czwartek, 19 września 2013

Wywiad

Dziś niespodzianka :) Wywiad z Panem Pawłem Beręsewiczem, tłumaczem „Ani z Zielonego Wzgórza”, który zgodził się odpowiedzieć na kilka moich pytań. Serdecznie zapraszam!

B.M.: Jesienią ubiegłego roku Wydawnictwo Skrzat wydało "Anię z Zielonego Wzgórza" w Pana tłumaczeniu. Za kilka tygodni ukaże się również "Ania z Avonlea". Jak trudno tłumaczy się książki, które zna i kocha kilka pokoleń czytelników i z jakimi najpoważniejszymi wyzwaniami musiał się Pan zmierzyć w trakcie pracy nad książkami LM Montgomery?
 
P.B.: Nowy przekład tak zwanej „kultowej” książki to zawsze spore wyzwanie. Zdaję sobie sprawę, że istnieje cała rzesza miłośników „Ań”, którzy wychowali się na starym tłumaczeniu pani Bernsteinowej i przekład razem z całą książką na trwałe wrosły w pejzaż wspomnień o szczęśliwym dzieciństwie. Ja z moim nowym tłumaczeniem staję się intruzem w tej piękniej krainie. Dlatego nie próbuję rywalizować z poprzednikami, poprawiać ich, porównywać się z nimi. Ja nawet nie znam wcześniejszych przykładów. Proponuję „Anię” taką jaką odczytałem z kart oryginału i jaką polubiłem. Pewnie niektórzy po prostu wzruszą ramionami, inni będą się zżymać, a jeszcze inni z ciekawości sprawdzą, jak różnie można przetłumaczyć tę samą książkę. Jest wreszcie spore grono czytelników, którzy jeszcze „Ań” nie czytali. Oni będą mogli wybrać, który tłumacz po raz pierwszy zabierze ich do Avonlea.
 
B.M.: Ile trwała praca nad tłumaczeniem pierwszego tomu serii, a ile w przypadku "Ani z Avonlea"? Jak wygląda praca tłumacza? Czy pracuje Pan określoną ilość godzin na tydzień/miesiąc? W jaki sposób przygotowywał się Pan do tłumaczenia książek LM Montgomery?
 
P.B.: Nad tłumaczeniem pierwszego tomu pracowałem około pół roku. „Ania z Avonlea” zajęła mi już trochę mniej czasu. Po pierwsze jest nieco krótsza, po drugie chyba kolejne tomy zawsze łatwiej się tłumaczy. Wraca się do znanych miejsc i postaci, na nowo podejmuje się przećwiczoną wcześniej melodię i frazę. W pracy staram się narzucić sobie pewną dyscyplinę, ale nie jest to łatwe, bo zajmuję się nie tylko tłumaczeniami. Jestem również pisarzem i jako autor książek dla dzieci i młodzieży sporo podróżuję po kraju, spotykając się z czytelnikami. Tłumaczenie to o tyle wdzięczne zajęcie, że można nad nim usiąść nawet na chwilę w hotelu, po całym dniu spotkań. Pisanie własnych tekstów w takich warunkach byłoby dla mnie bardzo trudne. Przygotowując się do pracy nad przekładami Ań zrobiłem, jak to się brzydko mówi „research”. Poczytałem trochę o autorce, o realiach społecznych i obyczajowych. Jednak największym wyzwaniem było ułożenie sobie w myślach topografii Avonlea i okolic. Oglądałem zdjęcia i mapy. Przeglądałem w internecie strony fanów Ani. Sam jestem ciekaw, jak ma się Avonlea, które stworzyłem sobie w wyobraźni do prawdziwych miejsc na Wyspie Księcia Edwarda.
 
B.M.: Co nowego wielbiciele Ani przyzwyczajeni do tłumaczeń Pani Rozalii Bernsteinowej znajdą w Pana tłumaczeniach? Czy nowe tłumaczenia kieruje Pan głównie do osób, które wcześniej nie czytały innych tłumaczeń, czy też uważa Pan, że miłośnicy i znawcy Ani znajdą w Pańskich tłumaczeniach interesującą i twórczą interpretację oryginału?
 
P.B.: Już trochę wcześniej na to pytanie odpowiedziałem. Powtórzę: nie znam poprzednich tłumaczeń albo raczej znam je tylko w krótkich urywkach. Mogę najwyżej powiedzieć, co ja najbardziej lubię w tych książkach, a co prawdopodobnie znalazło odbicie w moim tłumaczeniu. Otóż podoba mi się stosunek autorki do świata i ludzi, których opisuje – pełen ciepła i subtelnej, inteligentnej ironii. Bawi mnie proces przepoczwarzania się Ani. Jej rozterki, dylematy, wątpliwości i wszystkie te trudy dorastania, które stają się odrobinę łatwiejsze do zniesienia dzięki oparciu w serdecznych, życzliwych, bliskich ludziach. Jednak nawet ci serdeczni, życzliwi i bliscy mają swoje drobne wady, śmiesznostki i dziwactwa, które autorka punktuje z rozbrajającym wdziękiem. Z uśmiechem poznajemy całą galerię gaduł, uparciuchów, złośników, skner, zrzęd, spryciarzy, mruków, pięknoduchów, choleryków i im bardziej się uśmiechamy, tym większą czujemy do nich sympatię.
 
B.M.: W "Ani z Zielonego Wzgórza" zastąpił Pan panią Małgorzatę Linde pojawiającą się w wersji oryginalnej Rachel Lynde (brawo za odwagę!). Czy w Pana tłumaczeniu "Ani z Avonlea" spotkamy Jasia Irvinga czy też Paula? Czy Tolę i Tadzia zastąpią Dora i Davy?
 
P.B.: Przyjąłem zasadę niespolszczania imion i nazwisk. Wydaje mi się, że w obecnych czasach w kulturze masowej anglojęzyczne imiona są tak powszechne, że nie ma potrzeby bronić czytelników przed nimi. Akcja powieści toczy się w obcym dla nas kontekście kulturowym i ten kontekst stanowi jeden z jej smaczków. Moim zdaniem spolszczanie kontekstu powinno być ograniczone do minimum. Jak we wszystkim należy tu zachować zdrowy rozsądek. W moim tłumaczeniu w zasadzie pozostawiłem oryginalne brzmienie imion, nazwisk i nazw miejscowości. Wyjątkiem jest sama Ania, (która występuje chociażby w tytule, a zmienianie tytułu byłoby bezsensowne), Maryla oraz Mateusz. Uznałem, że ta ostania dwójka tak się już wryła w świadomość czytelników w polskiej wersji, że nie będę tego zmieniał. W przypadku Mateusza zaważyła również fleksja. Oryginalnego imienia Matthew nijak nie da się odmienić po polsku, a bez tego trudno byłoby skonstruować naturalnie brzmiące polskie zdania. Spolszczyłem również nazwy farm w Avonlea, np. Zielone Wzgórze oraz oczywiście romantyczne nazwy nadawane przez Anię różnym elementom miejscowego krajobrazu. Tak że podsumowując, w moim tłumaczeniu „Ani z Avonlea” spotkamy Paula Irvinga oraz Davy’ego i Dorę Keathów.
 
B.M.: Która z przygód Ani wydaje się Panu najbardziej zabawna? Czy praca nad zabawnym tekstem upływa szybciej?
 
P.B.: Jestem świeżo po tłumaczeniu „Ani z Avonlea” i tam szukam odpowiedzi na Pani pytanie. Zabawna i bardzo prawdziwa, choć całkowicie niepoprawna politycznie wydaje mi się scena, w której Ania w porywie złości spuszcza lanie niepokornemu uczniowi, przez co sprzeniewierza się swoim ideałom, ale za to zyskuje szacunek delikwenta. Bardzo lubię pracować nad zabawnymi tekstami. Wspólnota poczucia humoru z autorem tłumaczonej powieści z pewnością ułatwia pracę.
 
B.M.: Przetłumaczył Pan też "Przygody Tomka Sawyera" Marka Twaina. Sam Twain bardzo polubił rudowłosą bohaterkę wykreowaną przez LM Montgomery. Czy i Pan podziela ten sentyment?
 
P.B.: Tak, podzielam ten sentyment. Zresztą wcale się Twainowi nie dziwię, bo jego styl i poczucie humoru są bardzo podobne do stylu autorki „Ań”. Moim zdaniem „Ania z Zielonego Wzgórza” to taki „Tomek Sawyer” dla dziewczyn. Obie książki tłumaczyłem i obie z ogromną przyjemnością.
 
B.M.: Czy tłumacząc utwory innych pisarzy, ma Pan czasem chęć zmienić bądź poprawić oryginalny tekst? Czy w książkach o przygodach Ani nastąpiła chwila buntu i zrodziła się w Pana głowie alternatywna wersja? Jeśli tak, to którą z przygód Ani najchętniej by Pan zmienił i w jaki sposób?
 
P.B.: Zwykle nie mam pokus, żeby coś zmieniać w warstwie fabularnej. Dla mnie przekład jest zabawą z językiem. W tej warstwie tłumacz ma pewną swobodę i może sobie „zaszaleć”. Oczywiście trzeba się trzymać w pewnych granicach, ale i tak zwykle jest okazja do twórczej satysfakcji.
 
B.M.: Dziękuję za rozmowę i życzę Panu, aby Pana tłumaczenia przyczyniły się do powiększenia grona wielbicieli Ani oraz twórczości Lucy Maud Montgomery.
 
P.B.: Dziękuję bardzo.
 
 

10 komentarzy:

  1. Fantastyczny wywiad. Czytałam z ogromną przyjemnością. Sama też często tłumaczę z angielskiego, więc tym bardziej wywiad mnie zainteresował. Gratuluję! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje!! Ciesze sie, ze spodobal sie wywiad. Pan Pawel bardzo interesujaco odpowiadal na pytania :)

      Usuń
  2. Świetny wywiad !Bernadko dziękuję !

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale NIESPODZIANKA,super fajny wywiad,przybliża książkę z innej,nowszej perspektywy, natomiast kiedy patrzę na okładkę,to rodzi się we mnie-I chciałabym, i boję się...Sama nie wiem co robić,bo niby inna NOWA,a się boję,że zburzy mi obraz Ani, który w sobie noszę.I co ja biedna pocznę ech;-/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Ciesze sie, ze spodobal sie wywiad :) Czasem trzeba podjac ryzyko... Byc moze za rogiem jest cos interesujacego?

      Usuń
  4. Brawo, brawo, brawo!!!! Możesz z powodzeniem przeprowadzać wywiady, bo zadajesz nietuzinkowe pytania. Ale miałaś fory, bo znasz topografię Avonlea a pan Paweł Boręsewicz na potrzeby tłumaczenia sam musiał sobie stworzyć wizję Zielonego Wzgórza i okolic. No i wykazałaś się widzą z literatury :) Bernadko, jesteś najlepsza!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Elu - jak zwykle moge liczyc na mile slowa :) Dziekuje! Ciesze sie, ze podobal Ci sie wywiad i dziekuje za wierne towarzystwo na kazdym moim blogu.

      Usuń
  5. Dziekuje! Ja tez planuje zaznajomienie sie z Ania Pana Pawla. Mysle, ze bedzie to interesujaca przygoda czytelnicza. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Bernadko ! Gratuluję pasji i wnikliwości . Twój wywiad jest po prostu Genialny ! P Paweł Beręsewicz wyczerpująco opowiedział na pytania które mnie nurtowały. Zgadzam się z jego stwierdzeniem , że w czasie gdy świat stał bardziej otwarty , obco języczce imiona czy nazwiska ,nie są dziś niczym nadzwyczajnym , i jest to duże uproszczenie dla polskiego czytelnika , nie musi się domyślać o kogo chodzi w oryginale . Sądząc po wywiadzie , Pan Paweł jest ciekawą osobą , dodatkowo sam tworzy dziecięcy świat. Aż mam ochotę sięgnąć po Anię w jego tłumaczeniu . Bernadko , Czy Ty odważyłaś się i przeczytałaś przekład Pawła Beręsewicza ? . Myślałem że już wszystkie Twoje archiwa czytałem , okazuje się że jednak nie :) Pozdrawiam Cię Bernadko i dziękuję !

    OdpowiedzUsuń