Z wielką radością zapraszam na świąteczną niespodziankę — prapremierową publikację V rozdziału „Anne z Szumiących Wierzb” w przekładzie Anny Bańkowskiej. Jestem niesamowicie wdzięczna Wydawnictwu Marginesy za wyrażenie zgody na publikację tego rozdziału na moim blogu.
„Anne z Szumiących Wierzb”, tłumaczenie Anna Bańkowska,
Wydawnictwo Marginesy, premiera 18.01.2023 r.
Projekt okładki: Anna Pol |
Rozdział V
Anne nie wiedziała, że jej odjazd z Szumiących Wierzb
obserwuje ze łzami w oczach mała Elizabeth ze swego mansardowego okna w Chojarach.
Dziewczynka czuła się tak, jakby wszystko, co wartościowe, zniknęło nagle z jej
życia, a ona sama stała się Lizzie, Lizzie i jeszcze raz Lizzie. Ale kiedy
wynajęte sanie zniknęły już za rogiem Zaułka Duchów, odeszła od okna i uklękła
przy łóżku.
– Drogi Boże – szeptała – wiem, że nie ma sensu prosić Cię o wesołe święta dla mnie, bo babcia i Kobieta nie potrafią być wesołe. Ale proszę Cię, niech moja kochana panna
Shirley ma naprawdę wesołe święta i niech potem bezpiecznie do mnie wróci. A
teraz – dodała, podnosząc się z kolan – zrobiłam już wszystko, co w mojej mocy.
Anne już rozsmakowywała się w świątecznej szczęśliwości. Kiedy pociąg ruszył ze
stacji, aż tryskała radością. Brzydkie ulice miasta zostały w tyle, a ona
jechała do domu – do Zielonych Szczytów. Świat za oknem mienił się wyzłoconą
bielą i bladym fioletem, przetykanym gdzieniegdzie ciemnymi sylwetkami świerków
i delikatnymi bezlistnymi brzozami. Nisko zawieszone słońce migotało między
drzewami nagich lasów, towarzysząc pędzącemu pociągowi niczym olśniewające
bóstwo. Katherine się nie odzywała, ale nie sprawiała wrażenia niezadowolonej.
– Tylko proszę nie spodziewać się po mnie rozmowy –
ostrzegła krótko.
– W porządku. Chyba nie uważa mnie pani za jedną z tych nieznośnych osób, które cały czas trzeba zabawiać rozmową?
Pogadamy, jak będziemy
miały ochotę.
Przyznaję, że lubię spędzać większość czasu na pogawędkach, ale nie
musi pani się tym przejmować.
W Bright River czekał na nie Davy z wielkimi saniami pełnymi
futer. Uściskał Anne z siłą niedźwiedzia, po czym obie dziewczyny usadowiły się
na tylnym siedzeniu. Jazda ze stacji do Zielonych Szczytów zawsze stanowiła dla
Anne jedną z milszych części wypraw do domu. Za każdym razem przypominała
sobie, jak po raz pierwszy odbywała tę drogę z Matthew. Wprawdzie działo się to
późną wiosną, a teraz był grudzień, ale i tak wszystko jej szeptało:
„Pamiętasz?”. Śnieg skrzypiał pod płozami, wśród rzędów ośnieżonych czubów
jodeł wesoło pobrzękiwały dzwoneczki. Między drzewami przy Białej Drodze
Rozkoszy migotały zaplątane w gałęzie girlandy gwiazd. Za przedostatnim
wzniesieniem ukazała się wielka biała przestrzeń nieskutej jeszcze lodem
zatoki, która połyskiwała tajemniczo w księżycowym blasku.
– Jest na tej drodze pewne miejsce,
w którym zawsze czuję, że właśnie dotarłam do
domu – odezwała się Anne. – Już ze szczytu następnego pagórka
zobaczymy światła Zielonych Szczytów. Od razu sobie
wyobrażam, jaką pyszną kolację Marilla nam przygotowała, niemal czuję te
zapachy. Ooch, jak dobrze, jak dobrze być znowu w domu!
W Zielonych Szczytach
każde drzewo na podwórzu zdawało się ją witać, każde oświetlone okno zapraszało
do środka. A jakie cudowne wonie biły z kuchni, gdy tylko otworzyła drzwi!
Powitalnym uściskom i śmiechom nie było końca i nawet Katherine nie czuła się
tutaj jak intruz, tylko jak członek rodziny. Pani Lynde ustawiła na stole i
zapaliła swoją ulubioną lampę z salonu – wyjątkowo paskudną rzecz z kulistym
czerwonym kloszem – która jednak dawała przyjemne różowe światło. Jakże ciepłe
i przyjazne były te cienie! Jak pięknie dorastała Dora! A Davy to już prawie
mężczyzna! A ile nowin czekało... Diana miała malutką córeczkę, Josie Pye
kawalera, a Charlie Sloane podobno się zaręczył. Wszystkie te wiadomości
wywoływały tyle samo emocji, co te na temat imperium. Nowa, świeżo ukończona
patchworkowa kołdra pani Lynde, złożona z pięciu tysięcy łatek, trafiła na
wystawę i zbierała same pochwały.
– Anne, jak ty wracasz do domu, to
zaraz wszystko ożywa –
zauważył Davy. „Tak właśnie powinno wyglądać życie” – zamruczał kociak Dory.
– Nigdy nie
mogłam oprzeć się urokowi księżycowej
nocy – powiedziała Anne po
kolacji.
– Co by pani powiedziała na
spacerek na rakietach śnieżnych, panno Brooke? Słyszałam, że ich pani używa.
Katherine wzruszyła ramionami.
– Tak, to
jedyna rzecz, którą potrafię, ale nie
miałam ich na nogach od sześciu lat.
Anne odszukała na strychu swoje rakiety, a Davy skoczył do
Sadowej Górki pożyczyć starą parę Diany dla Katherine. Ruszyły Aleją
Zakochanych, pełną ślicznych cieni drzew, i dalej przez pola z frędzlami
jodełek przy ogrodzeniach, przez lasy, które zdawały się znać mnóstwo sekretów,
ale w ostatniej chwili wzdragały się przed ich wyjawieniem, przez polany, które
sprawiały wrażenie rozlewisk płynnego srebra. Nie miały ochoty rozmawiać;
zupełnie jakby się bały popsuć słowami coś niezwykle pięknego. Ale Anne nigdy
jeszcze nie czuła się tak bliska Katherine. Ta zimowa noc samym swoim czarem
zdołała je połączyć... prawie. Kiedy wyszły w końcu na główną drogę, przemknęły
obok nich z brzękiem dzwonków sanie z roześmianym towarzystwem. Obie dziewczyny
bezwiednie westchnęły; wydało im się, że właśnie zostawiają za sobą świat
niemający nic wspólnego z tym, do którego wracają. Świat, w którym nie istnieje
czas, w którym panuje wieczna młodość, w którym dusze komunikują się z sobą
inaczej niż za pośrednictwem czegoś tak trywialnego jak słowa.
– Coś
cudownego – powiedziała Katherine tak wyraźnie do siebie samej, że Anne się nie
odezwała. Ruszyły dalej drogą, po czym skręciły w długą przecznicę do Zielonych
Szczytów, ale tuż przed furtką zatrzymały się, jakby wiedzione tym samym
impulsem. Stały tak w milczeniu, oparte o omszały stary płot, patrząc na dom,
ledwie widoczny zza zasłony drzew. Jakże pięknie wyglądał w tę zimową noc! W
dole na skutym lodem Jeziorze Lśniących Wód cienie otaczających je drzew
tworzyły fantazyjne wzory. Wszędzie panowała cisza i tylko z mostu dobiegało
staccato końskich kopyt. Anne uśmiechnęła się do siebie, wspominając, jak
często słyszała ten odgłos ze swego pokoju. Wyobrażała sobie wtedy, że to
baśniowe rumaki galopują gdzieś po nocy. Nagle ciszę przerwał całkiem inny
dźwięk.
– Katherine! Ty... Ty chyba nie płaczesz...? Jakoś nie umiała sobie wyobrazić płaczącej Katherine Brooke. Ale tak było i te łzy nagle
sprawiły, że stała się bardziej
ludzka. Anne już się jej nie bała.
– Katherine, moja droga, co się stało? Jak
mogę ci pomóc?
– Och, ty nic nie rozumiesz! Dla
ciebie wszystko zawsze jest takie proste! Ty... ty zdajesz się żyć w jakimś zaklętym kręgu piękna i romansu. „Ciekawe,
jakiego cudownego odkrycia dziś dokonam” to twoja życiowa
postawa, podczas gdy ja... ja zapomniałam, jak żyć, zresztą chyba nigdy nie
umiałam. Jestem jak zwierzę w klatce i nie umiem się z niej wydostać. I mam
wrażenie, że wciąż mnie ktoś szturcha kijem przez pręty. A ty... ty masz więcej
szczęścia, niż potrafisz ogarnąć. Na każdym kroku przyjaciółki... ukochany
mężczyzna... Nie, ja wcale nie pragnę wielbiciela, nienawidzę mężczyzn. Ale
gdybym dzisiaj umarła, nie zatęskniłaby za mną ani jedna żywa dusza. Jak by ci
się podobało życie bez żadnej przyjaznej duszy? – Głos Katherine załamał się
nagle i znów się rozszlochała.
– Katherine, mówiłaś, że lubisz
szczerość, więc będę szczera. Jeśli
rzeczywiście, jak mówisz, nie
masz ani jednej przyjaznej duszy, to z własnej
winy. Chciałam się z tobą zaprzyjaźnić, ale ty
miałaś dla mnie
same kolce i żądła.
– Ach,
wiem, wiem! Jak ja cię
nienawidziłam, kiedy przyjechałaś do
Summerside! To obnoszenie się z
pierścionkiem...
– Wcale się nie obnosiłam!
– Może i nie. To tylko moja wrodzona złośliwość. Ale ten pierścionek i tak kłuł w oczy. Nie, wcale ci nie zazdroszczę
narzeczonego. Nigdy nie chciałam wyjść za mąż, dość się napatrzyłam na
małżeństwo rodziców. Nie mogłam jednak znieść, że zostałaś moją przełożoną,
chociaż jesteś młodsza. I cieszyłam się, że Pringle’owie sprawiali ci tyle
kłopotów. Zdawałaś się mieć wszystko, czego ja nie miałam: urok, przyjaźń,
młodość. Młodość! Ja o młodości mogłam tylko pomarzyć. Ty nie masz o tym pojęcia.
Nie wiesz, jak to jest, kiedy nikt cię nie chce... absolutnie nikt!
– Naprawdę? – uniosła się Anne. I
w kilku celnych zdaniach nakreśliła jej obraz swego życia przed przyjazdem do
Zielonych Szczytów.
– Szkoda, że o tym nie wiedziałam –
stwierdziła Katherine. – To by wszystko zmieniło. Mnie wydawałaś się po
prostu dzieckiem szczęścia i aż mnie skręcało z zazdrości.
Dostałaś stanowisko, którego pragnęłam. Tak, wiem, że masz wyższe kwalifikacje,
ale mimo to... Jesteś ładna... a przynajmniej ludzie uważają cię za ładną. Moje
najwcześniejsze wspomnienie to czyjeś słowa: „Co za brzydactwo!”. Ty wchodzisz
do pokoju takim zachwycającym krokiem... Pamiętam, jak pierwszy raz pojawiłaś
się w szkole. Ale najbardziej nienawidziłam cię za to, że zdawałaś się mieć w sobie
jakąś tajemną radość, jakby każdy nowy dzień oznaczał kolejną przygodę. I mimo
całej niechęci musiałam czasem w duchu przyznać, że chyba pochodzisz z innej
planety.
– Doprawdy, Katherine, aż mi dech zapiera od tych wszystkich
komplementów. Ale chyba skończyłaś już z tą nienawiścią i możemy
wreszcie zostać przyjaciółkami?
– No nie
wiem. Nigdy nie miałam żadnej przyjaciółki, a zwłaszcza takiej w moim
wieku. Nie mam miejsca, które mogłabym nazwać domem, i nawet nie wiem, czy
potrafię się przyjaźnić. Nie, już cię nie nienawidzę, ale sama nie wiem, co do
ciebie czuję. Pewnie zaczyna na mnie działać ten twój słynny urok. Wiem tylko,
że chciałabym ci opowiedzieć, jak wyglądało moje życie. Nigdy bym się na to nie
zdobyła, gdybyś nie opowiedziała mi o swoim. Zależy mi, chociaż nie wiem
dlaczego, abyś zrozumiała, czemu taka jestem.
– Opowiedz
mi o tym, droga Katherine. Naprawdę chcę to zrozumieć.
– Wiesz już, jak to jest być niechcianą. Nie
wiesz jednak, jak to jest być
niechcianą przez własnych rodziców. Moi
nienawidzili mnie, odkąd się urodziłam, a
przedtem nienawidzili siebie nawzajem. Tak, to prawda. Ciągle się kłócili,
nawet o głupstwa, i z byle powodu sobie dokuczali. Moje dzieciństwo było
koszmarem. Umarli, gdy miałam siedem lat, a wtedy wzięła mnie rodzina wuja
Henry’ego. Oni też mnie nie chcieli. Traktowali mnie z wyższością, bo „żyłam na
ich łasce”. Pamiętam każdą złośliwość, co do jednej, natomiast nie pamiętam ani
jednego miłego słowa. Musiałam nosić ubrania po kuzynkach... zwłaszcza taki
jeden kapelusz, w którym wyglądałam jak grzyb. Wyśmiewały się ze mnie, ilekroć
go wkładałam, aż w końcu go podarłam i wrzuciłam do ognia. Potem przez całą
zimę chodziłam do kościoła w obrzydliwym starym berecie. Nigdy nie miałam nawet
psa, a tak o nim marzyłam! Ale za to miałam rozum. Oczywiście chciałam się
uczyć, zdobyć licen cjat, chociaż równie dobrze mogłabym pragnąć gwiazdki z
nieba. Ostatecznie wuj Henry zgodził się opłacić mi naukę w Queen’s, jeśli
obiecam zwrócić mu pieniądze z przyszłych zarobków. Opłacał mi też
trzeciorzędny pensjonat. Miałam tam pokój nad kuchnią, lodowaty w zimie i
koszmarnie gorący latem, gdzie stale unosił się odór stęchłego jedzenia. I
żebyś widziała te moje ubrania! Ale w końcu zdobyłam licencję nauczycielki i
posadę w szkole w Sum merside, jedyny okruch szczęścia w moim życiu. Odtąd
odkładałam każdy cent, żeby oddać wujowi Henry’emu nie tylko pieniądze za moje
studia, ale też wszystko, co na mnie kiedy kolwiek wydał. Nie chciałam mu
niczego zawdzięczać. Dlatego mieszkam u pani Dennis i chodzę w byle łachach, na
szczęście niedawno spłaciłam mu ostatnią ratę. Teraz po raz pierwszy w życiu
poczułam się wolna. Ale przy okazji wybrałam złą drogę. Wiem, że jestem
odludkiem. Wiem, że nigdy nie mówię tego, co trzeba. Wiem, że z własnej winy
jestem pomijana w zaproszeniach i propozycjach pełnienia różnych funkcji
społecznych. Wiem, że mam skłonności do sarkazmu, a uczniowie mnie nie znoszą i
uważają za despotkę. Myślisz, że świadomość tego wszystkiego mnie nie boli?
Boją się mnie, a ja nie cierpię ludzi, którzy patrzą na mnie wylęknionym
wzrokiem. Och, Anne, ja chyba jestem chora na nienawiść! Tak bardzo chcę być
taka jak inni... i już nie potrafię. To dlatego jestem taka zgorzkniała.
– Ależ
potrafisz! – Anne objęła ją
ramieniem. – Możesz usunąć z głowy tę nienawiść, wyleczyć się z niej.
Twoje życie dopiero się zaczyna,
ponieważ dopiero teraz stałaś się wolna i niezależna.
I nigdy nie wiesz, co cię czeka za kolejnym zakrętem tej drogi.
– Słyszałam, jak o tym mówiłaś, i śmiałam się z tych twoich zakrętów. Ale mój problem polega na tym, że na mojej drodze nie ma żadnych zakrętów. Ona ciągnie się przede mną prosto aż do
nieba, z bezkresną monotonią. Och, Anne, czy ty kiedykolwiek bałaś się życia,
tej pustki, tych rojów zimnych, nieciekawych ludzi? Nie, oczywiście, że nie. Ty
nie będziesz musiała uczyć przez całą resztę życia. I dla ciebie każdy jest
interesujący, nawet ta pękata, czerwona Rebecca Dew. A prawda o mnie jest taka,
że ja nie znoszę pracy w szkole, tylko nic więcej nie umiem. Nauczycielka jest
po prostu niewolnicą czasu. Wiem, że ty lubisz ten zawód, ale zupełnie tego nie
rozumiem. Anne, ja marzę o podróżach, to jedyna rzecz, jakiej w życiu
pragnęłam. Pamiętam obrazek, który wisiał na ścianie mojego pokoju na poddaszu
u wujostwa, taką wyblakłą rycinę, którą wszyscy wzgardzili. Przedstawiała palmy
wokół studni na pustyni i sznur wielbłądów w oddali. Wpatrywałam się w nią jak
urzeczona i marzyłam, by zobaczyć to miejsce. A także Krzyż Południa, świątynię
Tadż Mahal i kolumny Karnaku. Chcę się przekonać na własne oczy, nie tylko
wierzyć, że Ziemia jest okrągła. I oczywiście przy nauczycielskiej pensji nigdy
mi się to nie uda. Do końca życia jestem skazana na gadaninę o żonach Henryka VIII
i niewyczerpanych zasobach Imperium Brytyjskiego.
Anne parsknęła śmiechem. Teraz, kiedy z głosu Katherine znikło
rozgoryczenie, ona mogła bezpiecznie się śmiać. Pozostały w nim tylko smutek i
niecierpliwość.
– Tak czy inaczej, będziemy przyjaciółkami, a
na początek mamy przed sobą dziesięć wesołych dni. Zawsze tego chciałam, Katherine pisana przez „K”. I cały czas czułam, że
pod tymi twoimi kolcami kryje się coś, dzięki czemu jesteś warta przyjaźni.
– Więc tak właśnie o
mnie myślałaś? Często się nad tym zastanawiałam. No cóż, lampart
spróbuje zmienić swoje cętki, być może jest to możliwe. W
tych twoich Zielonych Szczytach jestem w stanie uwierzyć we wszystko. To
pierwsze miejsce, w którym naprawdę czuję się jak w domu. I chciałabym stać się
taka jak inni, jeśli jeszcze nie jest za późno. Zacznę nawet ćwiczyć promienny
uśmiech, żeby jutro wieczorem powitać nim twojego Gilberta. Oczywiście
zapomniałam już, jak powinno się rozmawiać z mężczyznami, jeśli w ogóle to
umiałam. Uzna mnie pewnie za podstarzałą przyzwoitkę. Ciekawe, czy przed zaśnięciem
będę sobie pluła w brodę, że zdjęłam przed tobą maskę i pozwoliłam ci zajrzeć w
głąb mojej roztrzęsionej duszy.
– O nie, pomyślisz raczej: „Cieszę się, że Anne odkryła we mnie
człowieka”. Otulimy
się ciepłymi,
puszystymi kocami, pod którymi znajdziemy dwie butelki z gorącą wodą, bo
Marilla i pani Lynde przygotują je niezależnie od siebie, uznawszy, że ta druga
na pewno zapomniała. Po tym mroźnym spacerze przy księżycu poczujesz się
rozkosznie śpiąca i zanim się zorientujesz, będzie ranek. A wtedy jako pierwsza
osoba na Ziemi odkryjesz, że niebo jest błękitne. Posiądziesz także sztukę
przygotowywania świątecznych puddingów, bo pomożesz mi w tworzeniu takiego
wielkiego, pełnego śliwek na wtorek. Zobaczysz, jak wspaniale nam wyjdzie.
Już w domu Anne ze zdziwieniem zauważyła, jak korzystnie na
wygląd Katherine wpłynął długi spacer na rześkim powietrzu. Jej twarz wprost
promieniała, a rumieńce całkiem ją odmieniły. „Przecież ona mogłaby być wręcz
ładna, gdyby ją odpowiednio ubrać” – pomyślała. W sklepie w Summerside widziała
niedawno kapelusz z ciemnego aksamitu i wyobraziła go sobie na czarnych włosach
Katherine. Ściągnięty na czoło, podkreślałby pięknie kolor jej bursztynowych
oczu. „Muszę koniecznie coś z tym zrobić”.
Chojary brzmi jak nazwa wsi na Mazowszu :))))) Lubię nazwę Wieczna Zieleń ( Evergreen). Bardzo dziękuję za zaprezentowanie fragmentu tłumaczenia. Opis pobytu Anne w Zielonych Szczytach w czasie Świąt Bożego Narodzenia, jest jednym z moich ulubionych. Tyle wyjaśnia się między nią a Katherine, i to wszystko dzięki nastrojowi i wspaniałej atmosferze miłości cudownego domu, przepięknej zimie i widokom zapierającym dech w piersiach. Świątecznie pozdrawiam! AnnaW
OdpowiedzUsuń