zamykam oczy, już nic mi nie trzeba. 
Palcem na piasku serce rysuję, 
mam tutaj swoją namiastkę nieba. 
Słońce otoczy czułym uściskiem, 
rudzik opowie baśnie nieznane. 
Światło z latarni nadzieję przyśle, 
że jeszcze będzie kiedyś wspaniale.

***



WSCHÓD SŁOŃCA 

Aneta Sulejewska

Przeciągnęło się słońce, ziewnęło, 
powieki leniwie otwarło, 
burzę loków z chmur odgarnęło, 
niebo z szarości wytarło. 
Spojrzało przed siebie 
i widzi moc oczu w siebie wpatrzoną, 
troszeczkę się więc zawstydziło, 
barwą spłonęło czerwoną. 
Gdy jednak usłyszy brawa, 
ochy i achy w zachwycie 
szybko sukienkę wkłada, 
uszytą z nitki świetlistej. 
Lekkie promienie rozrzuca, 
w jeziora, lasy i pola, 
już lśni prawie pół świata, 
błyszczy się wszystko dokoła. 

***



TĘCZA

Aneta Sulejewska

Z szarości chmur, krople błękitne 
spadają wprost w ogrodu toń, 
słońce zwabione świeżym zapachem, 
wychodzi, by poczuć kwietną woń. 
Chciało po cichu, by nikt go nie widział, 
lecz promień zahaczył o chmury bok, 
złamał się i poleciał, 
przeszył istotę kropli na wskroś. 
Barwna wstążka na niebo wypadła, 
toczy się szybko, przed siebie gna, 
nagle znienacka do lasu wpadła, 
gdzie wiatr na dzwonkach melodię gra. 
Gdy ma się szczęście można ją znaleźć, 
wspiąć się i pójść gdzie tylko się chce, 
moja prowadzi na Wyspy plaże, 
może tam dojdę? Bóg tylko wie...

***



DROGA 

Aneta Sulejewska

Wiele na świecie  Bóg dróg narysował, 
niektóre mi pokazał, niektóre gdzieś schował. 
Wciąż marzę o jednej, piaszczystej, czerwonej, 
zapachem morza  po brzegi wypełnionej. 
Na niej łubiny w trawach ukryte, 
grają wraz z nimi najsłodszą muzykę 
i tą melodią mnie zapewniają, 
że trudne marzenia też się spełniają. 

***

Najnowszy wiersz Anety dostałam bez towarzyszącego zdjęcia. Jego tytuł „Wiatr”... Wybrałam się więc wieczorem, aby uwiecznić ten nadmorski wiatr, który nam od piątku towarzyszy.





WIATR

Aneta Sulejewska

Lubię kiedy wiatr gra na liściach,
gdy swoją muzyką miesza mi w myślach.
Sprawia, że widzę przed sobą morze,
trawiaste wydmy, latarnię może?

Trudno wiatr złapać, ucieka przez palce,
można go zobaczyć gdy goni latawce.
Jest nikłym posłańcem pięknych zapachów,
ukradkiem porywa je ze świeżych kwiatów.

Z wiatrem jest dobrze biegać po łące,
patrzeć na maki z wichrem tańczące,
słuchać z nim legend starych mórz,
i zasnąć gdy szumi nad uchem tuż.

czwartek, 5 lipca 2018

Wakacje!


Od niedzielnego wieczora jesteśmy znów na Wyspie Księcia Edwarda! Co prawda od ostatniego wpisu byłam na niej raz jeszcze — z siostrą i siostrzeńcem z Polski, ale tym razem jestem z rodziną i spędzimy tu jeszcze cały miesiąc. Do tej pory najdłużej byliśmy 3 tygodnie, po czym wracaliśmy przynajmniej na tydzień do USA. Tym razem jednak tak się złożyło, że możemy zostać dłużej. 

Tym razem w końcu czuję, że nie muszę ciągle biegać. Mogę odpuścić sobie jeden zachód słońca czy uciąć popołudniową drzemkę. Już dwa razy zjedliśmy śniadanie na werandzie (dziś nawet przyszedł na tę werandę porozmawiać Paul Montgomery i poczułam, że jesteśmy prawdziwą częścią życia w Park Corner, kiedy podzielił się z nami wszystkimi ważnymi informacjami na temat sąsiadów, tzw. ploteczkami) i wypiłam dwie herbaty siedząc w fotelu z widokiem na Jezioro Lśniących Wód! Zdążyliśmy zjeść jeden obiad w towarzystwie Pam Campbell (z Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza), odwiedzić Zacha Hancocka w nowym domu w Orwell Cove (Zach jest znanym fotografem, który jest bardzo aktywny na Instagramie), pomóc George’owi Campbellowi w wyborze ilustratorki kolejnego wydania „Ani z Zielonego Wzgórza”, spróbować ryby z frytkami w Montague (polecanej przez Magdę i Kamila, którzy rok temu byli na Wyspie) i zupy z małż na Point Prim, zaliczyć lody Cows (nasze ulubione), wspiąć się na latarnię na Wyspie Panmure, odwiedzić kilka nowych latarni, podziwiać trzy zachody słońca i odbyć sesję zdjęciową w Srebrnym Gaju... To wszystko w ciągu zaledwie czterech dni... 

Dom Zacha

Widok z domu Zacha


Rok temu, 5 lipca, w rocznicę ślubu LMM, Nadia pierwszy raz odgrywała Anię z Zielonego Wzgórza w Srebrnym Gaju. Po tym pierwszym razie były kolejne, a w tym roku 3 dni po przyjeździe na Wyspę Nadia ponownie przebrała się za Anię. Wszyscy, którzy czytają mój blog doskonale wiedzą, jak się czuję, widząc moją córkę w roli rudowłosej sierotki... To coś, czego nigdy się nie spodziewałam. Podobnie jak tego, że zamieszkam nad Jeziorem Lśniących Wód. 








Kilka dni przed wyjazdem na Wyspę dostałam swój egzemplarz „Pamiętnika Charlesa Macneilla, farmera”, o którym pisałam na blogu w maju. Jak zapewne pamiętacie, na okładce zostało wykorzystane moje zdjęcie, które zrobiłam kilka lat temu przy latarni Panmure Island. We wtorek, kiedy wybraliśmy się tam ponownie, zabrałam książkę ze sobą. Bardzo zainteresowała ona nie tylko konie, ale i panie, które pracują w latarni. Dowiedzieliśmy się przy okazji wielu ciekawostek na temat Panmure Island i pierwszy raz zobaczyliśmy w środku latarnię. Nadal naszą ulubioną latarnią jest oczywiście Cape Tryon, bo właśnie ta latarnia będzie nam się na zawsze kojarzyła z Kapitanem Jimem. Niestety nie można jej jednak zobaczyć w środku, więc pozostaje nam oglądać inne latarnie, aby wyobrazić sobie, jak mogło wyglądać życie ukochanego przez wszystkich Kapitana.









Z czerwcowej wizyty najbardziej utkwiły mi w pamięci odwiedziny dr Mary Rubio w Blue Moon. Dr Rubio przebywała kilka dni w Charlottetown na konferencji, z której „urwała” się, aby mnie odwiedzić. Od 2015r. jestem z Nią w kontakcie i informowałam Ją o chęci zakupu, a później o zakupie domu na Wyspie. Kiedy okazało się, że nasze wizyty na Wyspie częściowo się pokryją, powstał plan odwiedzin. W mojej „Księdze Gości” pojawił się więc bardzo ważny wpis — jednej z dwóch badaczek życia L.M. Montgomery, dzięki którym między innymi światło dzienne ujrzały Dzienniki pisarki.

Z dr Mary Rubio

W czasie tego czerwcowego tygodnia aż dwa razy odwiedziłam Zielone Wzgórze. Podczas pierwszej wizyty nazrywałam trochę niezapominajek i paproci, które zasuszyłam, żeby móc je później włożyć do zamówionych przez Was książek. Na szybko zrobiłam zdjęcie tego małego bukietu — to właśnie te zasuszone skarby do Was trafią.