sobota, 16 grudnia 2017

Nadia z Blue Moon cz. IV

        (Pominięte kilka stron)


- Tu, na Wyspie, mam dziwne sny – zwierzała się Nadia Rilli kilka dni później. Obie dziewczynki siedziały na małej ławeczce przed Wymarzonym Domkiem jedząc zabrane na wyprawę kanapki.
- Co ci się śniło tym razem? – Rilla zwróciła w stronę przyjaciółki zaciekawiony wzrok.
- Byłam… byłam jakoś dziwnie ubrana, to znaczy może nie dziwnie ale tak jakoś bardzo biednie; miałam słomkowy kapelusz i warkoczyki…
- I co w tym dziwnego? – w głosie Rilli zabrzmiało rozczarowanie.
- Czekaj, bo to nie koniec. Stałam na ganku jakiegoś domu, przede mną stali jacyś ludzie, pytali jak mam na imię, a ja mówiłam, że Ania, ale żeby nazywali mnie Kordelią.
- Przecież to bez sensu! – oburzyła się Rilla. – Dlaczego tak powiedziałaś?
- Sama nie wiem. I w dodatku ci wszyscy ludzie byli jacyś tacy… nienormalni chyba. Kobiety z gołymi głowami, w spodniach, w jakichś swetrach, krótko ostrzyżone…
- W spodniach? – Rilla wyglądała na wstrząśniętą. – Z gołymi głowami? Niemożliwe!
- No właśnie dlatego mówię, że te sny są dziwne. I ja w nich też jestem dziwna. Niby jestem sobą, ale nie zawsze.
- Nie myśl o tym – Rilla zerwała się z ławeczki. – Chodź, chłopcy nas wołają, idziemy do latarni Kapitana Jima!



*  *  *

 W Latarni przywitał ich wilgotny chłód, będący miłą odmianą po upale panującym na zewnątrz. Po obejrzeniu wnętrza cała gromadka usiadła na schodkach i odpoczywała. Nan i Di opowiadały coś sobie po cichutku. Nadia oparła głowę o ścianę, Jim zamyślił się tak głęboko, że zdawał się drzemać, Walter wpatrzył się w pas granatowej wody, widoczny nieopodal latarni.
- Pan Ocean – szepnął. – Pan Ocean…
- Co mówisz, Walterze? – Rilla spojrzała zaskoczona na brata. On zwrócił na nią błyszczące oczy.
- Czytałem książkę o pewnym kapitanie, który, zawsze jak wypływał na Atlantyk, witał się z oceanem.
- Jak to „witał się”? – w głosie Jima zabrzmiała lekka kpina. – Rękę mu podawał czy jak?
- Ach, to była cała ceremonia! – zawołał Walter. - Razem z pierwszym oficerem szedł na dziób statku, za nimi steward niósł tacę z butelką najlepszego koniaku i trzy kielichy. Steward napełniał te kielichy, po czym kapitan gromko wołał trzy razy „Dzień dobry, Panie Ocean, dzień dobry!” i zawartość jednego kielicha wylewał na fale. Pozostałe dwa oczywiście wypijali, on i oficer.
- I co? – spytała rozśmieszona Rilla. – Pan Ocean był zadowolony z tego powitania?
- Chyba tak, Rillo-ma-Rillo – poważnie odpowiedział Walter. - Bo nigdy nie zdarzyło się, żeby kapitan na Atlantyku miał kłopoty, sztormy, czy coś w tym stylu. Chociaż raz zdarzyło mu się coś zabawnego.
 Teraz już wszyscy słuchali z zapartym tchem.
- Kiedyś ten kapitan musiał zastąpić innego kapitana na jego statku. Ten statek miał jakoś źle wyprofilowany dziób, czy coś, w każdym razie każda większa fala wdzierała się na pokład. Z tego powodu wydano kategoryczny zakaz wychodzenia na dziób podczas nawet niewielkiego sztormu. Kapitan albo o tym zapomniał, albo nie wiedział, albo zlekceważył ten zakaz. No i jak zaczął się sztorm, to wyszedł na pokład, żeby zaklinać fale.
- Co robić? – parsknął Shirley.
- Zaklinać fale. On na swoim własnym statku, tym, którym zawsze dowodził, miał dokładnie opracowany taki rytuał – przyprowadzał na dziób grono wybranych pasażerów, ustawiał ich w bezpiecznym miejscu, wyliczał, która fala wpadnie na pokład, bo na oceanie co dziewiąta fala jest większa, i wchodził na dziób, wyciągał ręce nad wodą mówiąc „Cicho, Panie Ocean, cicho!” po czym podawał ramię najładniejszej pasażerce i spacerował z nią wzdłuż relingów, to znaczy tych barierek. A potem odprowadzał ją na miejsce i w tym momencie miejsce przechadzki zalewała ogromna fala. Oczywiście wszyscy byli zachwyceni  i oczarowani.
- Ja myślę! – zawołał Jim. – Co za spryciarz!
 Reszta milczała, zafascynowana.
- I ten właśnie kapitan – podjął Walter – na tym nieswoim statku, na którym miał zastępstwo, postanowił zaklinać fale, gdy zaczął się sztorm. Na szczęście nie zabrał ze sobą nikogo z pasażerów, a jedynie pierwszego oficera i bosmana. Gdy tylko wyciągnął dłonie nad wodą, na pokład wdarła się fala, zwaliła go z nóg i byłby spadł do oceanu, gdyby bosman go nie złapał. Stracił tylko buty i skarpetkę. Pierwszy oficer zaczął mu robić wymówki, i przypominać, że na tym statku nie wolno podczas wysokiej fali wchodzić na dziób, a na to kapitan:  Kochany mój! Nic nie rozumiesz! Pomyliłem się! Zamiast powiedzieć „Cicho, Panie Ocean!” powiedziałem „Cicho, Matka Morze!”
Zebrani wybuchnęli gromkim śmiechem. Nadia pomyślała, że kapitan, który rozmawia z oceanem – to musiał być wspaniały człowiek.
- Zaraz, zaraz – zorientowała się nagle. – A czy ten kapitan naprawdę istniał czy to tylko taka powieść?
- Istniał naprawdę – zapewnił ją Walter. – Był Polakiem, nazywał się Eustazy Bork… Borkowski.
- Szkoda że Kapitan Jim nie żyje – powiedziała z żalem Nan. - Na pewno o nim słyszał, może go nawet znał. Gdyby żył to moglibyśmy go zapytać.
- Kapitan Jim mieszkał w tej latarni – wyjaśniła Rilla Nadii. - I był latarnikiem.
- Latarnikiem? Przecież był kapitanem? – zdziwiła się Nadia.
- Był już zbyt stary, żeby pływać na statkach, więc został latarnikiem.
- Czytałam opowiadanie o latarniku – powiedziała Nadia powoli, jakby z namysłem. – Tam był taki piękny opis oceanu… czekajcie, przypomnę sobie.
Wstała ze schodka i patrząc rozmarzonym wzrokiem na granatowy bezkres, przypominała sobie kolejne zdania.
- Była to chwila wielkiego spokoju i ciszy – zaczęła uroczyście. -  Zegary aspinwalskie wybiły piątą po południu. Jasnego nieba nie zaciemniała żadna chmurka, kilka mew tylko pławiło się w błękitach. Ocean był ukołysany. Nadbrzeżne fale zaledwie bełkotały z cicha, rozpływając się łagodnie po piaskach…
Urwała. Sześć par oczu wpatrywało się w nią z natężeniem.
- Nie pamiętam, jak to leciało dalej – Nadia nagle się speszyła. – Ale ten latarnik tak zaczytał się w książce, że zapomniał zapalić latarnię i stracił posadę.
- Kapitan Jim nigdy by tak nie zrobił! – zawołała Rilla.
- Kapitan Jim nawet czytając księgę swojego życia pamiętał, żeby zapalić latarnię – potwierdził Jim. – Umarł o świcie, przeczytawszy całość. A latarnia nadal się paliła.
- I to zaalarmowało naszego tatę – dodała Di. – Wiedział, że Kapitan bardzo skrupulatnie przestrzega godzin zapalania i gaszenia latarni, więc jak zobaczył, że latarnia pali się w dzień, od razu wiedział, że coś się stało.
- Znaliście go? – spytała Nadia z zapartym tchem.
- Nie – pokręcił głową milczący do tej pory Shirley. – Wszyscy urodziliśmy się już po jego śmierci.
- Nieprawda – zaprzeczył Jim. – Ja go znałem, a raczej to on znał mnie, bo byłem za mały, żeby cokolwiek zapamiętać. Imię mam po nim, mama uznała, że jej pierwszy syn musi nosić imię Kapitana. Często go wspomina. Mówi, że był wspaniałym człowiekiem.
- Żegluje teraz gdzieś po oceanach niebieskich – szepnął zamyślony Walter. – Po Oceanach Pana…

- I po Panach Oceanach – dodała cicho Nadia.

Joanna Okularczyk "Nadia of Blue Moon"

INSPIRACJE, CYTATY, ZAPOŻYCZENIA

1.  Lucy Maud Montgomery: „Ania z Zielonego Wzgórza”, „Wymarzony Dom Ani”, „Dolina Tęczy”, „Rilla ze Złotego Brzegu”    
2.    Lucy Maud Montgomery „Dzienniki”
3.    Henryk Sienkiewicz „Latarnik”
4.    Karol Olgierd Borchardt „Szaman morski”
5.    Blog: kierunekavonlea.blogspot.com
7.    Facebook, profil „Bernadeta Milewski”




6 komentarzy:

  1. Wspaniałe .... aż mi zabrakło słów!

    OdpowiedzUsuń
  2. Powtórzę tylko za Panem Rudzikiem "Fiu, fiu!" i dotyczy to wszystkich dotąd przeczytanych fragmentów. Jednak to od tego ostatniego nie mogłam go oderwać. Uwielbia wszystkie opowieści o latarniach i latarnikach. Cieszymy się, że mogliśmy je poznać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno, dawno temu byłam na koloniach, na których zorganizowano konkurs recytatorski. Jedna z dziewczynek, za namową opiekunki grupy, recytowała fragment "Latarnika". Ten fragment w jej wykonaniu zrobił na mnie takie wrażenie, że -wierzcie lub nie - pisałam go z pamięci (po czterdziestu latach!). Musiałam go tu zamieścić, i to w wykonaniu Nadii. Niech żyje nadal. Oczywiście na wszelki wypadek sprawdziłam z tekstem "Latarnika", żeby nie popełnić żadnego błędu ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pani Joanno, uwielbiam i Znaczy Kapitana, i Szamana morskiego Borhardta, ale zupełnie nie przyszłoby mi do głowy zestawić jego twórczość z Maud 😊 Jest Pani NIESAMOWITA!!! Chapeau bas!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Borze szumiący i wielolistny! To niesamowite, jak bardzo pokrewnymi duszami jesteśmy!!! Buziaczki serdeczne!

      Usuń
  5. Kolejna wspaniała kontynuacja , Dziękuję !!

    OdpowiedzUsuń