niedziela, 23 stycznia 2022

Rękopis "Anne of Green Gables"

Od początku pandemii bardzo dużo dzieje się na Facebooku. Między innymi od 2020 r. działa grupa „Wakacyjne Czytanie L.M. Montgomery”, w której przerobiliśmy kilka powieści kanadyjskiej pisarki. Rok 2022 jest jednak rokiem „Ani z Zielonego Wzgórza” :) Już 26 lutego rozpoczynamy wspólne czytanie tej najbardziej znanej powieści i w tym celu stworzyłam oddzielną grupę – „Zaczytani w Ani. 110 lat z ’Anią z Zielonego Wzgórza’”. Serdecznie zapraszam wszystkich, którzy chcą dyskutować o powieści, dowiedzieć się więcej o życiu L.M. Montgomery, roślinności Wyspy Księcia Edwarda i polskich tłumaczeniach. 

Jedną z książek, której bliżej przyjrzymy się podczas omawiania „Ani z Zielonego Wzgórza” będzie “Anne of Green Gables: The Original Manuscript”. W związku z tym poprosiłam Carolyn Strom Collins, redaktorkę tej książki, o odpowiedź na kilka moich pytań.

Bernadeta Milewski: Jak zrodził się pomysł wydania „Anne of Green Gables: The Original Manuscript”? I jak długo trwała praca nad książką?

Carolyn Strom Collins: W 2016 roku, po zobaczeniu egzemplarza “Readying Rilla” autorstwa Elizabeth i Kate Waterston, w której przedstawiono oryginalny rękopis „Rilli ze Złotego Brzegu”, od razu pomyślałam, że takie samo przedstawienie oryginalnego rękopisu „Ani z Zielonego Wzgórza” byłoby interesujące dla miłośników „Ani”. Wiele oryginalnych rękopisów L.M. Montgomery, w tym rękopis „Ani z Zielonego Wzgórza”, jest przechowywanych w Archiwum Centrum Konfederacji w Charlottetown na Wyspie Księcia Edwarda. Skontaktowałam się z Archiwum i otrzymałam od nich zgodę na sfotografowanie rękopisu i jego publikację.

Fotografowanie każdej z prawie 900 stron zajęło około 9 godzin ciągłej pracy, ale w końcu miałam dobre, czytelne kopie każdej strony plus odwrotne strony użyte przez Montgomery albo na sam tekst, albo na notatki.

Jesienią zaczęłam przepisywać rękopis, a około dwa lata później zakończyłam tę fazę projektu. W międzyczasie skontaktowałam się z kilkoma wydawcami, aby sprawdzić, czy jest jakieś zainteresowanie opublikowaniem rękopisu i podpisałam umowę z wydawnictwem Nimbus Publishing w Halifax w Nowej Szkocji, aby wydać książkę. Ich projektanci wspaniale się spisali, umieszczając „notatki” Montgomery – uzupełnienia, usunięcia i zmiany – w jej szkicu, tak jak zamierzała, pokazując nam jej proces pisania. W opublikowanym wydaniu przedstawiono pierwszą stronę każdego z trzydziestu ośmiu rozdziałów rękopisu.

Premiera “Anne of Green Gables: The Original Manuscript” odbyła się w 2019 roku w Centrum Konfederacji w Charlottetown. 

BM: Co najbardziej zaskoczyło Panią podczas pracy nad rękopisem? Czy mogłaby Pani podać kilka przykładów?

CC: Jedną z najbardziej zaskakujących rzeczy, jakie zauważyłam w oryginalnym rękopisie, było niezdecydowanie Montgomery co do imienia bratniej duszy Ani. W rozdziale 2 Ania pyta Mateusza, czy pan Barry ma jakieś małe dziewczynki. W rękopisie Montgomery pisze: „Ma jedną, około jedenastoletnią. Nazywa się Laura, Gertrude, Diana.” 

Kolejną niespodzianką była liczba i długość notatek w rozdziałach 15 i 16. Rozdział 15 („Burza w szkolnej szklance wody”) ma największą liczbę notatek i zmian (ponad 50); w rozdziale 16 („Tragiczne skutki podwieczorku”) znajduje się kilka długich notatek, które Montgomery dodała prawdopodobnie po to, by dać czas winu porzeczkowemu na „tragiczny” wpływ na Dianę. Jeszcze jednym zaskoczeniem było odkrycie, że jeden z kultowych cytatow z „Ani z Zielonego Wzgórza” został dodany później: „Tak się cieszę, że żyję w świecie, w którym istnieje październik”. (Rozdział 16).

BM: Czy odszyfrowanie pisma Maud było bardzo trudne?

CC: Tak, miejscami czytanie pisma Montgomery bywało trudne. Pisała bardzo szybko, a niektóre z jej liter zbiegały się. Na przykład kreski w „t” i kropki nad „i” nie zawsze występowały wraz z odpowiadającymi im literami. Wielkie litery w niektórych przypadkach nie były pisane, jak wielu ludzi pisze je współcześnie – na przykład „G” czasami wygląda jak „S”. Na szczęście miałam egzemplarz „Ani z Zielonego Wzgórza” i mogłam sprawdzić niektóre słowa z pierwszym wydaniem. Przez wiele lat czytałam pismo Montgomery podczas pracy nad innymi projektami, co okazało się bardzo pomocne i w większości byłam w stanie dość łatwo rozszyfrowac ten rękopis.

BM: Jakiego papieru użyła kanadyjska pisarka tworząc rękopis “Anne of Green Gables”?

CC: Papier użyty przez Montgomery do rękopisu jest mniejszy od naszego standardowego papieru do pisania, ma wymiar około 16,6 x 21,8 cm (lub 6,5 x 8,5 cala) i jest trochę cieńszy, prawie tak cienki jak łupina cebuli. Stos 422 stron ma wysokość 6,8 centymetra (2,7 cala). Jest dość kruchy, co jest jednym z powodów, dlaczego rękopis nie jest często pokazywany. Montgomery pisała po obu stronach papieru albo na odwrocie niektórych z jej wcześniej opublikowanych opowiadań lub wierszy, a później na obu stronach kartek Ani. Ponieważ papier jest tak cienki, atrament prawie przecieka z jednej strony na drugą, co miejscami utrudniało odczytanie niektórych słów.

BM: Czy jest coś, co L.M. Montgomery zmieniła, a wg Pani wersja oryginalna była lepsza?

CC: Naprawdę nie mogę wymyślić niczego, co zmieniła Montgomery, a co chciałabym widzieć w pierwotnej formie. Była mistrzynią opowiadania historii!

BM: Czy polscy czytelnicy mogą liczyć na to, że rękopis ukaże się w języku polskim?

CC: Mam nadzieję, że oryginalny rękopis zostanie ostatecznie przetłumaczony na kilka języków, w tym na polski, ale, o ile wiem, nie podjęto decyzji, aby to zrobić. Jeszcze raz porozmawiam o tym z wydawcą! Jak być może Państwo wiedzą, rękopis “Anne of Green Gables” jest digitalizowany i, jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie dostępny w Internecie latem 2022 roku. Angielskiej wersji na stronie internetowej będzie towarzyszyć tłumaczenie na język francuski.

***

Bardzo dziękuję Carolyn Strom Collins, że zechciała odpowiedzieć na moje pytania, a dla wszystkich zainteresowanych zakupem “Anne of Green Gables: The Original Manuscript” wstawiam link do Amazon.  


Rękopis "Anne of Green Gables"

“Anne of Green Gables: The Original Manuscript”



poniedziałek, 17 stycznia 2022

Przedpremierowa „Anne z Zielonych Szczytów”

Kiedy w 2006 r. wyruszyłam po raz pierwszy na Zielone Wzgórze, jedynym tłumaczeniem „Anne of Green Gables”, jakie znałam, był przekład R. Bernsztajnowej — ten z dworkami, Małgorzatą Linde, Anią i Zielonym Wzgórzem. Ania i Zielone Wzgórze zresztą królowały we wszystkich dotychczasowych przekładach, w których kolejni tłumacze proponowali nam swoje wersje imienia głównej bohaterki w postaciach, które miały się w jakiś sposób odnosić do „Anne z końcówką –e”. Oczywiście żadna z ich wersji nie mogła być idealna, gdyż mieliśmy imię głównej bohaterki tak głęboko wryte w naszą świadomość, że nikt nie odważył się go ruszyć — towarzyszyliśmy więc Ani (bez względu na jej wiek i na to, że w angielskim tytule nie występuje zdrobnienie tego popularnego imienia) w zdobywaniu edukacji, w pracy w szkole w Avonlea, na uniwersytecie, w Summerside, a później w Czterech Wiatrach i Glen St. Mary. I choć Ania przeżywała doświadczenia dorosłej kobiety, kolejne tomy serii trafiały do rąk dzieci, które po przeczytaniu pierwszego tomu chciały poznać dalsze losy piegowatej sieroty.

Nie pamiętam, w którym roku po raz pierwszy przeczytałam „Anne of Green Gables” w oryginale, ale na pewno było to już po pierwszej wizycie na Wyspie Księcia Edwarda. Moja polska seria wyemigrowała ze mną i pamiętam, że przed wyjazdem próbowałam odtworzyć sobie tę ukochaną powieść z dzieciństwa. Nie miałam jednak 7 ani 13 lat i pamiętam dokładnie, że chwilami ciężko czytało mi się to tłumaczenie. Znałam już wtedy dobrze język angielski i miejscami coś mi nie pasowało albo wydawało się mało prawdopodobne. Nie miałam wtedy jednak oryginału, a wypadało mi przypomnieć sobie książkę, która zainspirowała podróż do Avonlea.

Jak wiecie, bardzo dużo podziało się od tego czasu w moim życiu. Od 2013 r. zaczęłam zgłębiać temat i dzielić się swoimi odkryciami z polskimi czytelnikami. W mojej biblioteczce króluje Maud i nie muszę się nigdzie wybierać, aby sprawdzić coś w Dziennikach, pierwszych wydaniach czy biografii pisarki. A już niedługo na honorowej półce znajdzie się najnowszy przekład autorstwa Anny Bańkowskiej — szesnastej tłumaczki, która zmierzyła się z powieścią L.M. Montgomery.

30 grudnia 2021 r. p. Anna Bańkowska, w porozumieniu z Wydawnictwem „Marginesy”, zrobiła mi ogromną niespodziankę i w wiadomości na Messengerze przesłała mi przedpremierowy ebook „Anne z Zielonych Szczytów”.  Był właśnie czwartek i miałam zaplanowanych kilka spraw, ale jeden rzut oka wystarczył, by podjąć szybką decyzję i oznajmić rodzinie, że znikam na kilka godzin. Musiałam od razu wybrać się do tego nowego, zrewolucjonizowanego Avonlea, żeby móc ocenić, czy ta rewolucja miała w ogóle sens.

Przez kilka minut patrzyłam na tytuł... Zielone Szczyty, czyli tak dobrze znane mi z wielu wizyt Green Gables... Ile razy się im przyglądałam będąc na Wyspie? Ile razy oglądałam zdjęcia w Dzienniku L.M. Montgomery, na których zaznaczone było okno jej pokoju w ścianie szczytowej? Z iloma badaczami korespondowałam, aby zrozumieć, że „east gable room” jest tylko i wyłącznie wskazaniem, w której ścianie szczytowej był pokój Ani? Ile osób pytałam, czy znane było im słowo „gable” i jak rozumieli tytuł zanim zobaczyli zdjęcia czy adaptacje? Te wszystkie wspomnienia wróciły, kiedy na stronie tytułowej zobaczyłam Zielone Szczyty... Farma Cuthbertów tak właśnie się nazywała, a dodatkowo była to nazwa własna (choć w części i opisowa, bo szczyty ten dom na 100% miał, choć... nie były one zielone). I oto ta nazwa po raz pierwszy ukazuje się w polskim wydaniu! 

Choć od wielu miesięcy martwiłam się, jak odbiorę Zielone Szczyty, tego dnia nastąpił przełom. L.M. Montgomery nadała farmie Cuthbertów określoną nazwę, więc i ja ją zaakceptuję! Kocham „Anię z Zielonego Wzgórza”, a to przecież dla milionów czytelników „Anne of Green Gables”, czyli „Anne z Zielonych Szczytów”

Zanim się spostrzegłam doszłam do rozdziału, w którym zdumiała się Marilla i tutaj po raz pierwszy w języku polskim przeczytałam o prośbie dziecka, aby jego imię pisać z końcówką e:

Anne z e na końcu brzmi znacznie delikatniej. Wymawiając jakieś imię, zawsze można wyobrazić je sobie wydrukowane, prawda? Przynajmniej ja tak mam. A-n-n wygląda okropnie, natomiast A-n-n-e znacznie bardziej dystyngowanie. Gdyby tylko zechciała pani nazywać mnie Anne, łatwiej pogodziłabym się z tym, że nie jestem Cordelią.”

Tak wiele dowiadujemy się z tego fragmentu o Anne... Będąca w otchłani rozpaczy Anne nadal zwraca uwagę na to, aby jej imię było w formie, która była poprawna. Zależy jej na formie imienia, której polski czytelnik nigdy nie poznał... W pierwszym tłumaczeniu zdecydowano zarówno o zmianie imienia głównej bohaterki, jak i nazwy farmy, która stała się jej domem... Ponad 1200 razy L.M. Montgomery napisała w rękopisie imię „Anne”, a ponad 110 razy „Green Gables”. Nie było w tym żadnego przypadku. I nie ma przypadku w tym, że nowy przekład ma na celu przybliżenie nam tego, co napisała Maud.

Od lat znam „Anne of Green Gables”, a od kilku dekad „Anię z Zielonego Wzgórza”. W ostatnich godzinach ubiegłego roku poznałam „Anne z Zielonych Szczytów”, dzięki której przeżyłam cudowną podróż do Avonlea — niby tak dobrze mi znanego miejsca, a jednak nowego. Bywało, że opisy przyrody, które zachwycają w oryginale, nudziły mnie w pierwszym przekładzie. W nowym tłumaczeniu te opisy żyją i czyta się je tak szybko jak dialogi. Kiedy moje oczy chciwie pochłaniały kolejne strony pokazujące się na czytniku, sercem byłam na Wyspie Księcia Edwarda. Na tej, którą tak dobrze znam i która nadal istnieje, a nie na tej, którą sobie w dzieciństwie wyobrażałam. Aż dziw, że Pani Anna Bańkowska nigdy nie była na tej wyspie.

Dorosły humor, którym Maud okrasiła swoją powieść, a którego w wielu miejscach brakowało w tłumaczeniu Bernsztajnowej, na szczęście znalazł się w nowym przekładzie. Znane nam świetnie przygody Anne nabierają rumieńców, a ukochani bohaterowie jeszcze bardziej chwytają nas za serce. To nadal to samo Avonlea, które pokochaliśmy 10, 30 czy 50 lat temu, jednak tym razem pod warstwą słodyczy zauważymy i inne warstwy, które L.M. Montgomery wplotła w swoją powieść, a które nie zawsze znalazły odzwierciedlenie w tłumaczeniu z 1911 r. 

Tych, którzy od lat znają Anię, czeka wspaniała przygoda z Anne. Kiedy biorę do rąk moje pierwsze wydanie „Ani z Zielonego Wzgórza”, wracają wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Maud sama kiedyś powiedziała, że czytając kilkakrotnie tę samą książkę, przeżywamy nie tylko ją, ale i nasze wcześniejsze z nią spotkania. Dlatego ta Ania pozostanie w mojej biblioteczce i w sercu, bo ona zaprowadziła mnie na Wyspę i dzięki niej na jakiś czas mogę znów stać się dzieckiem. Nowy przekład Anny Bańkowskiej jest darem dla mnie dorosłej. Zachwycił mnie, oczarował, odkrył na nowo coś, co znam od wielu lat i pozwolił przeżyć mi przygodę, której się nie spodziewałam. Będę do niego wracać – i to często. Będę zachwycać się pięknymi cytatami, które odkryłam na nowo i które już zapadły mi w serce. Będę z dumą pokazywała ten polski przekład badaczom z Kanady, USA i innych krajów, z którymi mam kontakt. No i oczywiście zawiozę tę książkę do Cavendish, gdzie usiądę pod stuletnią jabłonią i spojrzę na widok, który inspirował Maud, kiedy patrzyła ze swojego szczytowego okna. Odwiedzę z nią Zielone Szczyty, przejdę się Nawiedzonym Lasem i siądę z nią przy pomniku L.M. Montgomery. Wiem, że uśmiechnie się na jej widok... I, jak zawsze, zrobię dla Was zdjęcia. 






The Gable Window

It opened on a world of wonder,
When summer days were sweet and long,
A world of light, a world of splendor,
A world of song.

‘Twas there I passed my hours of dreaming,
‘Twas there I knelt at night to pray;
And, when the rose-lit dawn was streaming
Across the day,

I bent from it to catch the glory
Of all those radiant silver skies –
A resurrection allegory
For human eyes!

The summer raindrops on it beating,
The swallows clinging ‘neath the eaves,
The wayward shadows by it fleeting,
The whispering leaves;

The birds that passed in joyous vagrance,
The echoes of the golden moon,
The drifting in of subtle fragrance,
The wind’s low croon;

Held each a message and a token
In every hour of day and night;
A meaning wordless and unspoken,
Yet read aright.

I looked from it o’er bloomy meadows,
Where idle breezes lost their way,
To solemn hills, whose purple shadows
About them lay.

I saw the sunshine stream in splendor
O’er heaven’s utmost azure bars,
At eve the radiance, pure and tender,
Of white-browed stars.

I carried there my childish sorrows,
I wept my little griefs away;
I pictured there my glad to-morrows
In bright array.

The airy dreams of child and maiden
Hang round that gable window still,
As cling the vines, green and leaf-laden,
About the sill.

And though I lean no longer from it,
To gaze with loving reverent eyes,
On clouds and amethystine summit,
And star-sown skies.

środa, 12 stycznia 2022

Wydawnictwo „Marginesy” o nowym przekładzie

Dokładnie za 2 tygodnie, 26 stycznia, w księgarniach w całej Polsce pojawi się nowy przekład ukochanej przez wszystkich powieści L.M. Montgomery. Jak doszło do tego, że Wydawnictwo „Marginesy” zdecydowało się na wydanie „Anne z Zielonych Szczytów”? Zapytałam u źródła... 

Hanna Mirska-Grudzińska, redaktor naczelna Wydawnictwa Marginesy:

Moje pierwsze spotkanie z Anią z Zielonego Wzgórza nie było przyjemne. Parę tomów wydanych w latach pięćdziesiątych XX wieku, w pięknych papierowych obwolutach Bogdana Zieleńca, stało w bibliotece mojej mamy i należało do niej. Nadszedł czas, że mogłam przeczytać je i ja, jednak po lekturze musiałam odłożyć na miejsce, bo nie były to moje książki, a w domu tej książkowej własności bardzo się pilnowało. Nie dość, że pokochałam Anię, to pokochałam ilustracje i obwoluty Zieleńca, a Ania, Zielone Wzgórze, Diana i inni  już zawsze wyglądali tak jak na tych rysunkach. Postanowiłam jednak przypieczętować swą miłość do Ani. Dosłownie. Każdy z domowników miał swoją pieczątkę z imieniem i nazwiskiem, taki niby ex libris, i mógł w ten sposób opisywać własność książki. Pokusa, by mieć Anię na zawsze, a przynajmniej zaznaczyć to pragnienie, była silniejsza od prawdy. Wszystkie tomy opieczętowane przez moją mamę zostały opieczętowane również przeze mnie: pod jej nazwisko – wstawiłam swoje. Książka odtąd miała dwie właścicielki. Niestety, mama nie była zadowolona, dostałam reprymendę i pouczenie, że cudza własność jest nietykalna, nawet w rodzinie. Teraz wiem, że mama czuła to, co ja – chciała mieć Anię dla siebie.

Po latach, w Marginesach, nadszedł czas, by spełnić odwieczne marzenie i wznowić Anię, a zilustrować ją wspaniałym Bogdanem Zieleńcem. Dzięki Annie Suwale – wybitnej znawczyni polskiej ilustracji dla dzieci – dotarłam do jego spadkobierców, a co za tym idzie do projektów okładek. Zespół Marginesów zaproponował jednak inne ujęcie tematu: nowy przekład i nowe ilustracje. Poczułam strach, że burzymy narodową świętość, że czytelnicy nie chcą zmian i nie czekają na nowe, nie potrzebują „Anne”.  Argumenty redakcji były jednak bardzo przekonujące. Powieść przełożyła Anna Bańkowska – wybitna tłumaczka, okładkę i nowy wizerunek Ani stworzyła Anna Pol, czułymi ramionami objął książkę redaktor Adam Pluszka, a promocyjnie zaopiekowała się Agnieszka Tatera. W gdańskiej drukarni urodziła się papierowa „Anne” i o to zadbała Paulina Kurek.

Cieszę się, że daliśmy wielbicielom i nowym odbiorcom możliwość czytania przekładu jak najbliżej oryginału. Takie jest przecież zadanie uczciwego wydawcy. Cieszę się, że czytelnicy przyjęli nasz pomysł i zrozumieli najlepsze chęci. Zawsze pozostaje wybór. Zawsze możemy z Zielonych Szczytów wrócić na Zielone Wzgórze, pobyć z Małgorzatą lub Rachel, posłuchać utyskiwań Marilli albo Maryli. Będzie, jak chcemy. Czyż to nie jest wspaniałe?  


Adam Pluszka, wydawca i redaktor prowadzący w Wydawnictwie Marginesy:

Na pomysł nowego przekładu książek Lucy Maud Montgomery wpadła Hanna Grudzińska. Razem się zastanawialiśmy, komu zaproponować przekład i w końcu uznaliśmy, że Anna Bańkowska to najlepsze rozwiązanie. Okazało się, że tłumaczka nie tylko o tym myślała i marzyła o tym, żeby zrobić nowy przekład, ale rzuciła nam wyzwanie: skoro robimy wszystko na nowo, zróbmy wszystko jak najwierniej. Przegadywaliśmy to wspólnie i długo, w końcu postanowiliśmy wywrócić ten świat do góry nogami: przywrócić oryginalne imiona wszystkich bohaterów, także samej Anne Shirley. Dalsze decyzje brały się z konsekwencji tego wyboru: stąd także Zielone Szczyty.

Od początku wiedzieliśmy, że okładkę zrobi Anna Pol. Anna się zgodziła i po jakimś czasie przysłała projekt, który zaakceptowaliśmy w trzy sekundy.

Anna Pol, autorka okładki:

Choć to absolutny klasyk, nie mogłam zrobić staroświeckiej okładki. Byłby to ukłon w stronę fanek Ani w moim wieku i starszych, ale im w gruncie rzeczy nie jest potrzebna żadna okładka, znajdą tę książkę z powodu nowego przekładu. Zależało mi, żeby złapać uwagę młodszych, zainteresować ich tą ponadczasową historią, napisaną żywym językiem. Pomyślałam o czymś klasycznie nowoczesnym, dlatego w kamei czy medalionie umieściłam mocno zgrafizowany profil nastolatki, trochę jakby wychodzącej poza ramy tradycji. A zdecydowane kolory? Właśnie takie kojarzą mi się z jej bogatą wyobraźnią.


Z całego serca dziękuję Pani Agnieszce Taterze za pośrednictwo w uzyskaniu odpowiedzi z Wydawnictwa „Marginesy”. Cieszę się niezmiernie, że Wydawnictwo postawiło na wierne tłumaczenie, które wręcz należało się polskiemu czytelnikowi. Mocno kibicuję temu przekładowi i wierzę, że Zielone Szczyty mają ogromną szansę zaistnieć nie tylko jako ciekawostka, ale jako powieść, do której będzie często wracało nowe pokolenie (a może i to starsze...). Pani Hannie życzę, aby i w wydaniu „Marginesów” pojawiły się kiedyś dwie pieczątki...

Zdjęcie dzięki uprzejmości Wydawnictwa „Marginesy”.
Projekt okładki: Anna Pol


środa, 5 stycznia 2022

Wywiad z Anną Bańkowską

Bernadeta Milewski: Pani Anno, już za 3 tygodnie pojawi się w księgarniach nowe tłumaczenie jednej z najbardziej kultowych powieści — „Ani z Zielonego Wzgórza”. Nie znajdziemy jednak w tytule dobrze znanej nam Ani. Na próżno też szukać w nowym tytule wzgórza... Jak sama Pani przyznaje w przedmowie, uśmierciła je Pani, bo ktoś musiał to zrobić. Dlaczego jednak, zdaniem Pani, musiało do tego dojść? I jak to się stało, że to Pani przypadło to niewdzięczne zadanie?

Anna Bańkowska: Jako człowiek pióra i od bardzo wczesnego dzieciństwa zagorzała czytelniczka, od wielu lat śledzę w Internecie, w tym na Facebooku, różne fora książkowe i czynnie w nich uczestniczę. Pamiętam dyskusję (ach, jaką kulturalną!), która toczyła się po opublikowaniu przekładu Pawła Beręsewicza. Chociaż nie szczędzono mu wyrazów uznania, już wtedy wiele osób wyrażało żal, że pan B. cofnął się w pół kroku i przywrócił tylko część oryginalnych imion i nazw. Zauważyłam, że od tej pory te głosy przybrały na sile. „Ania z Zielonego Wzgórza” to jedna z moich ukochanych lektur dziecięcych. Kiedy czytałam ją po raz pierwszy w wieku 9 lat (rok 1949), nie znałam języka angielskiego, nie miałam w domu nie tylko internetu, ale nawet radia, nie wiedziałam nic o autorce i traktowalam tę powieść właściwie jak polską. Kiedy ponad 70 lat później wydawnictwo Marginesy zaproponowało mi przekład najpierw trzech pierwszych tomów, poczułam się zaszczycona i wyróżniona, ale także zdziwiona, bo w tym samym czasie zaczęły wychodzić „Anie" w przekładzie kolejnej tłumaczki, więc zastanawialam się, jaki jest sens wydawać jeszcze jeden. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby wreszcie po latach wyjść naprzeciw postulatom zwolenniczek i zwolenników wersji ściśle zgodnej z zamysłem autorki, na co uzyskalam zgodę wydawców. We wstępie do książki szczegółowo tłumaczę, dlaczego nie pozostałam przy nazwie Zielone Wzgórze, chociaż jestem do niej tak samo mocno przywiązana, jak kilka pokoleń czytelników i czytelniczek. Tu powiem krótko: ponieważ wola autorki jest dla mnie ważniejsza niż własny gust.

BM:  Niektórzy sugerują, że skoro w tytule użyła Pani angielskiej wersji imienia głównej bohaterki, to można też było zostać przy angielskiej wersji nazwy farmy Cuthbertów. Dlaczego zdecydowała się Pani na przetłumaczenie tej nazwy?

AB: Jest to zgodne z zasadą edytorską, zgodnie z którą nazwy geograficzne pozostawia się w oryginalnym brzmieniu, a fikcyjne tłumaczy. Inna zasada to konsekwencja: gdybym zostawiła w oryginale Green Gables, musiałabym zostawić też wszystkie inne nazwy fikcyjne – Jezioro Lśniących Wód itp. Nie sądzę, żeby tego właśnie życzyli sobie czytelnicy.  

BM: Jakie znaczenie miała powieść L.M. Montgomery w Pani życiu? Czy można nazwać Panią wielbicielką tej książki?

AB: Jak już wspomniałam, „Ania z Zielonego Wzgórza" była dla mnie jedną z najważniejszych książek. Czytałam ją wielokrotnie, chociaż z całym cyklem miałam okazję zapoznać się dopiero jako mocno dorosła osoba. Za każdym razem odkrywam w niej coś nowego.

BM: Z jaką reakcją spotkała się Pani wsród krewnych i znajomych, kiedy dowiedzieli się o nowym przekładzie?

AB: Córka – również zdeklarowana wielbicielka Anne – jeszcze nie pogodziła się z Zielonymi Szczytami, a zwłaszcza z brzmieniem nowego tytułu i okładką, ale obiecała przeczytać. Siostra czeka z niecierpliwością. Koleżanki i koledzy ze środowiska tłumaczy literackich toczą ożywioną dyskusję na własnym forum – zdania są podzielone, ale niektórzy bardzo się zaangażowali w mojej obronie na kilku innych grupach, gdzie m. in. zarzuca mi się szukanie taniego poklasku i chęć wzbogacenia CV kosztem zdeptania czyjegoś dzieciństwa. Jedna koleżanka już nawet „poległa na polu chwały", bo dostała bana za zbyt ostre wypowiedzi.

BM: Kiedyś w naszej rozmowie prywatnej przyznała Pani, że nowy przekład tak znanej i lubianej książki to propozycja, której tłumacz nie może odrzucić. Czy z perspektywy czasu nie żałuje Pani czasem, że podjęła się tego wyzwania?

AB: „Ja niczego się nie boję, choćby tygrys, to dostoję". 😄 Zrobiłam to z całą świadomością i uprzedziłam wydawców, z czym powinni się liczyć. Dzielnie podjęli wyzwanie i bardzo mnie wspierają. Zważywszy na mój wiek (81) i szalejącą pandemię, może to być mój „łabędzi śpiew”.


BM: Czy w trakcie tłumaczenia spotkała się Pani ze słowami, które były wyjątkowym wyzwaniem? Jak sobie Pani z nimi poradziła? Czy można przetłumaczyc dokładnie powieść osadzoną w realiach Wyspy Księcia Edwarda II polowy XIX wieku?

AB: Najwięcej problemów przysporzyła mi flora PEI, która w poprzednich przekładach nie została potraktowana z należytą atencją. Tu wyszła na jaw cała potęga Internetu: bez tego narzędzia zapewne nigdy nie poznałabym Pana Stanisława Kucharzyka, którego blog okazał się prawdziwą kopalnią wiedzy. Przekonalam się, jak bardzo niedokładne bywają słowniki i że na PEI obowiązywały nazwy lokalne, czasem bardzo dziwne, jak „ryżowe lilie” (rice lilies). Takie słowo jak „ladies' eardrops", we wszystkich słownikach tłumaczone jest jako „fuksje”, a tymczasem przynajmniej na PEI ta roślina w naturze nie występuje, o czym Pan Stanisław poinformował mnie dosłownie w ostatniej chwili przed oddaniem składu do drukarni. Bardzo dużo czasu musiałam poświęcić także rozkładowi domu Cuthbertów. Odkryciem okazał się fakt, że na tym samym poziomie co pokoik Anne znajdowało się kilka innych pomieszczeń, w tym sypialnia Marilli – przekonałam się o tym na podstawie zdjęć z PEI. Albo takie słowo jak „buggy”, jak po angielsku nazywa się pojazd, którym Matthew wiózł Anne ze stacji. Zwykle tłumaczyłam je jako dwukółkę i tutaj też chciałam tak zrobić, dopóki nie obejrzałam zdjęć z Anne of GG Museum: okazało się, że pojazd miał cztery koła i najbardziej przypominał bryczkę. Inny problem – ale to już przy „Anne z Avonlea” – miałam z rowerem, na którym nadjechał Gilbert. Znowu sprawdzanie: czy rower w tym czasie były już na tyle popularny, że mógł sobie na niego pozwolić skromny nauczyciel? Odpowiedź z samej PEI: tak. Ale nie sama nazwa „rower”, która pojawiła się później i pochodzi od firmy (tak jak np. elektrolux), więc Gilbert mógł nadjechać tylko na bicyklu.  

BM: Każdy z nas ma swoje ulubione cytaty i sceny z książki. Które są Pani ulubionymi i czy zmienilo się to ze względu na nowe tłumaczenie? Być może natknęła się Pani na coś, co w dobrze znanym przekładzie Bernsztajnowej nie do końca oddalo zamysł pisarki i dopiero głębsza analiza ukazała to w innym świetle?

AB: Wspomniałam już, że za każdym razem odkrywam w tej powieści coś nowego. Teraz – być może ze względu na własne smutne przeżycia – najbardziej poruszył mnie opis stanu psychicznego Anne po śmierci Matthew. Scena, w której tłumaczy Marilli, dlaczego nie chciała, żeby Diana została u niej na noc:

Nie chciałam, żeby Diana ze mną została... jest taka kochana, ale to nie jej smutek, ona stoi jakby z boku (...) To jest tylko nasza żałoba, twoja i moja".

Najbardziej mnie zdziwiło ostatnie zdanie powieści, które u LMM było cytatem ze znanego wiersza Roberta Browninga. Oczywiście RB mogła tego nie wiedzieć i nie miała gdzie sprawdzić, bo autorka nie dała przypisu, ale zastąpiła cytat zdaniem, które zupełnie nie oddaje oryginału. Zresztą takich zakamuflowanych cytatów i aluzji w książce jest mnóstwo. Jeśli w dodatku są wplecione w zdanie nawet bez cudzysłowu albo wręcz podane niedosłownie, trzeba nie byle jakiej intuicji, żeby je wytropić. Raczej na pewno nie wyłapałam wszystkich. 

BM: Na rynku dostępnych jest 15 przekładow pt. „Ania z Zielonego Wzgórza”. Pani przekład będzie szesnastym. Do kogo kierowana jest ta nowa wersja? Kto, według Pani, powinien sięgnąć po Anne, a nie po Anię?

AB: Moją wersję kieruję przede wszystkim do osób, które nie znają poprzednich. Im Zielone Szczyty i oryginalne imiona nie powinny w niczym przeszkadzać ani nikogo odzierać ze złudzeń. Teraz każdy będzie miał wybór.

 

BM: Czy jest coś, co łączy Annę, tłumaczkę z Warszawy z Anne z Zielonych Szczytów? Albo z samą L.M. Montgomery, jedną z najsłynniejszych kanadyjskich pisarek?

AB: Jest mnóstwo takich rzeczy, aż trudno wszystkie wyliczyć, ale spróbuję:

– przede wszystkim, podobnie jak Anne, nie znoszę swojego imienia, a jeśli ktoś mówi o mnie Anka, czuję taki sam dreszcz, jak Matthew na widok białych larw na ogórkach;

– wprawdzie nie mam rudych włosów, ale w młodości miałam piegi i tak jak Anne czułam się brzydka;

– jako nastolatka mieszkałam w „east gable room" z widokiem wprawdzie nie na wiśnię, ale na czereśnię;

– jako dziewięciolatka miałam daleko do szkoły i chodziłam do niej (sama oczywiście) przez lasek. Po drodze spotykałam się z przyjaciółką – żywym obrazem Diany! W dodatku miała na imię Danusia i takie jak Diana śliczne sukienki, których trochę jej zazdrościłam. Niestety nasze drogi później się rozeszły;

– mama Danusi była tak samo zasadnicza jak mama Diany i w pewnym momencie zabroniła jej się ze mną kolegować (nie pamiętam dlaczego). Mama D. dożyła prawie 100 lat i pod koniec jej życia lepiej się z nią dogadywałam niż z samą Danusia;
– jednego chłopaka, który mi dokuczał dziabnęłam w rękę piórem z ostrą stalówką
;

– tak jak Anne (oraz LMM) znałam (i do dzisiaj znam) na pamięć mnóstwo wierszy i kiedy jeszcze miałam sprawny głos, lubiłam je recytować. Pamiętam nawet te, których uczyłam się w dzieciństwie. Ostatnio w biografii LMM przeczytałam, że ona także miała taką dobrą pamięć.

– I wreszcie – jak dla Anne – książki są całym moim życiem. Tak jak LMM odebrałam bardzo surowe wychowanie, a ponieważ byłam pyskata, często mnie karano. Najdotkliwszą karą był szlaban na czytanie i korzystanie z biblioteki, co młodemu pokoleniu zapewne nie mieści się w głowie.

BM: Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas. Mam ogromną nadzieję, że Pani odpowiedzi zachęcą również czytelników od dawna zaprzyjaźnionych z Anią do sięgnięcia po nowe tłumaczenie. Być może nowe nazwy będą początkowo obco brzmiały, jednak głęboko wierzę, że klimat Avonlea tak wspaniale oddany w Pani przekładzie, przeniesie ich ponownie do świata stworzonego przez L.M. Montgomery. W imieniu wszystkich miłośników rudowłosej sierotki, którzy czekają z niecierpliwością na to nowe tłumaczenie, z całego serca dziękuję, że podjęła się Pani tego trudnego zadania. Zarówno Pani, jak i Wydawnictwu „Marginesy” gratuluję odwagi. Trzymam kciuki za sukces tego przedsięwzięcia. 

***

Edit: Z ostatniej chwili! Córka Pani Anny przeczytała wywiad i oświadcza, że już się pogodziła i z tytułem, i z okładką.


W nowym przekładzie po raz pierwszy pojawia się poprawne tłumaczenie Mayflowers

poniedziałek, 3 stycznia 2022

Anne z Zielonych Szczytów

Witajcie w Nowym Roku, po rocznej (!) przerwie... Wiem, że obiecałam uaktywnić się na blogu, ale 2021 minął jak z bicza trzasnął... Nawet łudziłam się, że uda mi się zaskoczyć Was wpisem na sam koniec roku, ale coś bardzo ważnego przeszkodziło mi w urzeczywistnieniu tego planu... Ale po kolei...

11 miesięcy temu na Facebooku napisała do mnie kuzynka — Anna Bittner, która prowadzi książkowego bloga i ma na koncie tłumaczenia książek. W wiadomości Ania zapytała, czy mogłaby dać mój adres e-mailowy swojej znajomej, która zabiera się za ponowne tłumaczenie „Ani z Zielonego Wzgórza”. Oczywiście zgodziłam się, a kiedy Ania napomknęła, że ma to być rewolucyjne tłumaczenie, zapytałam tylko, czy mam się bać... 

Sześć tygodni później zobaczyłam wpis na jednej z grup, które prowadzę — jego autorka, Anna Bańkowska, napisała, że w jej tłumaczeniu pojawi się majownik... Na szybko zerknęłam na wiadomości i okazało się, że to ta znajoma mojej kuzynki od rewolucyjnego tłumaczenia... Nawet nie wiem, co wówczas kojarzyło mi się z rewolucyjnym podejściem — przyznam, że nie wygooglowałam sobie nazwiska, bo z jakiegoś powodu wydawało mi się, że to musi być jakaś rozpoczynająca karierę tłumaczka. Któż inny porwałby się na rewolucjonizowanie Ani, prawda? Akurat w grupie omawiana była „Rilla ze Złotego Brzegu”, w której pojawiają się majowniki (błędnie tłumaczone w innych przekładach), więc ten wpis nie wywołał wielkiego poruszenia. Jednak w którymś przypadkowym wątku kilka dni później rozpętała się istna burza, bo Tłumaczka wspomniała o... „ZIELONYCH SZCZYTACH”! Wątek dotyczył zupełnie czego innego, ale komentarze na temat nazwy farmy Cuthbertów biły rekordy. Jak to „Zielone Szczyty”?!?! Przecież Ania nie mieszkała w górach! Jak to Anne?? Anne w tytule? Jak to nie było wzgórza?? A może jednak lepiej „dachy”, „kalenice“, „facjatka”, „fronton”, „skos”? A właściwie po co to w ogóle ruszać? Nota bene, w międzyczasie omawialiśmy „Rillę ze Złotego Brzegu” wyliczając tłumaczom każdą nieścisłość i błąd... Po 130 komentarzach, w większości mało przychylnych architektonicznym szczytom, zmieniłam tytuł wpisu na „Anne z e na końcu”, bo dowiedziałam się, że taki jest roboczy tytuł nowego przekładu (to, przyznam, dosyć mnie uspokoiło). Sama nie wiem, kiedy dowiedziałam się, że jednak wyjdzie „Anne z Zielonych Szczytów”... Zaczęłam nawet trochę żałować, że zrobiłam wpis na blogu na temat szczytów... To ja mam mieć udział w uśmierceniu „Zielonego Wzgórza”, o którym marzyłam od dzieciństwa? Przecież ten wpis miał tylko wyjaśnić, że tytuł Bernsztajnowej nie był dosłownym tłumaczeniem! Czy ja sugerowałam zmianę polskiego tytułu? 

Kiedy ochłonęłam po pierwszym szoku, Zielone Szczyty powoli zaczęły mnie do siebie przekonywać... Przecież to jednak był tytuł nadany powieści przez L.M. Montgomery, bez względu na to, jak brzmi to po polsku... Zaczęłam się zastanawiać, czy tak bardzo raziłaby mnie ta nazwa, gdybym nie pokochała w dzieciństwie „Ani z Zielonego Wzgórza” i czy nie pokochałabym Anne, gdybym przeczytała, że mieszka w Zielonych Szczytach. Gdzieś tam w podświadomości usłyszałam cichy głosik: „Nie pokochasz mnie, bo nazywam się Zielone Szczyty, a nie Zielone Wzgórze?” Będąc kimś, kto od lat interesuje się biografią Maud, czułam też radość, że oryginalny tytuł znajdzie się na okładce polskiego wydania. Zielone Szczyty nie zajęły, co prawda, miejsca w sercu, które od prawie 40 lat zajmuje Zielone Wzgórze, ale już nie raziły mnie jak w marcu, kiedy o nich po raz pierwszy usłyszałam. Kiedy w grudniu, podczas transmisji spotkania z Tłumaczką, miałam okazję posłuchać pierwszego rozdziału, spadł mi kamień z serca. Zielone Szczyty nie raziły w tekście, a samo tłumaczenie było niezwykle przyjemne dla ucha i łagodne dla serca! 

Książka ma swoją premierę już 26 stycznia 2022 r. Za 22 dni polscy czytelnicy, którzy z różnych względów nie mogą przeczytać oryginału, będą mieli okazję zapoznać się z, jak do tej pory, najwierniejszym przekładem, który z wielką dbałością o szczegóły przygotowała Tłumaczka z ogromnym dorobkiem — Pani Anna Bańkowska. Rok 2022 będzie rokiem Anne. Wydawnictwo „Marginesy” planuje bowiem premierę II i III części cyklu również w tym roku.

Zdjęcie dzięki uprzejmości Wydawnictwa „Marginesy”.
Projekt okładki: Anna Pol


Zapraszam do zapoznania się z przedmową do tego wydania. Być może dzięki niej Wasz odbiór tych rewolucji we wspomnieniach z dzieciństwa będzie bardziej przychylny.

„Oddając Czytelniczkom i Czytelnikom nowy przekład jednej z najbardziej kultowych powieści, jestem świadoma „zdrady” popełnianej wobec pokolenia ich matek i babć, do których zresztą zaliczam też siebie. Tak jest – razem z wydawcą tego przekładu doszliśmy do wniosku, że w czasach, kiedy wszystkie dzieci wiedzą, że żadna mała Kanadyjka nie ma na imię Ania, Janka czy Zosia, a żaden Kanadyjczyk nie nosi imienia Mateusz czy Karolek, pora przywrócić wszystkim, nie tylko wybranym (jak w poprzednich przekładach), bohaterkom i bohaterom książki ich prawdziwe imiona, nazwom geograficznym na Wyspie Księcia Edwarda zaś ich oryginalne brzmienie. Podejmując się kolejnego przekładu (a w ostatnich latach nastąpił prawdziwy ich wysyp), postawiłam sobie za cel jak najściślejszą wierność wobec oryginału i realiów życia w wiosce Avonlea, która chociaż fikcyjna, miała jednak swój pierwowzór w prawdziwej miejscowości Cavendish. Odwiedziłam w tym celu liczne fora internetowe, blogi i grupy na Facebooku poświęcone życiu i twórczości Lucy Maud Montgomery. Należą do nich osoby, które doskonale znają wszystkie jej książki, także w oryginale, i od lat analizują nowe przekłady, bezlitośnie demaskując nawet najmniejsze błędy i nieścisłości. Każda z nich ma swoje zdanie na przykład w kwestii tłumaczenia nazwy „Green Gables”, od ponad stu lat znanej w Polsce jako „Zielone Wzgórze”. W sieci dostępne są zdjęcia z PEI (Prince Edward Island), można więc sobie obejrzeć, jak wyglądają słynne „czerwone drogi” czy odtworzona na podstawie opisu w książce i korespondencji autorki farma rodzeństwa Cuthbertów. Dzięki uprzejmości Bernadety Milewski (autorki bloga „Kierunek Avonlea”), która nie tylko jest kopalnią wiedzy o LMM, zna na wyrywki wszystkie jej książki i tropi w nich z dociekliwością detektywa wszystkie autobiograficzne wątki, ale też co roku spędza na PEI kilka miesięcy i współpracuje z L.M. Montgomery Literary Society, mogłam dowiedzieć się, jak istotne dla autorki było słowo gable. Niestety nazwa ta już od pierwszego przekładu sprawiała tłumaczom kłopoty. Gable po angielsku to termin architektoniczny oznaczający trójkątną ścianę łączącą dwie części dwuspadowego dachu. Po polsku jest to „szczyt”. Słowo „szczyt” Polakom kojarzy się głównie z górami, dlatego już pierwsza tłumaczka zmieniła oryginalne Green Gables na Zielone Wzgórze, które tak wryło się w pamięć kolejnych pokoleń, że aż do tej pory nikt nie odważył się zbadać, czy tam w ogóle było jakieś wzgórze. Otóż nie było. Ale to nie dlatego zdecydowałam się zrobić wyłom w tradycji i nazwać ten dom Zielone Szczyty. Zrobiłam to po tym, jak przyjrzałam się na zdjęciach tamtejszemu budownictwu, w którym właśnie te szczyty najbardziej rzucają się w oczy. Niektóre domy mają ich po kilka; istnieje książka Nathaniela Hawthorne’a pod tytułem The House of Seven Gables [Dom o siedmiu szczytach], którą L.M. Montgomery czytała w roku 1903. Swój pokój w domu dziadków Macneillów, u których się wychowała, nazywała zawsze gable room i tę nazwę (east gable room) nadała też pokoikowi Anne. Było to dla niej niemal magiczne miejsce, o którym napisała nawet kilka wierszy. W swoich pamiętnikach wspomina, jak bardzo cierpiała, kiedy zimą musiała sypiać na dole, bo jej gable room nie był ogrzewany. W tłumaczeniach nazywano go zwykle „pokoikiem na facjatce” albo „na poddaszu”. Tymczasem był to po prostu pokój na pierwszym piętrze, z oknem we wschodniej (trójkątnej) ścianie szczytowej. Obok niego znajdował się pokój gościnny, a po przeciwnej stronie – pokój Marilli oraz west gable room (pokój w zachodnim szczycie). Wyżej był już tylko strych (tam Anne wyniosła podręczniki po zakończeniu roku szkolnego i urządzała próby deklamacji z jękami). Podsumowując, przyznaję się do winy: zabiłam Anię, zburzyłam Zielone Wzgórze i pozbawiłam je pokoiku na facjatce. Proszę jednak o łagodny wymiar kary, zważywszy na to, że ktoś kiedyś musiał się podjąć tego niewdzięcznego zadania. Za absolutnie bezcenne informacje serdecznie dziękuję Bernadecie Milewski, autorce bloga „Kierunek Avonlea”, oraz Panu Stanisławowi Kucharzykowi, który od lat bada florę PEI, a swoją wiedzą dzieli się na blogu „Zielnik L.M. Montgomery”. To on jest pomysłodawcą nieoficjalnej (bo oficjalnej brak) polskiej nazwy mayflowers (majowniki), ulubionych kwiatów LMM [Epigaea repens], o których autorka często wspomina w swoich książkach.

 Anna Bańkowska"