Witajcie w Nowym Roku, po rocznej (!) przerwie... Wiem, że obiecałam uaktywnić się na blogu, ale 2021 minął jak z bicza trzasnął... Nawet łudziłam się, że uda mi się zaskoczyć Was wpisem na sam koniec roku, ale coś bardzo ważnego przeszkodziło mi w urzeczywistnieniu tego planu... Ale po kolei...
11 miesięcy temu na Facebooku napisała do mnie kuzynka — Anna Bittner, która prowadzi książkowego bloga i ma na koncie tłumaczenia książek. W wiadomości Ania zapytała, czy mogłaby dać mój adres e-mailowy swojej znajomej, która zabiera się za ponowne tłumaczenie „Ani z Zielonego Wzgórza”. Oczywiście zgodziłam się, a kiedy Ania napomknęła, że ma to być rewolucyjne tłumaczenie, zapytałam tylko, czy mam się bać...
Sześć tygodni później zobaczyłam wpis na jednej z grup, które prowadzę — jego autorka, Anna Bańkowska, napisała, że w jej tłumaczeniu pojawi się majownik... Na szybko zerknęłam na wiadomości i okazało się, że to ta znajoma mojej kuzynki od rewolucyjnego tłumaczenia... Nawet nie wiem, co wówczas kojarzyło mi się z rewolucyjnym podejściem — przyznam, że nie wygooglowałam sobie nazwiska, bo z jakiegoś powodu wydawało mi się, że to musi być jakaś rozpoczynająca karierę tłumaczka. Któż inny porwałby się na rewolucjonizowanie Ani, prawda? Akurat w grupie omawiana była „Rilla ze Złotego Brzegu”, w której pojawiają się majowniki (błędnie tłumaczone w innych przekładach), więc ten wpis nie wywołał wielkiego poruszenia. Jednak w którymś przypadkowym wątku kilka dni później rozpętała się istna burza, bo Tłumaczka wspomniała o... „ZIELONYCH SZCZYTACH”! Wątek dotyczył zupełnie czego innego, ale komentarze na temat nazwy farmy Cuthbertów biły rekordy. Jak to „Zielone Szczyty”?!?! Przecież Ania nie mieszkała w górach! Jak to Anne?? Anne w tytule? Jak to nie było wzgórza?? A może jednak lepiej „dachy”, „kalenice“, „facjatka”, „fronton”, „skos”? A właściwie po co to w ogóle ruszać? Nota bene, w międzyczasie omawialiśmy „Rillę ze Złotego Brzegu” wyliczając tłumaczom każdą nieścisłość i błąd... Po 130 komentarzach, w większości mało przychylnych architektonicznym szczytom, zmieniłam tytuł wpisu na „Anne z e na końcu”, bo dowiedziałam się, że taki jest roboczy tytuł nowego przekładu (to, przyznam, dosyć mnie uspokoiło). Sama nie wiem, kiedy dowiedziałam się, że jednak wyjdzie „Anne z Zielonych Szczytów”... Zaczęłam nawet trochę żałować, że zrobiłam wpis na blogu na temat szczytów... To ja mam mieć udział w uśmierceniu „Zielonego Wzgórza”, o którym marzyłam od dzieciństwa? Przecież ten wpis miał tylko wyjaśnić, że tytuł Bernsztajnowej nie był dosłownym tłumaczeniem! Czy ja sugerowałam zmianę polskiego tytułu?
Kiedy ochłonęłam po pierwszym szoku, Zielone Szczyty powoli zaczęły mnie do siebie przekonywać... Przecież to jednak był tytuł nadany powieści przez L.M. Montgomery, bez względu na to, jak brzmi to po polsku... Zaczęłam się zastanawiać, czy tak bardzo raziłaby mnie ta nazwa, gdybym nie pokochała w dzieciństwie „Ani z Zielonego Wzgórza” i czy nie pokochałabym Anne, gdybym przeczytała, że mieszka w Zielonych Szczytach. Gdzieś tam w podświadomości usłyszałam cichy głosik: „Nie pokochasz mnie, bo nazywam się Zielone Szczyty, a nie Zielone Wzgórze?” Będąc kimś, kto od lat interesuje się biografią Maud, czułam też radość, że oryginalny tytuł znajdzie się na okładce polskiego wydania. Zielone Szczyty nie zajęły, co prawda, miejsca w sercu, które od prawie 40 lat zajmuje Zielone Wzgórze, ale już nie raziły mnie jak w marcu, kiedy o nich po raz pierwszy usłyszałam. Kiedy w grudniu, podczas transmisji spotkania z Tłumaczką, miałam okazję posłuchać pierwszego rozdziału, spadł mi kamień z serca. Zielone Szczyty nie raziły w tekście, a samo tłumaczenie było niezwykle przyjemne dla ucha i łagodne dla serca!
Książka ma swoją premierę już 26 stycznia 2022 r. Za 22 dni polscy czytelnicy, którzy z różnych względów nie mogą przeczytać oryginału, będą mieli okazję zapoznać się z, jak do tej pory, najwierniejszym przekładem, który z wielką dbałością o szczegóły przygotowała Tłumaczka z ogromnym dorobkiem — Pani Anna Bańkowska. Rok 2022 będzie rokiem Anne. Wydawnictwo „Marginesy” planuje bowiem premierę II i III części cyklu również w tym roku.
Zdjęcie dzięki uprzejmości Wydawnictwa „Marginesy”. Projekt okładki: Anna Pol |
Zapraszam do zapoznania się z przedmową do tego wydania. Być może dzięki niej Wasz odbiór tych rewolucji we wspomnieniach z dzieciństwa będzie bardziej przychylny.
„Oddając Czytelniczkom i Czytelnikom nowy przekład jednej z najbardziej kultowych powieści, jestem świadoma „zdrady” popełnianej wobec pokolenia ich matek i babć, do których zresztą zaliczam też siebie. Tak jest – razem z wydawcą tego przekładu doszliśmy do wniosku, że w czasach, kiedy wszystkie dzieci wiedzą, że żadna mała Kanadyjka nie ma na imię Ania, Janka czy Zosia, a żaden Kanadyjczyk nie nosi imienia Mateusz czy Karolek, pora przywrócić wszystkim, nie tylko wybranym (jak w poprzednich przekładach), bohaterkom i bohaterom książki ich prawdziwe imiona, nazwom geograficznym na Wyspie Księcia Edwarda zaś ich oryginalne brzmienie. Podejmując się kolejnego przekładu (a w ostatnich latach nastąpił prawdziwy ich wysyp), postawiłam sobie za cel jak najściślejszą wierność wobec oryginału i realiów życia w wiosce Avonlea, która chociaż fikcyjna, miała jednak swój pierwowzór w prawdziwej miejscowości Cavendish. Odwiedziłam w tym celu liczne fora internetowe, blogi i grupy na Facebooku poświęcone życiu i twórczości Lucy Maud Montgomery. Należą do nich osoby, które doskonale znają wszystkie jej książki, także w oryginale, i od lat analizują nowe przekłady, bezlitośnie demaskując nawet najmniejsze błędy i nieścisłości. Każda z nich ma swoje zdanie na przykład w kwestii tłumaczenia nazwy „Green Gables”, od ponad stu lat znanej w Polsce jako „Zielone Wzgórze”. W sieci dostępne są zdjęcia z PEI (Prince Edward Island), można więc sobie obejrzeć, jak wyglądają słynne „czerwone drogi” czy odtworzona na podstawie opisu w książce i korespondencji autorki farma rodzeństwa Cuthbertów. Dzięki uprzejmości Bernadety Milewski (autorki bloga „Kierunek Avonlea”), która nie tylko jest kopalnią wiedzy o LMM, zna na wyrywki wszystkie jej książki i tropi w nich z dociekliwością detektywa wszystkie autobiograficzne wątki, ale też co roku spędza na PEI kilka miesięcy i współpracuje z L.M. Montgomery Literary Society, mogłam dowiedzieć się, jak istotne dla autorki było słowo gable. Niestety nazwa ta już od pierwszego przekładu sprawiała tłumaczom kłopoty. Gable po angielsku to termin architektoniczny oznaczający trójkątną ścianę łączącą dwie części dwuspadowego dachu. Po polsku jest to „szczyt”. Słowo „szczyt” Polakom kojarzy się głównie z górami, dlatego już pierwsza tłumaczka zmieniła oryginalne Green Gables na Zielone Wzgórze, które tak wryło się w pamięć kolejnych pokoleń, że aż do tej pory nikt nie odważył się zbadać, czy tam w ogóle było jakieś wzgórze. Otóż nie było. Ale to nie dlatego zdecydowałam się zrobić wyłom w tradycji i nazwać ten dom Zielone Szczyty. Zrobiłam to po tym, jak przyjrzałam się na zdjęciach tamtejszemu budownictwu, w którym właśnie te szczyty najbardziej rzucają się w oczy. Niektóre domy mają ich po kilka; istnieje książka Nathaniela Hawthorne’a pod tytułem The House of Seven Gables [Dom o siedmiu szczytach], którą L.M. Montgomery czytała w roku 1903. Swój pokój w domu dziadków Macneillów, u których się wychowała, nazywała zawsze gable room i tę nazwę (east gable room) nadała też pokoikowi Anne. Było to dla niej niemal magiczne miejsce, o którym napisała nawet kilka wierszy. W swoich pamiętnikach wspomina, jak bardzo cierpiała, kiedy zimą musiała sypiać na dole, bo jej gable room nie był ogrzewany. W tłumaczeniach nazywano go zwykle „pokoikiem na facjatce” albo „na poddaszu”. Tymczasem był to po prostu pokój na pierwszym piętrze, z oknem we wschodniej (trójkątnej) ścianie szczytowej. Obok niego znajdował się pokój gościnny, a po przeciwnej stronie – pokój Marilli oraz west gable room (pokój w zachodnim szczycie). Wyżej był już tylko strych (tam Anne wyniosła podręczniki po zakończeniu roku szkolnego i urządzała próby deklamacji z jękami). Podsumowując, przyznaję się do winy: zabiłam Anię, zburzyłam Zielone Wzgórze i pozbawiłam je pokoiku na facjatce. Proszę jednak o łagodny wymiar kary, zważywszy na to, że ktoś kiedyś musiał się podjąć tego niewdzięcznego zadania. Za absolutnie bezcenne informacje serdecznie dziękuję Bernadecie Milewski, autorce bloga „Kierunek Avonlea”, oraz Panu Stanisławowi Kucharzykowi, który od lat bada florę PEI, a swoją wiedzą dzieli się na blogu „Zielnik L.M. Montgomery”. To on jest pomysłodawcą nieoficjalnej (bo oficjalnej brak) polskiej nazwy mayflowers (majowniki), ulubionych kwiatów LMM [Epigaea repens], o których autorka często wspomina w swoich książkach.
Anna Bańkowska"
Dziękuję za ten ciekawy wpis! :)
OdpowiedzUsuńJako pracownik akademicki, do tego pracujący w laboratorium, jestem absolutnie przekonana, że nowe tłumaczenie jest potrzebne. Tak jak każde inne, równie ważne. To nowe jest jak inna, ulepszona metoda badawcza, która pozwoli lepiej poznać twórczość Pisarki. Jako oddana wielbicielka Maud już od ponad trzydziestu lat, bardzo się na nią cieszę. Chcę poznać nową wizję książki, nowego tłumacza, mieć okazję do ciekawej dyskusji. A to wszystko wcale nie oznacza, że neguję poprzednie tłumaczenia - każde z nich ma swój udział w tym, jak patrzę na świat wykreowany przez Maud.
Agnieszko, Ty jako najwiekszy polski ekspert z automatu przeczytasz nowy przeklad :) W to nie watpie. Jest jednak, jak piszesz - ten przeklad dolozy swoja cegielke w ukladance zwanej "LMM". Dowiemy sie o sprawach, ktore wczesniej byly nam nieznane. Sadzac po ilosciach komentarzy na FB dyskusja bedzie toczyla sie przez wiele miesiecy. Mam cicha nadzieje, ze ksiazka trafi do osob, do ktorych powinna trafic - ze dowiedza sie o niej wielbiciele pisarki, ktorzy docenia te dodatkowe informacje i to nowe spojrzenie na ukochana powiesc.
UsuńJa jestem już podekscytowana do granic możliwości. :D Te szczyty nigdy nie kojarzyły mi się z górami. Zawsze gdy słyszę "szczyty" w kontekście tytułu widzę Anię wychylającą się z okna. Jak na jednej z ilustracji koreańskiego wydania. Czekam niecierpliwie. :D
OdpowiedzUsuńJak wytrzymasz do premiery??
UsuńNo nie wyczymie! :P
UsuńDla mnie "Zielone Wzgórze" brzmi swojsko,tak jak mówisz Bernadko, dla każdego,każdej czytelniczki,czytelnika pozostanie w naszym sercu,a przecież nikt nam nie zabrania czytania wcześniejszych przekładów,i nikt nie stosuje cenzury "Czytaj "Zielone Szczyty " nie Wzgórze" Po prostu mamy teraz szansę jak nigdy dotąd,zapoznać się najdokładniejszym przekładem Książki autorstwa Maud.Może to tak będzie wyglądało,czytając szczyty , w naszym umyśle będzie brzmiało słowo "Wzgórze"To tak jak czytając Anię ,widzę Megan, może to upraszczam,ale tak to odbieram. Nie jestem oportunistą , i z całego serca chcę Podziękować Pani Annie Bańkowskiej,za jej wkład,zaangażowanie,za to że pomimo rożnych nieprzychylnych komentarzy pozostała przy swoim zdaniu. Dziękuję Bernadko za ten wpis, sądzę oczekiwany przez wszystkich fanów Twojego Bloga.Pozdrawiam.Krzysiek
OdpowiedzUsuńCiesze sie Krzysiu, ze tak do tego podchodzisz. Oby spodobalo Ci sie to nowe tlumaczenie. Nie musi ono zastapic tego, ktore jest dla Ciebie najwazniejsze, ale nowe pokolenia byc moze zastapia nim przeklad sprzed 110 lat. Jesli przemowi ten przeklad do nowego pokolenia Wielbicieli, to bedzie to wielki sukces. Nie tylko Anne bedzie zyla przez kolejne dekady, ale dodatkowo to pokolenie dowie sie o sprawach, o ktorych my nie mielismy pojecia.
UsuńMam zamiar czesciej tu bywac w Nowym Roku, wiec zapraszam do czestych wizyt.
Dziękuję Bernadko,cieszę się na nowe wpisy.Pozdrawiam cieplutko ❤️💕
UsuńJestem w rozterce. To tak jakby zamiast Czerwony Kapturek bajka miała mieć teraz tytuł Czerwona czapka. Czy rzeczywiście potrzebne jest dosłowne tłumaczenie? Od dzieciństwa znam Mateusza i teraz będę się zastanawiać czytając książkę o kogo chodzi? Trudno mi sobie to wyobrazić.
OdpowiedzUsuńRozumiem te rozterke. Pomimo tego, ze wychowalam sie na Ani i ona nauczyla mnie marzyc, moim marzeniem nie bylo zobaczenie 'Zielonych Szczytow' w tytule. Jak napisalam powyzej - duzo czasu oswajalam sie z mysla o nowym tytule. Na szczescie teraz jestem na etapie akceptacji tego, ze pojawi sie nowe tlumaczenie i ze zabraknie w tytule "Ani" i "Wzgorza". To ogromny postep. W marcu czulam po prostu stres.
UsuńTo nie bedzie przeklad dla kazdego - tak, jak serial "Anne with an e" nie jest serialem dla kazdego wielbiciela ksiazki. Istniejace przeklady nie znikaja - mozna je nadal czytac. Jesli lektura tego przekladu mialaby odbic sie na zdrowiu (co zdarzylo sie w moim przypadku, kiedy ogladalam serial), to mysle, ze lepiej sobie darowac. Jesli natomiast ktos chcialby odkryc AoGG w wersji najbardziej zblizonej do zamyslu LMM i lektura nowego przekladu nie zburzy mu jakiegos wyimaginowanego swiata, to mysle, ze powinien siegnac po nowy przeklad. Daj prosze znac, czy sie zdecydowalas. Byc moze bedziesz potrzebowala czasu.
Niedlugo ukaze sie tu wywiad z Pania Anna Bankowska. Zapraszam wiec ponownie i moze odpowiedzi Pani Anny pomoga Ci w podjeciu decyzji, do ktorej grupy nalezysz. Pozdrawiam serdecznie!
Bardzo mnie ten przekład ciekawi. Dla mnie to taka forma ciekawostki, w końcu nikt nie zakazuje nam czytać tłumaczeń wcześniejszych. A może to być gratka dla tych, którzy nie chcą lub nie potrafią czytać po angielsku (ja jestem w grupie pośredniej - znam angielski, ale chyba bym nie wychwyciła tych wszystkich niuansów, bo za tym językiem nie przepadam).
OdpowiedzUsuńBernadko, o ile mogę spytać (bo nie jestem pewna, czy będziesz chciała odpowiedzieć i to rozumiem) - myślałam do tej pory, że nie oglądałaś "Anne with an e". Co sądzisz o tym serialu? Ja wczoraj skończyłam pierwszy sezon i o ile początek mi się podobał (nawet mimo zmian w fabule - klimat powieści został zachowany), o tyle niestety im dalej w las, tym gorzej...
Spotkalam sie z opiniami, ze kazdy moze przeczytac AoGG po angielsku, bo przeciez wtedy czyta sie dokladnie to, ze napisala autorka. Przyznam, ze np. zupelnie nie znam francuskiego i w ZYCIU nie przyszloby mi do glowy, aby czytac w tym jezyku cokolwiek. Jesli jednak przyjac, ze wiekszosc (to takie zalozenie na wyrost) czytelnikow miala kontakt z angielskim (powiedzmy minimum 4 lata liceum), to nie jest to taki sam angielski, jakiego uczyli sie w szkole. Poza tym bez analizy realiow, ktore wowczas panowaly, nawet czytelnik, ktory swietnie zna angielski, nie do konca moze rozumiec wszystko, co czyta. Znam sporo osob, ktore angielski znaja w stopniu dobrym lub mniej niz dobrym i te osoby nie porwa sie czytanie w oryginale, bo po ciezkim dniu w pracy, chca przy ksiazce odetchnac, a nie usiasc ze slownikiem i sprawdzac co piate slowo. I wlasnie dla tych osob bedzie to swietna propozycja.
UsuńWidzialam I sezon "Anne with an E", kiedy nadawala go kanadyjska stacja CBC, kilka tygodni przed jego premiera na Netflixie. Pierwszy odcinek do ostatnich kilku minut mi sie podobal, z reszta sezonu bylo duzo gorzej. Dalszych sezonow nie ogladalam. To, czego wg mnie w tym serialu nie bylo, to klimat ksiazek LMM. Pozdrawiam serdecznie :)
Zgadzam się w 100%. Klimatu Anie nie ma ani odrobiny!!
UsuńMarta
Gdy natknęłam się w Internecie na ten tytuł, pomyślałam, że to jakaś nowa książka L.M. Montgomery i już miałam ją zamawiać, gdy doczytałam, że to jednak nowe tłumaczenie Ani. Jakoś nie jestem przekonana do Zielonych Szczytów.
OdpowiedzUsuń