Kiedy wyjeżdżaliśmy pod koniec lipca do Halifax’u, aby odbyć w końcu ten ostatni fragment pielgrzymki śladami L.M. Montgomery i Ani, cieszyłam się, że zobaczę coś nowego. Aż dziw, że nie mieliśmy do tej pory czasu, aby wybrać się do Nowej Szkocji. Na szczęście w tym roku podjęliśmy decyzję, a spotkanie z Megan Follows, do którego doszło podczas tego wyjazdu, było prawdziwą wisienką na torcie.
Maud nie ukrywała, że książkowy Kingsport inspirowany był Halifax’em, zaś Uniwersytet Redmondzki — Uniwersytetem Dalhousie, do którego uczęszczała w latach 1895-1896 autorka „Ani z Zielonego Wzgórza”. Poza rokiem uniwersyteckim Maud spędziła w Halifax’ie kilka dodatkowych miesięcy w latach 1901-1902 jako redaktorka „The Daily Echo”.
Zapraszam zatem na wizytę w Kingsporcie L.M. Montgomery.
"Kingsport jest starym, osobliwym miastem, pamiętającym swe najwcześniejsze lata, gdy było małą, niepozorną osadą za czasów kolonizacji. Przetrwało spowite w atmosferę starożytności jak poważna matrona, ubrana w staromodne szaty, zabytki swej młodości. Gdzieniegdzie daje się zauważyć piętno nowoczesności, lecz samo centrum pozostało nie tknięte dłonią postępu. Miasto przepełnione jest mnóstwem ciekawych zabytków, które opiewają romantyczne legendy dawnej przeszłości. Niegdyś, podczas najazdów dzikich plemion indiańskich, było ono punktem granicznym - działo się to w owym czasie, gdy Indianie postanowili upomnieć się o swoje dawne prawa. Potem Kingsport stał się niejako kością niezgody między Anglikami a Francuzami i przechodził co pewien czas z rąk do rąk. Oczywiście każda taka zmiana zostawiała ślady na wewnętrznym życiu miasta.
W samym środku parku miejskiego wznosi się wysoka wieża, zabazgrana autografami licznych turystów, a tuż poza miastem na niskich wzgórzach pozostały jeszcze ruiny dawnych fortyfikacji francuskich i kilka starych luf armatnich sterczących w czeluściach między murami. Kingsport posiada rozmaite zabytki historyczne, niezwykle ciekawe dla przyjezdnych, a wśród tych zabytków na pierwszy plan wysuwa się stary cmentarz Świętego Jana. Położony w samym centrum miasta, otoczony jest z dwóch stron staroświeckimi kamienicami, a z dwóch - nowoczesnymi, ruchliwymi ulicami. Mieszkańcy Kingsportu dumni są z tego cmentarza, każdy z nich bowiem posiada tam mogiłę swego przodka. Większość grobów wykonana jest w sposób raczej prosty, z szarego lub brązowego kamienia, z rzadka tylko można zauważyć jakiś grobowiec ozdobiony rzeźbami. Na wielu grobach czas dokonał już zniszczenia. Napisy starły się zupełnie albo też odczytuje się je z wielką trudnością. Cały cmentarz ocieniają rozłożyste konary klonów i wierzb - słychać tam tylko szum wiatru i spadających liści, daleki gwar uliczny nie zakłóca spokoju."
“- Twój pokój jest frontowy, z widokiem na stary cmentarz Świętego Jana, który graniczy z ulicą.
- To brzmi naprawdę okropnie! - zadrżała Ania. - Wolałabym już raczej pokój wychodzący na podwórze.
- O, nie, to ci się tylko zdaje. Bądź cierpliwa, a zobaczysz. Cmentarz Świętego Jana jest bardzo miły. Jest on jednym z najprzyjemniejszych zakątków w Kingsporcie. Wczoraj zwiedziłam go, tak dla przyjemnej przechadzki. Dookoła otoczony jest wysokim murem i aleją starych drzew. W środku biegną również aleje wysadzane drzewami i jest mnóstwo przedziwnych starych grobowców z równie dziwnymi napisami. Jestem pewna, Aniu, że będziesz tam chodziła uczyć się, zobaczysz. Oczywiście teraz nikogo się już nie chowa na tym cmentarzu. Przed wielu laty postawiono tam piękny pomnik na cześć żołnierzy z Nowej Szkocji, poległych w wojnie krymskiej. Pomnik ten znajduje się naprzeciw wielkiej bramy, w miejscu najodpowiedniejszym do marzeń, jak ty mówisz zazwyczaj.“
Pierwowzorem cmentarza św. Jana był cmentarz św. Pawła (obecnie ”Stare Miejsce Pochówku“).
“- Sądzę, że polubimy Kingsport - rzekł Gilbert. - Jest to bardzo ładne, stare miasto i posiada podobno najpiękniejszy park na świecie. Opowiadano mi, że urządzenie parku jest po prostu nadzwyczajne.”
"Wszyscy usiedli w małym pawilonie, obserwując zachód rozpłomienionej tarczy słonecznej. Po lewej stronie leżało miasto Kingsport ze swymi dachami i wieżami spowitymi zasłoną fioletowego dymu. Z drugiej strony roztaczał się widok na port połyskujący miedzianym blaskiem w ostatnich promieniach słońca. Między nimi kryła się gładka tafla srebrnoszarej wody, a z dali wyłaniała się z oparów mgły Wyspa Williama, jak gdyby stojąc na straży miasta. Światło latarni morskiej promieniowało przez mgłę jak zwodnicza gwiazda, a w głębi na horyzoncie odpowiadały mu światła innych latarni."
"W owym małym pawilonie w pobliżu portu, gdzie prowadzili z sobą po raz pierwszy ożywioną pogawędkę, Robert zaproponował Ani, aby została jego żoną. Oświadczyny te ze względu na owo pamiętne miejsce i na piękne słowa, jakimi zostały wypowiedziane, wydały się Ani niezwykle romantyczne. Efekt był wspaniały. I to wszystko była prawda. Nie ulegało wątpliwości, że Robert był bardzo szczerym chłopcem i na pewno mówił to, co czuł. Wszystko więc zdawało się sprzyjać tej symfonii uczuć. Ania czuła, że powinna w tym momencie drżeć od czubka głowy do pięt. Tymczasem słowa Roberta nie wywołały w niej ani cienia dreszczu i była przerażająco zimna. Robert siedział przez chwilę w milczeniu, oczekując jej odpowiedzi. Czerwone wargi Ani rozchyliły się i miała już wypowiedzieć to króciutkie „tak”, gdy oto poczuła, że drży - ale jak człowiek, który w ostatniej chwili cofnął się znad brzegu przepaści. W umyśle jej zrodziło się nagle jak błyskawica zrozumienie tego wszystkiego, czego była nieświadoma przez długie lata. Cofnęła dłoń z uścisku Roberta.
- Nie, nie mogę zostać twoją żoną… Och, nie mogę… nie mogę! - zawołała z bólem."
"- Wracajmy do domu Aleją Spofforda - zaproponował Gilbert. - Zobaczymy wszystkie „piękne domy”, które zamieszkuje przeważnie arystokracja. Aleja Spofforda jest najwspanialszą ulicą w Kingsporcie, budują tam swoje wille tylko sami milionerzy.
- Och, doskonale! - zawołała Iza. -Właśnie chciałam ci coś ciekawego pokazać, Aniu. Dostrzegłam tam pewien domek, który na pewno nie został wybudowany przez milionera. Domek ten znajduje się zaraz przy bramie parku i wyrósł prawdopodobnie jeszcze w owym czasie, gdy Aleja Spofforda była tylko zwykłą wiejską drogą. Mówię: wyrósł, bo jestem pewna, że nie został wybudowany! Tamte wielkie domy wcale mi się nie podobają, bo są zbyt nowe i zbyt wspaniałe. Za to ten mały domeczek jest jak marzenie, nazywa się… ale zaraz, musisz go przedtem zobaczyć. Istotnie, gdy schodzili z niewielkiego pagórka porośniętego sosnami, dostrzegli już z oddali ów domek, o którym opowiadała Iza. Stał na skrzyżowaniu ulic, a z obydwu stron otaczały go wysokie sosny, zdające się sprawować nad nim macierzyńską opiekę. Domek był zarośnięty dzikim winem, z którego wyzierały okna, opatrzone w proste zielone okiennice. Przed wejściem znajdował się ogródek, okolony niskim, murowanym parkanem. Mimo jesiennej pory w ogródku panowała zupełna wiosna pełno w nim było świeżej zieleni - rosły tu wiązy, drzewka cytrynowe, jaśmin, petunie, nagietki i chryzantemy. Od furtki do frontowego wejścia domku biegła wąziutka ścieżka, wybrukowana lśniącymi kamykami. W ogóle sam domek sprawiał wrażenie chatki przeniesionej tutaj z najgłuchszej wsi. Jednakże było w nim i wokoło niego „coś”, co sprawiało, że znajdujący się w jego najbliższym sąsiedztwie wysoki, potężny dom, własność króla tytoniowego, wydawał się wręcz brzydki, pomimo całej swej wspaniałości. Zdaniem Izy różnica polegała na tym, że mały domek „zjawił” się nagle, a tamten wielki jego sąsiad został „zbudowany” ludzką ręką.
- Najładniejszy zakątek, jaki kiedykolwiek widziałam! - zawołała Ania z zachwytem. - Widok tego domku wywołał w mojej duszy jeden z moich dawnych dreszczy. Uważam, że jest nawet o wiele ładniejszy od kamiennego domku panny Lawendy.
- Powinnaś zapamiętać jego nazwę - wtrąciła Iza. - Patrz, na łuku bramy widnieje napis: Ustronie Patty. Podoba ci się? Nazwa ta nie pasuje dziwnie do otoczenia tych wspaniałych willi. „Ustronie Patty”, czyż to nie ślicznie brzmi? Po prostu uwielbiam tę nazwę. "
Poza miejscami pojawiającymi się w „Ani na uniwersytecie”, udało nam się zobaczyć również kilka miejsc, które Maud wspomina w swoim Dzienniku — Uniwersytet Dalhousie, kościół Fort Massey, do którego uczęszczała L.M. Montgomery, pensjonat na Church Street, w którym mieszkała w latach 1901-1902 i przepiękne Ogrody Miejskie, które nas najbardziej zachwyciły.